Drukarnia była niemiecka – niemiecki linotyp, niemieckie czcionki, składał je zresztą niemiecki zecer, nieznający języka polskiego, a przywieziono ją z Rosengartenstrasse (dzisiejsza ulica Podgórna, obok Książnicy Pomorskiej).
Zainstalowano ją… na zapleczu koncernu prasy NSDAP – właśnie tu, gdzie dziś jesteśmy – na placu Hołdu Pruskiego – i ruszyła! 7 października 1945 (a była niedziela!) ukazał się pierwszy numer „Kuriera Szczecińskiego”… Kto szuka różnych historycznych analogii i symboli, ten nie zdziwi się może, iż 63 lata wcześniej – w roku 1882, właśnie 7 października – Jan Matejko przekazał krakowskiemu Muzeum Narodowemu swój najnowszy obraz… „Hołd Pruski”.
Tak, Historia nie tylko zatacza czasem koło, ale i dowcipna bywa.
Ten pierwszy „Kurier” miał cztery strony, a kosztował dwa złote. Można więc rzec z uśmiechem, że każda kosztowała groszy pięćdziesiąt. Nakład – 4 tysiące egzemplarzy – rozszedł się na pniu (pomyśleć można, tym razem gorzko, że i w kwestii nakładu historia koło z wolna dziś zatacza). Ale następne lata to już był prawdziwy szturm do serc szczecinian. Kiedy gazeta stała się popołudniówką, przed kioskami stały po nią długie kolejki…
Moja współpraca z „Kurierem” zaczęła się… 60 lat temu. Mówiąc co prawda żartem, ale przecież i do dat się odwołując. Jako że właśnie w roku 1960 otrzymałem dyplom w konkursie rysunkowym, jaki „Kurier” zorganizował dla dzieci. Mam ten dyplom do dziś! Wisi nad moim redakcyjnym biurkiem. Oko cieszy, bo świetny graficznie. Nic dziwnego, to projekt podpisanych na nim (a przynajmniej jednego z nich) Bolesława Rajkowskiego – ówczesnego redaktora naczelnego „Kuriera”, ale i malarza – i Guido Recka – związanego z redakcją znakomitego artysty grafika, twórcy Liceum Plastycznego w Szczecinie.
Rajkowski rządził „Kurierem” ponad dekadę (1951-1962) – jako pierwszy w jego dziejach naczelny (tym pierwszym w ogóle był Mieczysław Halski) sprawując władzę tak długo, ale i jako pierwszy mając przy tym „pomysł” na gazetę (pomysł, który później tak dobrze się sprawdził). A i dla mojej własnej historii dziennikarskiej był chyba Rajkowski znakiem (nie tylko graficznym), jako że wywodził się z rodziny teatralnej. Jego rodzicami byli przedwojenni aktorzy (mają swe miejsce w dziejach szczecińskiego teatru), brat – scenografem… Wiedział los, gdzie mnie, teatrologa z wykształcenia, potem recenzenta, posłać…
Mówiąc już całkiem serio, był „Kurier” gazetą, która przez lata – do dziś zresztą – sprzyjała kulturze i sztuce (bywało, że jak żadna inna gazeta regionalna w kraju!). W tej mierze dziedzictwo jest zresztą dłuższe niż moje własne (te anegdotyczne i te rzeczywiste) z „Kurierem” związki. Nie bez kozery wzorem dziennikarza kulturalnego tamtych czasów był bowiem Feliks Jordan – przed wojną m.in. redaktor PAT (Polskiej Agencji Telegraficznej) – a w „Kurierze” – od roku 1949 aż do końca życia w 1965 – kierownik działu kulturalnego (jego syn, Kazimierz Jordan, też przez lata pracował w „Kurierze” i jest w redakcji do dziś). O kulturze i sztuce na kurierowych łamach pisywali zresztą świetni, przygotowani do tematu dziennikarze (a i sami artyści) – ja trafiłem tu w czasach, gdy prym w dziale wiedli Jolanta Frydrykiewicz i Janusz Ławrynowicz.
Jeśli zaś już o dziwnych losu kolejach mowa. Mało kto pewnie wie, że poprzednikiem B. Rajkowskiego na fotelu naczelnego był Wincenty Kraśko. Przedwojenny komunista, po wojnie prominentny działacz PZPR (poseł wielu kadencji, wicepremier w rządzie Piotra Jaroszewicza). Jego synem był Tadeusz Kraśko – znany dziennikarz, zwłaszcza telewizyjny, reportażysta – zaś jego synem jest… Piotr Kraśko – ceniony publicysta i „twarz” telewizji różnych (kiedyś TVP, teraz TVN).
Koleje losu były zresztą kręte i dla samego „Kuriera”. Nie ma co ukrywać, że wpisany przez dziesiątki lat w system – polityczny i wydawniczy – bywał uwikłany w jego prawa i porządki (zapewne częściej porządki niż prawa). Ale istniał w tym wszystkim trochę „po swojemu”. I nie bez kozery w oczach swoich Czytelników był zawsze gazetą „swoją” właśnie.
A naczelni „Kuriera”? To naprawdę paleta barw wielu! Naliczyć ich można dotąd – wraz z aktualnie sprawującym funkcję – czternastu. Po Rajkowskim przyszli: Jan Babiński, Zdzisław Czapliński, Ireneusz Jelonek – dwóch ostatnich zdążyłem poznać, u ostatniego pracowałem krótko, ale „moją” naczelną – a sądzę że i wielu z nas, najstarszych dziś dziennikarzy „Kuriera” – była Anna Więckowska-Machay.
To ona ściągnęła mnie do „Kuriera” z „Morza i Ziemi” (w roku 1990) i uczyniła kierownikiem działu kulturalnego. „Pani Hanka”, dla wielu Hanka po prostu, zawsze pełna energii i entuzjazmu dla dziennikarskiej pracy; kierowała redakcją niezbyt długo (1990-1996), ale w czasie dla „Kuriera” przełomowym, najważniejszym, gdy się po przemianach politycznych i organizacyjnych usamodzielniał, więc choć odeszła nagle (zmarła w 1996 r.), zostawiła po sobie gazetę w tej mniej więcej formie, w jakiej ukazuje się do dziś (już nie jako popołudniówka, a dziennik i to regionalny), utrwalając też w niej tę linię programową oraz tradycję, którą staraliśmy się – przez późniejsze lata – z lepszym, choć pewnie i gorszym czasami skutkiem kontynuować… Pod kierunkiem jej następców: Marii Grochowskiej, Andrzeja Łapkiewicza, niżej podpisanego, Tomasza Kowalczyka, Romana Cieplińskiego…
Tomek Kowalczyk odszedł nagle, tragicznie. Podobnie jak pani Hanka – w momencie dla redakcji przełomowym, trudnym – tyle że wtedy „wybijaliśmy się na niepodległość”, mając przed sobą piękne perspektywy – zwłaszcza wydawnicze i ekonomiczne – a dziś – w roku śmierci Tomka – rynek prasy jest poważnie zagrożony. Zmianami cywilizacyjnymi w mediach, zapowiadanym krachem gospodarczym, a teraz pandemią… Zmienia się więc i sama gazeta – opisując, jak zawsze, rzeczywistość, ale też i dostosowując się, gdy trzeba, do jej wymogów…
No cóż, rola samotnego jeźdźca na szczecińskiej medialnej prerii nie jest łatwa. Kiedy „Kurier” ukazywał się po raz pierwszy, był jedyną codzienną i jedyną w pełni szczecińską gazetą; i znowu tak jest. Należy tu dopisać: niestety. Bo to dla „Kuriera” – dla Szczecina i regionu – zła sytuacja. Rzecz przecież nie tylko w zdrowej konkurencji, ale i w kulturotwórczej roli prasy.
W dniu jego urodzin życzę Mu więc (i sobie), by choćby sam pocwałował tą prerią bezpiecznie i daleko. I jeszcze nieraz wystrzelił w górę!
Artur D. LISKOWACKI