Niedziela, 24 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Sierpień 1982 r.

Data publikacji: 2022-08-26 12:28
Ostatnia aktualizacja: 2022-08-30 17:03
Pogrzeb tragicznie zmarłych Doroty i Adama Jurczyków, na który, w ramach przepustki z ośrodka internowania, przyjechał Marian Jurczyk, stał się iskrą zapalną i okazją do zademonstrowania niezgody na komunistyczne represje. Fot. archiwum IPN  

W maju 1982 r. w Szczecinie doszło do manifestacji przeciwko stanowi wojennemu oraz represjom, którym od prawie pół roku poddawane było polskie społeczeństwo. W wyniku gwałtownych starć z ZOMO oraz wojskiem śmierć poniosła jedna osoba – Władysława Durdy, a kilkadziesiąt innych zostało rannych. Prawie 600 osób stanęło przed sądami i kolegiami do spraw wykroczeń. Zatrzymanych bito do nieprzytomności i traktowano poniżej jakiejkolwiek godności. Nic zatem dziwnego, że w Szczecinie przez cały czas trwał stan wrzenia, który czekał na wybuch.

Doszło do niego choćby 10 sierpnia 1982 r. Tego dnia odbył się w Szczecinie pogrzeb tragicznie zmarłych syna i synowej Mariana Jurczyka. Sam przewodniczący NSZZ „Solidarność” Pomorza Zachodniego został dowieziony z ośrodka odosobnienia ze Strzebielinka. Marta Marcinkiewicz pisała, że rodzajem represji wobec przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Pomorza Zachodniego było „nieudzielenie dłuższej przepustki Marianowi Jurczykowi po śmierci syna i synowej, pozwolono tylko na wyjazd na pogrzeb i powrót tego samego dnia”. Negocjacje w sprawie jego wyjazdu z kierownictwem ośrodka odosobnienia prowadził biskup Stanisław Stefanek.

Marta Marcinkiewicz pisała: „Podczas uroczystości doszło do demonstracji około trzytysięcznego tłumu, który przeszedł ulicami Szczecina, połączonej z próbą odbicia ochranianego Jurczyka. Funkcjonariusze SB postanowili wykorzystać sytuację, aby, jak stwierdzili, w ramach działań dezintegracyjnych pogrążyć środowisko opozycyjne Szczecina. Zainspirowali konferencję prasową z udziałem żony Jurczyka na temat wydarzeń, jakie zaistniały w związku z pogrzebem (demonstracja). Jak stwierdzono w raporcie: „Uzyskano korzystne wypowiedzi, które wraz z odpowiednimi materiałami zostały opublikowane w lokalnej prasie i radiu”. 

Opublikowano także wywiad z żoną Jurczyka, która stwierdziła, że ani ona, ani zmarli tragicznie syn i synowa nie mieszali się do polityki, zatem zachowanie ludzi na cmentarzu oceniała jako niepoważne, zwłaszcza że, jak stwierdziła, od niektórych czuła alkohol. Także wypowiedzi innych osób i przybliżanie okoliczności śmierci w założeniu miało kompromitować niektórych działaczy związkowych oraz dezintegrować podziemie”. 

Tadeusz Dziechciowski relacjonował inne szczegóły przekazane przez Jurczyka po powrocie do ośrodka odosobnienia: „Przed dziesiątą byli w komendzie na Małopolskiej. Traktowano go grzecznie, zaproponowano kawę, herbatę. Ktoś tam nawet gotów był podać flaczki, ale jednocześnie nie wyrażono zgody, aby zawieźć go do domu. […] Kilka minut przed drugą pojechali na cmentarz, do kaplicy cmentarnej. Na placyku tłum ludzi, wyprowadzono go z samochodu do kaplicy. Las rąk, znaczących »Viktorię«, okrzyki: »Pomścimy twoje dzieci«, »Precz z juntą«, »Nie zapomnimy o was«. […] To co zobaczył po wyjściu z samochodu, zaskoczyło go. Nie przypuszczał, że będzie aż tylu ludzi. Kilka razy pozdrowił ręką tłumy, które napierały na niego i eskortujących go ubeków. […] Na moment otworzono trumny, aby mógł pożegnać się z dziećmi. Ostrzegano go, że mają bardzo zniekształcone ciała, że może lepiej zrezygnować z tego, ale nie ustąpił, wokół była najbliższa rodzina. W tym momencie, nie wiadomo jak, znalazł się przy nim Baumgart. Szeptem informował, że przygotowana została ucieczka, że na cmentarzu powinien dać znać głową, w którym momencie mają rozpocząć akcję. Nie odpowiedział Baumgartowi żadnym gestem ani słowem. Przed wyjazdem na cmentarz uprzedzono go, że żadna próba ucieczki nie ma szans, że pilnować go będzie więcej ludzi, niż mu się wydaje. Nie miał co do tego wątpliwości. Tłum wciąż narastał. Przez cały czas nie milkły okrzyki, uciszane przez ludzi idących najbliżej czoła konduktu, ginęły w tumulcie. Panowała atmosfera wiecu politycznego, to co mówił nad grobem, było w jego przekonaniu najbardziej neutralne. Później w komendzie mieli pretensje, że mówił o kratach dzielących go od dzieci, że te kraty nie pozwoliły mu być z nimi, uniemożliwiły mu jakąkolwiek pomoc. Był tak wzruszony, przejęty tym wszystkim, że zaczął płakać. Napięcie tłumu narastało. Natychmiast po zakończeniu ceremonii Paluszyński, jeden z niewielu ludzi, których rozpoznawał, jakiś kolejarz ze Stargardu, krzyknął: »Bierzemy Mariana« i nagle zakotłowało się. Jurczyka otoczył szpaler esbeków. Gdzieś na czele tego szpaleru zaczęły się bójki, usiłowano go wyłuskać. Słyszał obok histeryczne krzyki żony, przestał rozróżniać jakiekolwiek twarze. Krąg ludzi wokół niego zacieśniał się coraz bardziej. Pospiesznie wyprowadzono go do samochodów milicyjnych. Ktoś otworzył drzwi, ktoś inny wpychał go siłą. Jeszcze jacyś inni ludzie ciągnęli go w przeciwną stronę, starając się wyrwać go z samochodu. Podarto na nim ubranie. Szyby wołgi zostały porozbijane, jacyś ludzie wskoczyli na karoserię. Kierowca zdołał jednak jakoś wystartować. Widział powyciągane w ich kierunku pięści, jakieś butelki i kamienie bębniły po dachu. W komendzie żona podała mu jakieś środki uspokajające. Trwały jakieś rozmowy dotyczące jego ewentualnej przepustki. W końcu poproszono go do komendanta. W mieście doszło do gorszących zajść, są poturbowani milicjanci, trzeba było kilkanaście osób aresztować. Mają dla niego następującą propozycję. Dostanie trzy dni przepustki, będzie mógł być w domu, żeby jednak nie spotkało go nic złego, w jednym z pokoi przebywać będą cały czas ubecy. Ludzie, z którymi chciałby się zobaczyć, będą do niego dopuszczeni, wystarczy, żeby podał ich listę. W zamian za to wystąpi dzisiaj w telewizji, apelując do mieszkańców miasta o zachowanie spokoju. Odmówił, w kilkanaście minut później wystartowali w drogę powrotną. Prosił, aby bodaj na godzinę pozwolono mu zajrzeć do domu, spotkać się z rodziną. Nie wyrażono zgody, kierując się względami bezpieczeństwa. Zapewniono go, że o żonę nie musi się martwić, odwiozą ją do domu. Wyprowadzono go na podwórze. Samochody już czekały, uzbrojeni ludzie zajęli pierwszy, on w obstawie dwóch innych pojechali w drugim”.

Kilka godzin później doszło do walk w rejonie katedry między ZOMO a szczecinianami.

Do kolejnych manifestacji oraz walk doszło w Szczecinie 18 i 31 sierpnia 1982 r. Nauczona doświadczeniem z maja 1982 r. oraz 10 sierpnia tego roku milicja wraz z wojskiem oraz brygadą Wojsk Ochrony Pogranicza rozbijała gromadzące się grupy młodzieży i robotników, starając się nie dopuścić do większych demonstracji przemierzających ulice miasta.

18 sierpnia SB raportowało: „Zgodnie ze scenariuszem zawartym w kolportowanych uprzednio ulotkach […] około godz. 10.30 w rejonie wydziału W-6 w Szczecińskiej Stoczni im. A. Warskiego zebrało się ok. 2000 pracowników. Wznoszono okrzyki: »Solidarność żyje«, »Solidarność zwycięży«, »MO gestapo« itp. O godz. 11.00 uczestnicy demonstracji zwartą grupą, przeszli do bramy kolejowej i wyszli na zewnątrz stoczni, a następnie ulicą przylegającą do jej terenu skierowali się do bramy głównej, przy której znajduje się tablica pamiątkowa. W czasie przemarszu śpiewano hymn narodowy i wznoszono okrzyki: »Uwolnić Wałęsę«, »Niech żyje Jurczyk«, »Niech żyje Solidarność«. Gdy manifestanci przechodzili obok budynku dyrekcji, próbował do nich przemówić dyrektor naczelny. Zagłuszono go gwizdami. Po krótkim zatrzymaniu się przed tablicą pamiątkową około godz. 11.10 manifestujący rozeszli się do pracy na poszczególne wydziały”. Tak w rzeczywistości wyglądało …

30 sierpnia, w rocznicę podpisania porozumień szczecińskich „nie dopuszczano do składania pod tablicą »ofiar grudnia« wieńców i wiązanek kwiatów. […] Około godz. 11.00 grupa 50 osób zebrała się w pobliżu pomnika A. Mickiewicza, pod którym część z nich złożyła kwiaty. Przystąpiono do legitymowania osób, co spowodowało rozejście się zebranych. Około godz. 12.00 na Cmenatrzu Centralnym przy »Żelazym krzyżu« zebrała się grupa ok. 150 osób – składając kwiaty. Wśród kwiatów umieszczano biało‑czerwoną szarfę z napisem Poległym robotnikom – »Solidarność walcząca« i W drugą rocznicę powstania NSZZ »Solidarność«. W wyniku przeprowadzonych działań zatrzymano łącznie 49 osób”. Dzień później odbyła się msza św. odprawiona przez biskupa Kazimierza Majdańskiego, po której z kościoła wyszła ok. 100‑osobowa grupa, która skierowała się w kierunku postoju oddziału MO, wykrzykując po drodze „ZOMO‑Gestapo”. Interwencja i perswazja jednego z wikiariuszy miała zapobiec walkom, gdyż grupa rozwiązała się i rozeszła.

W ciągu tych kilku dni zatrzymano blisko 300 osób, z których część aresztowano, innych postawiono przed kolegiami do spraw wykroczeń i skazano na kary grzywny. Walka trwała… Kolejnym jej aktem miał być listopad 1982 r. i maj 1983 r.

Sebastian Ligarski