Rozmowa z Agnieszką Borysowską – sekretarzem naukowym Książnicy Pomorskiej
– Jest pani sekretarzem naukowym Książnicy Pomorskiej, dla niektórych to tytuł pewnie trochę nieoczywisty. Książnica to dla wielu po prostu biblioteka. Co robi w bibliotece sekretarz naukowy?
Agnieszka Borysowska: – Tak jak sklepy – a jest nim zarówno osiedlowy kiosk warzywny, jak i hipermarket – tak i biblioteki mogą się bardzo różnić. Książnica należy do nielicznej grupy polskich bibliotek o podwójnym statusie – publiczno-naukowym. O ile jednak np. biblioteki uniwersyteckie nie muszą udowadniać, że zasługują na miano „naukowych”, bo stanowią część uczelni wyższej, o tyle biblioteki takie jak nasza podlegają co trzy lata okresowej ocenie, którą przeprowadza Krajowa Rada Biblioteczna. Żeby pozostać na liście placówek naukowych, biblioteki nieakademickie muszą spełnić dwa podstawowe kryteria. Pierwszym jest posiadanie zbiorów, które mogą stanowić podstawę badań naukowych. Ten wymóg spełniamy już od czasów niemieckiej Stadtbibliothek, która zaczęła gromadzić historyczne dziedzictwo piśmiennicze regionu, a współcześnie znacznie rozwinęliśmy i poszerzyliśmy te cenne zasoby, od lat gromadząc np. rękopiśmienne archiwa pisarzy czy książki naukowe przesyłane w ramach egzemplarza obowiązkowego.
Drugi warunek opisany w rozporządzeniu ministerstwa dotyczy działalności naukowej, którą powinien prowadzić przynajmniej jeden zatrudniony przez bibliotekę pracownik ze stopniem naukowym doktora lub wyższym. Ten warunek również spełniamy z naddatkiem – mamy kilku takich pracowników, a dwa kolejne doktoraty są na finiszu. Rolą sekretarza naukowego jest inicjowanie i koordynowanie tej właśnie działalności naukowej, w której sama zresztą biorę udział.
– W pani dorobku są rzeczy wysokiej rangi naukowej. „Opisanie miasta Szczecina” Paula Friedeborna, które pani przetłumaczyła z łaciny i opracowała – to dzieło dla historii i kultury Szczecina fundamentalne (nic dziwnego, że wydano je w prestiżowej serii Wydawnictwa Naukowego Sub Lupa w Warszawie). Jak i kiedy spotkała się pani z Friedebornem? Trafiła pani na niego poprzez łacinę, która jest pani wykształceniem, ale i pasją? Czy odwrotnie, fascynował panią stary Szczecin, jego kultura, z postaciami takimi jak Friedeborn, a droga do niego wiodła właśnie przez łacinę?
– Pewnie pana zdziwię, ale w myśl – bardzo zbiurokratyzowanych – zasad oceny pracy naukowej, które obowiązują w Polsce, przekład dzieła Friedeborna w ogóle nie zalicza się do mojego dorobku naukowego. Stosowne „punkty” dostałam za wstęp i edycję oryginalnego tekstu, za przekład – nic. To jeden z wielu absurdów współczesnej nauki w Polsce. Co do Friedeborna i jego dzieła: nie jestem rodowitą szczecinianką, więc kiedy pod koniec lat 90. przeprowadziłam się do Szczecina, niewiele wiedziałam o historii tego miasta. Ponieważ jednak filolog klasyczny potrzebuje kontaktu z językiem, a kontakt ten zapewniają mu teksty, szukałam czegoś interesującego, co mogłabym wziąć na warsztat. Pisząc doktorat przez kilka lat zajmowałam się siedemnastowieczną poezją łacińską, więc później, dla odmiany, miałam ochotę potłumaczyć prozę. Niewielki traktat Friedeborna początkowo bardziej interesował mnie jednak jako przykład łacińskiej deskrypcji miasta z XVII w., niż jako opowieść o Szczecinie. Ale jako mieszkanka tego miasta wciągnęłam się w końcu także w wątki historyczno-topograficzne.
– Czy praca nad „Opisaniem” wpłynęła na pani postrzeganie Szczecina?
– Wpłynęła nie tylko na postrzeganie miasta, ale i na moje życiowe wybory. Zaczęłam świadomie sięgać po teksty pisane przez współczesnych Friedebornowi Pomorzan, przyglądać się drukom, które opuszczały miejscowe oficyny wydawnicze w tamtym czasie i – choć początkowo miałam inne plany naukowe – ostatecznie napisałam książkę pt. „Kultura książki w dawnym Szczecinie XVII-XVIII w.”, która stała się podstawą habilitacji. Nadal zresztą pozostaję wierna piśmiennictwu pomorsko-łacińskiemu, gdyż sporo tu jeszcze do zbadania.
– Tamten Szczecin zmienił się przez wieki pod wieloma względami – żyjemy w innych czasach, w innej kulturze – wydaje mi się jednak, że jest w „Opisaniu” coś, co sprawia, że czujemy się rzeczywistymi spadkobiercami burmistrza Friedeborna. Jego silne poczucie tożsamości z miejscem, które jest dla niego szczególne, osobne – również wobec kultury niemieckiej na przykład. Taki pomorski patriotyzm, ale i patriotyzm lokalny…
– Nie jestem specjalistką od kwestii tożsamościowych, ale warto sobie uświadomić, że w czasach Friedeborna Szczecin był wciąż jeszcze stolicą odrębnego pomorskiego państwa – i to o pięćsetletnich tradycjach! Jako przedstawiciel kupieckiego patrycjatu Friedeborn był też dziedzicem twórców hanzeatyckiej potęgi i dobrobytu tego miasta. Silny emocjonalny związek z tym miejscem, dumę i miłość, jaka go przepełniała, rzeczywiście widać w jego tekście. Jeśli więc te emocje towarzyszą mieszkańcom i dzisiaj, to, naturalnie, mogą czuć się spadkobiercami burmistrza sprzed wieków.
– Jak pani sądzi, odnalazłby się Friedeborn w swoim mieście dziś?
– Przyznam, że trudno mi to sobie wyobrazić. Szczecin Friedeborna – w porównaniu z dzisiejszym – to miasto, które dało się obejść pieszo jednego dnia, więc pod tym względem na pewno by go nie rozpoznał. Ale to też miasto, po którym można było chodzić. Dziś owo znane Friedebornowi centrum Szczecina nie jest miejscem przyjaznym dla pieszych. Proszę wybaczyć, ale ja się czuję każdorazowo upokorzona koniecznością przebiegania kurcgalopem ciągu zielonych świateł na Bramie Portowej, albo w okolicach Bramy Królewskiej… Więc myślę, że lepiej niż obecnie odnalazłby się tu Friedeborn po zmianach, które właśnie zapowiedziano i na które bardzo czekam – wprowadzenia ograniczeń dla ruchu samochodowego w centrum miasta (jak dobrze rozwiązał to Poznań! po ul. św. Marcin można sobie krążyć spacerkiem). A jeśli chodzi o portowy charakter Szczecina – sądzę, że przeciętny mieszkaniec, mimo uczestnictwa w Dniach Morza i zlotach żaglowców, ma dziś małą świadomość najdawniejszego żeglarskiego dziedzictwa swojego miasta. Być może zwiększy ją budowane właśnie Morskie Centrum Nauki, które ma nawiązywać do tradycji miasta nawet swą formą i powstaje w miejscu, gdzie kiedyś na co dzień cumowały rozmaite łodzie, statki i krypy.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: ADL
Fot. Ryszard Pakieser