24 września był szokiem dla CDU/CSU i SPD, dwóch największych partii, które przez minione cztery lata razem sprawowały władzę w Niemczech.
Socjaldemokraci (SPD), zdobywając w wyborach do Bundestagu tylko 20,5 proc. głosów, odnotowali zdecydowanie najgorszy wynik w historii RFN. Także chadecy (CDU/CSU), którzy z wynikiem 32,8 proc. głosów pozostali wprawdzie najsilniejszą siłą polityczną w RFN, lecz mniej głosów zdobyli tylko w wyborach roku 1949, gdy RFN powstała. Dla porównania: w wyborach roku 1990, krótko po zjednoczeniu Niemiec, chadecy zdobyli 43,8 proc. głosów, a socjaldemokraci – 33,5 proc. Bieżący rok przyniósł więc obu partiom potężne straty.
Równie szokujące jest to, że wraz z wejściem AfD do Bundestagu, po raz pierwszy od 50 lat znów znalazła się w parlamencie partia bardziej prawicowa niż CDU. Alternatywa dla Niemiec, uzyskując 13,1 prof. głosów, stała się z miejsca trzecią siłą polityczną w państwie. Sukces zawdzięcza przede wszystkim tym Niemcom, którzy krytykowali przyjęcie więcej niż miliona uchodźców w latach 2015 i 2016. Ale prawda jest też taka – co pokazał jeden z sondaży – że 60 proc. wyborców AfD głosowało na nią tylko dlatego, żeby dać nauczkę innym partiom.
We wschodnich Niemczech AfD, która na sztandarach ma wypisany nacjonalizm, uzyskała jeszcze lepszy wynik. W Meklemburgii-Pomorzu Przednim, Brandenburgii, Saksonii-Anhalt i Turyngii – drugi po CDU, a w Saksonii, gdzie zdobyła 27 proc. głosów, ulokowała się o 0,1 proc. przed chadekami.
Dramat saksońskich chadeków szczególnie obrazuje fakt, że w trzech okręgach wyborczych, wysuniętych najbardziej na wschód (Görlitz, Bautzen, Szwajcaria Saksońska/wschodnie Sudety) AfD zdobyła ponad 30 proc. głosów, a tym samym także bezpośredni mandat do Bundestagu.
Analizując dokładniej wyniki wyborów w landach przy granicy z Polską, rzuca się w oczy jeszcze coś, a mianowicie wyraźny wzrost głosów na AfD wzdłuż linii północ-południe. Partia ta zdobyła ich najmniej na Pomorzu Przednim (Vorpommern) – 19,6 proc., a stopniowo coraz więcej w kierunku południowym. W Brandenburgii widać różnicę między północnymi okręgami Uckermark (20,8 proc.) i Märkisch-Oderland (20,7 proc.), a okręgami południowymi Frankfurt/Oder-Spree (22,1 proc.) i Cottbus/Spree-Neiße (26,8 proc.), a w Saksonii przy granicy z Polską AfD, jak już wspomniano, wszędzie zdobyła ponad 30 proc. głosów.
Choć fenomen ten nie został jeszcze dokładniej przeanalizowany, wszelako być może obserwujemy tu zjawisko, które można by nazwać „efektem Szczecin”, skutek faktu, że liczni mieszkańcy tego wielkiego nadodrzańskiego miasta przeprowadzili się do niemieckich gmin Pomorza Przedniego i powiatu Uckermark, co spowodowało osłabienie tam antypolskich stereotypów. Na Łużycach i we wschodniej Saksonii nic podobnego dotychczas się nie stało.
W Saksonii następstwa wyborów okazały się najbardziej dotkliwe. Trzy i pół tygodnia po nich dotychczasowy chadecki premier landu Stanislaw Tillich wziął na siebie odpowiedzialność za złe wyniki swej partii i oświadczył, że w grudniu odejdzie ze stanowiska. Niewiele dni wcześniej opowiadał się jeszcze za tym, aby CDU przeorientować politycznie bardziej na prawo. Jednak akurat saksońska CDU, która w porównaniu z kanclerz Angelą Merkel tak czy owak zajęła bardziej prawicowe pozycje, odnotowała jeden z najgorszych wyników wyborczych.
Także w Brandenburgii wynik rządzących tu w koalicji partii SPD i Lewica okazał się sromotną porażką. Otrzymały one bowiem odpowiednio tylko 17,6 i 17,2 proc. głosów, a więc znacznie mniej niż chadecy (26,7 proc.) i AfD (20,2 proc.). Pogłębił się tu jednocześnie kryzys rządowy o przyczynach innych niż w Saksonii. Otóż socjaldemokratyczny premier landu Dietmar Wiodke oświadczył 1 listopada, że wstrzymuje reformę powiatów, zapowiadaną przez jego czerwono-czerwoną koalicję, co znacząco miało zmniejszyć liczbę powiatów. Na pograniczu połączono by bowiem powiaty Uckermark i Barnim, a miasta Frankfurt nad Odrą i Cottbus straciłyby prawa powiatów. Zarówno politycy lokalni, jak też inicjatorzy społecznej inicjatywy ustawodawczej skrytykowali wcześniejsze plany premiara, twierdząc, że wpłyną one negatywnie na rozwój regionów wiejskich, oddalonych od Berlina, a będzie sprzyjała gęsto zaludnionym obszarom podmiejskim wokół stolicy Niemiec. Wycofanie się z projektu spowodowało głębokie rozczarowanie do premiera Brandenburgii.
Rzuca się w oczy, że stosunki z Polską nie stały się po wyborach politycznym tematem na niemieckim pograniczu. Ludzi, którzy bezpośrednio są w nie zaangażowani, niepokoi oczywiście fakt, że prawicowy nacisk w Niemczech, podobnie jak polityka rządzącej PiS w Warszawie, może w rezultacie prowadzić do ich ochłodzenia.
Powyższy artykuł zajął się wyłącznie rezultatami wyborów w trzech landach graniczących z Polską. Jak trudną sytuację spowodowały w całych Niemczech, pokazują kłopoty ze sformułowaniem nowej koalicji rządowej.
Dietrich SCHRÖDER
Dziennikarz gazety „Märkische Oderzeitung” (Frankfurt nad Odrą)
Fot. Robert STACHNIK