Środa, 24 lipca 2024 r. 
REKLAMA

Dwa słońca na horyzoncie. Góry lodowe jak boiska, hale sportowe, samoloty [GALERIA]

Data publikacji: 21 lipca 2022 r. 11:59
Ostatnia aktualizacja: 21 lipca 2022 r. 14:32
Dwa słońca na horyzoncie. Góry lodowe jak boiska, hale sportowe, samoloty
Grenlandczycy oglądają zawody kajakowe w Ilulissat  

Wiele się działo w ostatnim porcie na Grenlandii, z którego kapitan Grzegorz Węgrzyn szykuje się do przeskoku na stronę kanadyjską Atlantyku. Przypomnijmy, że jacht "Regina R. II" opuścił Szczecin 23 kwietnia br. z zamiarem przepłynięcia Nortwest Passage, czyli Przejścia Północno-Zachodniego w Arktyce i dopłynięcia do Alaski.

Ostatnio nasz samotnik cumował w stolicy Grenlandii - Nuuk, gdzie zameldował się, aby m.in. zarejestrować swój pobyt. Wykonał też kilka prac naprawczych na jachcie. Potem popłynął do Sisimiut, gdzie zjawił się 6 lipca. Jednak wyjście z Nuuk nie było takie proste. żeglarz czekał na prognozę, która pozwoliłaby mu pokonać 15 mil morskich fiordu jednym halsem. Czekał też na wysoką wodę. - Taka para jest najlepszym sposobem, żeby jak najszybciej znaleźć się na otwartym morzu - podkreśla.

Znalazł się na nim po 2,5 godzinie żeglugi. Wiatr na Sisimiut miał sprzyjający. Po kilu godzinach sielanka się jednak skończyła - mgła, wilgoć. - Zaletą takiej sytuacji było to, że nie było gór lodowych - relacjonuje p. Grzegorz.

Dodajmy, że nasz kapitan w dużej mierze opiera się na prognozach pogody "głównego meteorologa tej wyprawy", kapitana jachtowego Andrzej Gryta (armator jachtu "Nitron").

Przekroczenie koła podbiegunowego

Drugiego dnia znów wyszło słońce, pojawiła się również asysta wojskowa. "Regina R. II" płynęła już po wodach Cieśniny Davisa, która oddziela Grenlandię od Ziemi Baffina (po kanadyjskiej stronie). - W tym dniu przekraczam koło podbiegunowe - stwierdził doniosły fakt.

- Żegluga w tym dniu była przyjemna i tak zostało do nocy - relacjonuje kapitan. - Słońce wcale tutaj nie zachodzi i po raz drugi w życiu obserwuję zjawisko dwóch słońc - dodaje samotnik. - Wygląda to tak: słońce zachodzi mniej więcej do połowy, później przesuwa się na wschód i powoli zaczyna iść w górę. Ten moment, kiedy widzi się dwa słońca jest najbardziej fascynujący. Przy tym żar jaki z niego idzie, nie daje wytrzymać oczom. Chyba mogę to porównać do ognia z pieca hutniczego - okulary nic nie dają, chyba że spawalnicze. 

W takich warunkach i podczas przychodzącej fali odpływu zdenerwowany żeglarz szukał wejścia do portu Sisimiut, gdzie ostatecznie zacumował 6 lipca do jachtu czarterowego z RPA.

Uszkodzony radar i GPS

Nie ziściły się także nadzieje o bezawaryjnym rejsie. Jak powiada morskie warunki sprawiają, że na zepsucie narażone jest na pokładzie wszystko, i to bez poważnych przyczyn. - Tak właśnie stało się z radarem i GPS Furuno. Płynę z tymi zepsutymi urządzeniami od Qaqortoq, tj. od pierwszego portu na Grenlandii - przyznaje. Nie wspominał o tym mając nadzieje, że naprawi je w najbliższym porcie. 

Jak już informowaliśmy, znalazł w końcu fachowca, właśnie w Sisimiut. Przypomnijmy, że okazał się nim p. Finn Petersen, potomek polskiego emigranta z 1875 r., p. Adama Lisieckiego z Krakowa. 

- Serwisowy sukces Finna okazał się jednak połowiczny: GPS - tak, a radar - nie - informuje lapidarnie żeglarz. - Na pamiątkę naszego spotkania poczęstowałem Finna polską eksportową szynką Ham, suwenirem z żubrem na etykiecie, i co najważniejsze otrzymał ode mnie polską flagę.

Mimo, że grenlandzki fachowiec nie znał słowa w języku swojego przodka, nasz kapitan miał nadzieję na łagodne potraktowanie przy rozliczeniu usługi.

- Nic z tego, skasował mnie bez żadnej ulgi. A na pytanie, ile by chciał za radar z drugiej ręki, odpowiedział bez skrupułów: "dwa tysiące euro” - relacjonuje kapitan. - Nic to, płyniemy dalej bez radaru i to mnie już martwi.

Kierunek... jeszcze bardziej na północ

W Sisimiut Polak spotkał też holenderskiego żeglarza, "wędrownika po arktycznych wodach". - Przyszedł do mnie i zaprosił na swój jacht, który stoi na stoczni. Koniecznie chciał mi coś pokazać. I pokazał swoją jednostkę po spotkaniu z górą lodową. Objaśnił też, dlaczego wzmocnił odciąg bukszprytu - opowiada żeglarz

Po takich wrażeniach, G. Węgrzyn zaczął planować rejs jeszcze bardziej na północ, do Ilulissat. Choć z powodu silnego wiatru (7B) musiał przeczekać do rana.

- 10 lipca o godz. 6 lokalnego czasu odwiązałem się od towarzystwa i wziąłem kierunek na Ilulissat - kontynuuje. Sympatyczny wiaterek "dodawał otuchy".

- I ta sielanka nie trwała długo, pierwszymi oznakami jej końca były duże ilości growlerów (odłamki lodowe) wypływających z fiordów. Potem zaczęły się pokazywać dość liczne góry lodowe. Z nimi przyszło zimno, mżawka, potem deszcz i na koniec cholerna mgła - opowiada kapitan.

A jak wypłynął na zatokę Disko, to "nic już nie było widać tylko góry". I nic dziwnego, bowiem cechą charakterystyczną tego akwenu jest duży spływ jęzorów lądolodu z Grenlandii, od których odrywają się liczne góry lodowe. Ile?

- Powiem bez kozery setki, a może i tysiące. Nikt chyba nie jest w stanie tego zliczyć - twierdzi żeglarz. - Jedyną pociechą była poprawa pogody, mgły uszły, słońce zaczęło przedzierać się przez chmury, zaczęło się robić raźniej.

Jednak ilości gór i growlerów nie pozwalały na spokojną żeglugę

- Boiska piłkarskie, hale sportowe, ogromne transportowe samoloty, to kształty i wielkości gór spotykanych po drodze - kontynuuje kpt. Węgrzyn. - Gdy zacząłem dopływać do Ilulissat zobaczyłem jedną wielką hałdę lodu. To wszystko spływało z fiordu Ilulissat. Zacząłem się zastanawiać co robić. Przecież tego nie da się przepłynąć. I wtedy usłyszałem silnik motorówki. Jakiś rybak wypływał na połów i przy okazji pokazał mi, którędy mam krążyć między growlerami. Po chwili dopłynęła do mnie druga motorówka i powolutku płynąc przede mną wprowadziła mnie do portu. Przyznaję się bez bicia, sam miałbym kłopoty. Tym bardziej, że nie było widać nabieżników ukrytych we mgle. Po wpłynięciu do portu (12 lipca) zacumowałem przy taxi wodnym i udałem się w koję. Spałem do rana, zanim do pracy nie przyszedł kierowca taxi. Chwalmy Pana, Pan jest dobry.

Nasz żeglarz przestawił "Reginę R. II" w inne miejsce i... znów w koję. -  Ten odcinek był dziwnie ciężki. Próbuję "wypionować się" przez sen, co daje rezultat. Po drugiej turze snu, już jest dobrze - tłumaczy.

Chwila oddechu w porcie Ilulissat 

Aktywność w porcie Ilulissat rozpoczął od szukania prysznica, pralki i komputera. Wrócił jednak na jacht z pustymi rękami, ale za to do jego poczciwej "łódki" przywiązali się goście.

- To mój znajomy aluminiak z Qaqortoq i Nuuk. Pływa na nim nowozelandzkie małżeństwo, prowadzące wędrowny tryb życia. Juliet i Magnus są bardzo sympatycznymi sąsiadami. Gdy się dowiadują o moich problemach, momentalnie reagują. Juliet prowadzi mnie do hotelu Avannaa, udostępniającego prysznic, pranie czy dostęp do komputera - mówi kapitan Węgrzyn.

- W hotelu od razu poznaję Zbyszka, młodego mena, który wraz z żoną Zuzią tutaj pracują. Umawiamy się na rano drugiego dnia, wszystko ma być przygotowane. Po praniu, kąpieli i pracy przy "kompie" Zbyszek zabiera mnie do siebie na obiad, a jeszcze wcześniej dzwoni do swojej znajomej z wysepki Aasiaat, informując o polskim żeglarzu przebywającym w Ilulissat. Dostajemy od razu zaproszenie na odwiedzenie Gosi na jej wysepce. Sytuacja rozwija się wspaniale - kończy tę część opowieści nasz samotny żeglarz. 

Patronat medialny nad rejsem piastuje "Kurier Szczeciński"

(kl)

***

Główny meteorolog tej wyprawy, kapitan jachtowy Andrzej Gryt (armator jachtu "Nitron") napisał "startuj, masz piękny wiatr". Jego zachęta i pogoda dopingowała do tego "przelotu".

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Chwalmy
2022-07-21 12:50:05
Pan jest dobry :)

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA