Połączone orkiestry Filharmonii Szczecińskiej i Filharmonii Neubrandenburskiej wykonały w miniony piątek w Szczecinie VII Symfonię C-dur Dymitra Szostakowicza, mającą przydomek „Leningradzka”. Dyrygował Stefan Malzew, do niedawna szef neubrandenburskich filharmoników, który w Szczecinie jest dobrze znany i wysoko ceniony. Dlaczego grały dwie orkiestry? Ano dlatego, że jedna nie mogłaby wykonać tego monumentalnego dzieła.
Szostakowicz pisał symfonię w czasie wojny, w oblężonym przez Niemców Leningradzie. Tam też została wykonana po raz pierwszy i to podczas jednego z hitlerowskich ataków. Muzycy przyszli wprost z pola walki, by ją zagrać, a potem do walki wrócli. Miała wielki wpływ na mieszkańców oblężonego miasta, którzy żyli w potwornie ciężkich warunkach. Krzepiła ducha i budziła nadzieję. Była potrzebna.
Gdy kompozytor został ewakuowany z Leningradu, wywiózł mikrofilm swojego dzieła najpierw do Kujbyszewa, potem do Nowego Jorku. Tam w lipcu 1942 r. została wykonana pod batutą Arturo Toscaniniego. W programie koncertu przypomniał te sprawy Piotr Urbański.
Dzieło jest wielkie, czteroczęściowe, trwa półtorej godziny. Dla dyrygenta i muzyków stanowi ogromne wyzwanie. Muszą tak wykonać symfonię, by utrzymać słuchaczy w napięciu. To niby truizm...
Połączonej szczecińsko-neubrandenburskiej orkiestrze i Stefanowi Malzewowi to się w pełni udało. Malzew poprowadził utwór spokojnie, uważnie, rozważnie kontrolując grę, budując siatkę dramatycznych splotów, które są tak istotne w tym arcytrudnym utworze od samego początku, od głównego tematu wprowadzonego przez smyczki, aż po zakończenie, które Malzew słusznie, zgodnie z intencją kompozytora, pozbawił zbędnego tryumfalizmu.
Symfonia Szotakowicza jest jak wielowątkowa powieść. Są w niej fragmenty liryczne, marszowe, elegijne, jest echo bolera, requiem, dialogi instrumentów, liczne partie solowe, jest zmienna dynamika i wielobarwność. Przykłady można by mnożyć. Można by wymieniać poszczególne sekcje instrumentów, chwalić. Porywające były partie instrumentów perkusyjnych, świetnie grały flecistki (jedna ze Szczecina, druga z Neubrandenburga), podobnie harfistki, wszystkie instrumenty dęte (flet piccollo), smyczki. Piękne były partie solowe oboju, rożka angielskiego, pierwszych skrzypiec, altówek, duety np. harfy z klarnetem, fletów z fagotem, partie werbli i kotłów. Słowem: połączonej orkiestrze i jej dyrygentowi należy się wielkie uznanie. A jeśli tak, to chciałoby się wierzyć, że znów wystąpią na scenie szczecińskiej filharmonii, albo też w słynnym Konzertkirche w Neubrandenburgu. W połączonym zespole jest bowiem siła, którą trzeba wykorzystywać.
* * *
W najbliższy piątek Filharmonia Szczecińska zaprasza na koncert zatytułowany „Requiem Jasińskiego”. Wystąpią: Orkiestra PFS, Chór Akademicki im. prof. Jana Szyrockiego ZUT, Chór Belcanto Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej im. prof. Marka Jasińskiego w Szczecinie, Michał Szymanowski (fortepian). Dyrygować będzie Szymon Wyrzykowski.
W programie anonsowane są dwa utwory: I Koncert fortepianowy Wojciecha Kilara, napisany dla polsko-szwedzkiego pianisty Petera Jablonskiego, oraz Marka Jasińskiego „Requiem na chór chłopięcy, chór mieszany i orkiestrę symfoniczną”, utwór z roku 1989, będący – jak czytamy – próbą „uchwycenia czegoś, co tkwi ponad nutami: mistycznego, przejmującego i wielkiego”.
(b.t.)
Połączoną orkiestrą szczecińsko-neubrandenburską dyrygował Stefan Malzew
Fot. Ryszard PAKIESER