Wtorek, 05 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Ekolodzy ostrzegają

Data publikacji: 19 września 2019 r. 10:36
Ostatnia aktualizacja: 19 września 2019 r. 12:33
Ekolodzy ostrzegają
Czy Bałtyk czeka ekologiczna katastrofa? Rozmawiano o tym na spotkaniu zorganizowanym przez WWF. Na zdjęciu – Bartłomiej Arciszewski, ichtiolog, zastępca kierownika Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii w Helu.  

W hotelu Wolin w Międzyzdrojach odbyła się debata organizowana przez ekologów z WWF Polska. Tematem był Bałtyk, który staje się miejscem coraz bardziej nieprzyjaznym dla wszelkich organizmów. Perspektywa może być tragiczna dla środowiska, ludzi, gospodarki.

Było to jedno z cyklu spotkań, które mają odpowiedzieć na pytanie, w jakiej Polsce będziemy żyć w 2050 roku. Skupiono się na problemach związanych z Morzem Bałtyckim.

– Jeszcze niedawno problemy środowiskowe takie jak zmiany klimatu, przełowienie, zakwity sinic, susza wydawały się przeciętnemu Polakowi bardzo odległe – mówiła Anna Sosnowska, specjalistka ds. ochrony ekosystemów morskich w WWF Polska. – Obecnie spotykamy się z nimi na co dzień. Dotyka nas zmiana klimatu, susza powoduje, że mamy coraz droższą żywność w sklepach, więc musimy coraz bardziej odpowiedzialnie podchodzić do tego, w jaki sposób traktujemy środowisko. Z wyników badań opinii publicznej wynika, że Polacy chcą, aby politycy traktowali priorytetowo tematy środowiska i wzmocnili je.

Morze Bałtyckie jest płytkie, lekko zasolone, odcięte od oceanu, do którego dostęp prowadzi jedynie poprzez wąskie cieśniny. To sprawia, że wymiana wód zajmuje około 30 lat. I wszystkie zanieczyszczenia, które dostają się do Bałtyku, występują tam przez ten właśnie okres, zanim się wydostaną.

– Aż 80 milionów ludzi mieszka w Zlewisku Morza Bałtyckiego – podała przedstawicielka WWF. – Intensywnie rozwijamy przemysł, rolnictwo, a transport jest jednym z największych na świecie. Dochodzi presja zmiany klimatu. Prognoza naukowców jest taka, że w 2050 roku Bałtyk będzie jednym z najbardziej nagrzewających się mórz na półkuli północnej. Konsekwencje będą takie, że zmieniają się warunki dla życia ryb zamieszkujących Bałtyk. To nasze źródło utrzymania i pokarmu. Bardzo często będą to warunki uniemożliwiające przetrwanie. Podnoszenie się temperatury wody przyczynia się do zakwitu sinic, które mieliśmy możliwość oglądać ostatniego lata. Mamy zjawisko eutrofizacji, czyli przeżyźnienia. W wodzie mamy zbyt dużo azotu i fosforu. Kiedy mamy taką przeżyźnioną wodę, a taki jest niemal cały Bałtyk, i jednocześnie utrzymuje się wysoka temperatura, to dochodzi do intensywnych zakwitów. Zakwity odcinają dostęp światła do dolnych partii wody, a światła potrzebują mieszkające tam organizmy. Gdy glony i sinice opadają na dno, dochodzi do rozkładu. Bakterie, które biorą udział w tym procesie, zużywają tlen i produkują szkodliwy siarkowodór. Powstają tzw. pustynie tlenowe. To obszar szkodliwy dla życia. Około 17 procent Bałtyku jest pokryte takimi pustyniami tlenowymi, a ponad 30 procent to obszary, gdzie tlen jest ograniczony.

Prelegentka zaznaczyła, że sinice są szkodliwe zarówno dla ludzi, jak i całej przyrody, a ich występowanie oznacza potencjalne straty dla gospodarki turystycznej. W 2018 roku wystąpiły największe zakwity od 10 lat, a w tym roku były bardzo podobne.

Kolejne wyzwania środowiskowe to zanieczyszczenie wód plastikiem, który trafia tam ze ścieków z lądu, jak i ze statków, ale i z utraconego sprzętu połowowego. Naukowcy szacują, że kilkaset ton sieci zalega tylko na polskich wodach terytorialnych Morza Bałtyckiego.

– Mikrocząstki plastiku są zjadane przez ryby, a dalej trafiają na nasze talerze – przekonywała A. Sosnowska. – Jest to dość duży problem, który nie ma jak do tej pory systemowego rozwiązania. Brakuje punktów odbioru sieci w portach, brakuje sposobów neutralizacji sieci i ich znakowania. Rybacy wyrzucają czasami sieci do morza, żeby uniknąć kosztów utylizacji i to także jest wyzwanie dla naszych polityków. Mamy przykład akcji wyławiania takich sieci widm z 2015 roku, który prowadziliśmy wspólnie z rybakami z naszego Wybrzeża. Wyłowiliśmy wspólnie 268 ton sieci.

Kolejny problem to ginące zwierzęta, np. ptaki po zaplątaniu się w sieci, oraz hałas m.in. pochodzący z transportu, który ogranicza ich siedliska. W Bałtyku pozostało jedynie 500 morświnów.

– To nasz skarb – podkreślała A. Sosnowska. – Zwierząt tych nie może zabraknąć, żeby Bałtyk pozostał zdrowym ekosystemem.

W tej części debaty prelegentka zwróciła uwagę także na problem nadmiernych połowów. Od lat przekraczane są limity, które proponują naukowcy. Kolejnym problemem jest tzw. karłowacenie. Przykładowo: wciąż łowiony dorsz atlantycki nie jest w stanie dorosnąć do swojego właściwego rozmiaru. Reprodukcja stada jest najgorsza od lat.

Sporo dyskutowano na temat kwestii sieci rybackich, które zamiast trafić do utylizacji, są wyrzucane do morza.

– Rybacy są takim samym przedstawicielem społeczeństwa jak każdy – mówił Bartłomiej Arciszewski, ichtiolog, zastępca kierownika Stacji Morskiej Instytutu Oceaonografii w Helu. – I jak w każdym zawodzie, nie ma tutaj samych ludzi świętych, jak i nie ma samych przestępców. Od tego jednak są służby, żeby reagować na przypadki pozbywania się sieci w Bałtyku. Jeżeli chodzi o zgubione sieci, to właściciel sprzętu powinien ponosić odpowiedzialność jak każdy inny. Jeżeli czyjaś jednostka spocznie na dnie, to jej właściciel jest zobowiązany do jej usunięcia, a jeżeli tego nie robi, to wykonuje to Urząd Morski, ale na koszt właściciela. Sieci nie są bezimienne i każdy rybak jest ich właścicielem do samego końca. Oczywiście, to problem dla rybaków, szczególnie z tych mniejszych jednostek. Rybołówstwo wymaga coraz większych nakładów, ale przy malejącym zysku.

Głos zabrali także rybacy z Wolińskiego Towarzystwa Rybaków.

– Sieci są bardzo drogim towarem i rybacy o nie dbają – mówiła Marzena Dewor z Wolińskiego Towarzystwa Rybaków. – Nawet gdy nie nadają się do użycia, to są części, które można wykorzystać. Są miejsca, w których składujemy sieci. Wygodniej nam je tam oddać. Te dalej są przewożone do utylizacji. Od lat realizowane są programy oczyszczania Bałtyku i biorą w nich udział wyłącznie rybacy. Sugestie, że to my je wrzucamy do morza, żeby uniknąć kosztów, są nieprawdziwe i krzywdzące.

Zwrócono uwagę na problemy z kłusownikami i to im przypisano porzucanie sieci w Bałtyku, na nieprzestrzegające zakazów jednostki skandynawskie, szkodliwe połowy paszowe i potrzebę wprowadzenia okresów ochronnych dla ryb, które niegdyś występowały, a które – wedle rybaków – niepotrzebnie zniesiono, skazując rybołówstwo na ogromne problemy. ©℗

Tekst i fot. Bartosz TURLEJSKI


REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA