„Republika Dominikany wybrana najlepszą destynacją obydwu Ameryk” – czytam na stronie znanego biura podróży. Chodzi nie tylko o wybór podróżników, lecz także o „wyjątkowe atrybuty destynacji, dzięki którym turyści chętnie tam powracają”. Czy rzeczywiście słowo destynacja jest nam w polszczyźnie niezbędne?
Daleka jestem od twierdzenia, że wyrazy obce psują polszczyznę. Nie podzielam takiej opinii, bo wiem, że zapożyczenia wzbogacają zasób słowny naszego języka, ułatwiają porozumiewanie się, otwierają nas na świat. Nie wyobrażamy sobie życia bez laptopa, bankomatu czy fitnessu, bez newsów, monitoringu, peelingu i innych wyrazów wypełniających lukę w rodzimym słowniku. Mogłabym wymienić jeszcze ponad sześć tysięcy anglicyzmów, bo tyle trafiło w ostatnich latach do naszego języka.
Są jednak takie pożyczki, których obecności w polszczyźnie nie da się wytłumaczyć inaczej, jak tylko snobizmem językowym, chęcią zaimponowania modnym słowem. Tak właśnie oceniam destynację. Na stronie Obserwatorium Językowego Uniwersytetu Warszawskiego destynacja jest definiowana ostrożnie: „Niektórzy, szczególnie osoby pracujące w branży turystycznej, nazywają destynacją miejsce, które jest celem podróży, zwłaszcza kraj, do którego się podróżuje. Destynacją może być też kraj, miasto lub jakieś konkretne miejsce, w którym się wypoczywa”. Czyli jeśli marzę o podróży do Azji, to marzę o Azji jako swojej destynacji? Toż to odbiera moim marzeniom cały urok!
Destynacja wypiera ze słownika takie wyrażenia, jak cel, miejsce, cel podróży, miejsce podróży, ale też miejsce przeprowadzki, podróży służbowej, w ogóle jakiegokolwiek przemieszczania się. Wszystkie te precyzyjniejsze sformułowania wchłania obca destynacja. Mogłabym wręcz powiedzieć, że je „pożera”, bo o modnych słowach zwykłam mówić, że to „pożeracze synonimów”.
Skąd się wziął ten językowy natręt? Destynacja jest bezpośrednim zapożyczeniem z języka angielskiego albo francuskiego, ale w polszczyźnie była już obecna w dawniejszych wiekach jako pożyczka łacińska: destinatio. Notuje ją Słownik języka polskiego pod red. Witolda Doroszewskiego w znaczeniu ‘przeznaczenie, wyznaczenie’, ale opatruje kwalifikatorem dawne. Można więc powiedzieć, że destynacja przeżywa w naszym języku drugą młodość.
Trzeba też stwierdzić, że jej współczesna obecność ogranicza się do języka środowiskowego branży turystycznej, transportowej czy lotniczej. Ludzie mało podróżujący raczej destynacji nie przyswoją, a i ci, którzy marzą o podróżach, wolą chyba swoje pragnienia formułować po polsku. Bo czyż miłośnicy polszczyzny mogą sobie wyobrazić, że ktoś ich zapyta: Kochani, to jaką destynację wybierzemy po pandemii?
Ewa Kołodziejek