Niedziela, 28 lipca 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Trener, który ostatni raz przegrał z Pogonią

Data publikacji: 07 kwietnia 2018 r. 07:59
Ostatnia aktualizacja: 12 grudnia 2019 r. 10:10
Piłka nożna. Trener, który ostatni raz przegrał z Pogonią
 

Pogoń rozegra w sobotni wieczór ostatni mecz w sezonie zasadniczym piłkarskiej ekstraklasy. Przeciwnikiem będzie Legia Warszawa, z którą na wyjeździe szczecinianie po raz ostatni wygrali niemal 35 lat temu. Trenerem Legii był wtedy 75-letni obecnie Jerzy Kopa, który wcześniej zrobił bardzo dużo dobrego w Pogoni.

Jerzy Kopa pracował, jako trener Pogoni przez trzy lata. Były to lata bardzo owocne, pełne nadziei i triumfów. Jerzy Kopa z drużyny plasującej się w drugiej połowie II ligowej tabeli stworzył ekipę, będącą postrachem I ligowych tuzów.

Dwukrotnie doprowadził portowców do finału pucharu Polski. Sam siebie nazywa trenerem, któremu nie udało się spełnić piłkarskich marzeń. Był bardzo blisko historycznych osiągnięć, ale w najważniejszym momencie zabrakło trochę szczęścia.

Jerzy Kopa dzieciństwo spędził na placach i skwerach położonych na Pogodnie. Jak większość rówieśników, uganiał się za piłką, choć miał też z tym trochę problemów. Jego ojciec był filharmonikiem. Uważał, że jego syn powinien robić to samo, więc młody Jurek przez 9 lat - aż do trzeciej klasy liceum ćwiczył codziennie przez dwie, trzy godziny grę na fortepianie.

- Gdy zbliżała się matura, powiedziałem ojcu, że jej nie zdam, bo nie mam czasu na naukę - mówi po latach Jerzy Kopa. - Szkoła, zajęcia z fortepianu pochłaniały wiele czasu. Do nauki zabierałem się około godziny 21. Nie wspomniałem wtedy ojcu, że w międzyczasie rozgrywałem z kolegami mecze piłkarskie w parku między moim liceum nr. 6, a szpitalem przy ul. Jagiellońskiej, a wieczorem przy nauce nastawiałem radio Luksemburg i słuchałem muzycznych nowości.
 
Na studia do Poznania
 
Jerzy Kopa zdał maturę i wyjechał do Poznania. Studiował na AWF specjalizację piłka nożna, ale jak sam przyznaje, na polskich - tych bardziej prestiżowych uczelniach futbol nie był sportem najbardziej obleganym.

- Koszykówka, siatkówka, lekka atletyka, to były dyscypliny typowo akademickie - wspomina J. Kopa. - Studentom wypadało je uprawiać. Piłka nożna, to było coś gorszego. Nie na wszystkich uczelniach była specjalizacja w tym zakresie.

Młody Kopa po skończeniu studiów wrócił do Szczecina i musiał zaczynać swoją trenerską przygodę niemal od zera. Miał 22 lata, głowę pełną pomysłów i serce gotowe do poświęceń. Na swojej drodze spotkał między innymi Zygmunta Czyżewskiego - wielkiego miłośnika futbolu.

Początkowo prowadził juniorów Arkonii, pracował z juniorską reprezentacją województwa, ale stwierdził, że czas najwyższy wyruszyć w Polskę i spróbować czegoś poważniejszego. Ze Stalą Stalowa Wola awansował do drugiej ligi. Pierwszym klubem prowadzonym w ekstraklasie były Szombierki.

- To był teren bardzo specyficzny - kontynuuje J. Kopa. - Śląskie środowisko i niemieckie zaszłości były widoczne jeszcze na początku lat 70 ubiegłego wieku. Moja córka chodziła do miejscowego przedszkola i musiała się szybko przyzwyczaić, że dzieci po zjedzeniu obiadu mówią „Danke schoen".
 
Z Lechem na salony
 
W połowie lat 70 Kopa trafił do Lecha Poznań. To była nowa siła w polskim futbolu, ale wtedy na swoją markę musiała dopiero zapracować. To Kopa po raz pierwszy wprowadził Lecha na europejskie salony. Było to w roku 1978, kiedy zakończył z drużyną rozgrywki na trzecim miejscu.

- Graliśmy na stadionie Warty, a na mecze przychodziło po 50 tysięcy ludzi - wspomina Jerzy Kopa, który zmienił pozycję Mirosławowi Justkowi, przez wiele lat napastnikowi Pogoni, a u Jerzego Kopy lewemu obrońcy.

- Justek miał idealne predyspozycje do grania na lewym skrzydle, jak rasowy skrajny obrońca - charakteryzuje Kopa. - Miał zdrowie, biegał od pola karnego do pola karnego, świetnie dośrodkowywał. Nie zdziwiło mnie, że pojechał na mistrzostwa świata do Argentyny.

Do Pogoni Kopa trafił na początku października 1979 roku. Szczecinianie plasowali się na 12 miejscu w tabeli II ligi, byli w poważnym kryzysie, odwrócili się kibice.

- W Pogoni nastąpiła zmiana pokoleniowa - wspomina Kopa. - Odeszli tacy piłkarze, jak Wawrowski, Malinowski, Mańko, Mikulski, Kasztelan, ale było wielu młodych, zdolnych, którym ja dałem szansę. Turowski, Biernat, Krupa, Siwa, Sokołowski czekali na nią i ja im ją dałem.
 
Awans i finał PP
 
Pogoń w sezonie 1979/80 zajęła miejsce w środku tabeli, ale już w następnym wygrała rywalizację z Piastem Gliwice i awansowała też do finału pucharu Polski.

- W finale graliśmy z Legią na stadionie w Kaliszu - wspomina Jerzy Kopa. - W drużynie rywali takie nazwiska, jak: Kazimierski, Topolski, Janas, Miłoszewicz, Majewski, Kusto, czy Okoński.

Sędziował Alojzy Jarguz, który na kilka minut przed zakończeniem meczu przy stanie 0:0 podyktował dla Legii karnego. 
Jerzy Kopa wiedział, że musi coś zrobić. Była 83 minuta gry. Czasu niewiele na wyrównanie.

- Postanowiłem dokonać zmiany bramkarzy. Marek Szczech wszedł za Zbigniewa Długosza.

- Byłem wściekły - mówi po latach Długosz. - Grałem prawie przez cały mecz, a w sytuacji, gdy zależało dużo ode mnie, trener wprowadza rezerwowego. Potem pretensji jednak nie miałem, bo decyzja okazała się słuszna.
 
Podpowiedzi Długosza
 
Szczech i Długosz rywalizowali o miejsce w bramce przez cały sezon. Długosz był bramkarzem nieco bardziej odpornym psychicznie, a Szczech nieco bardziej szalonym. Długosz schodząc z boiska długo podpowiadał coś Szczechowi. Dziś przyznaje, że udzielał swojemu koledze dokładnych wskazówek, co ma robić przy wykonywaniu rzutu karnego.

- Wiedziałem, że Topolski większość rzutów karnych strzela w lewy róg - mówi Długosz. - Ja prosiłem Marka, by rzucił się w prawy. Miałem intuicję, że tam poleci piłka i nie pomyliłem się.

Pogoń jednak mecz przegrała. Na trzy minuty przed końcem dogrywki Legia wykonywała rzut rożny i Topolski strzałem rozpaczy zdobył jedynego gola w meczu.

- Gdyby doszło do serii rzutów karnych, mielibyśmy na pewno większe szanse - mówi Długosz. - Marek był niezwykle sprawny, miał przewagę psychologiczną, bo Legia jednego karnego już przestrzeliła.
 
Mistrzowie półmetka
 
W Szczecinie nikt nie robił tragedii z porażki. Pogoń nie była faworytem, a sezon uznano za bardzo dobry. Jesienią 1981 szczecinianie ciągle zadziwiali swoją pełną ekspresji grą. Na jedną kolejkę przed zakończeniem rundy jesiennej prowadzili w tabeli z przewagą trzech punktów nad drugim zespołem (wtedy za zwycięstwo przyznawano dwa punkty) i zapewnili sobie tytuł mistrza jesieni.

- Na ostatni mecz rundy jechaliśmy do Warszawy - wspomina Jerzy Kopa. - To była ostatnia niedziela listopada - bardzo mroźnego. Mecz na żywo transmitowała telewizja, co nie było wtedy na porządku dziennym. Powiedziałem piłkarzom, że nie mogą się wystraszyć, nie mogą grać na utrzymanie bezbramkowego wyniku, że muszą przede wszystkim pokazać się z dobrej strony.

To była bardzo dobra odprawa trenera. Dziś rzeczywiście wiele osób wspomina tamto spotkanie z ochotą. Pogoń co prawda przegrała aż 2:5, ale zagrały futbol otwarty, ofensywny i pełen polotu.

- Już w pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:2, ale jeszcze przed przerwą dwa gole zdobył Turowski i wyrównaliśmy - wspomina Kopa. - Już wtedy pokazaliśmy charakter i temperament.
 
Pochlebstwa zamiast punktów
 
Po przerwie na boisku Legia już dominowała. Strzeliła trzy gole, a Pogoń gdyby zagrała bardziej rozważnie, to mogła porażki uniknąć. Uniknęłaby jednak też wielu pochlebstw po tym spotkaniu.

Runda wiosenna nie była dla portowców już tak udana. Z uwagi na finały mistrzostw świata w Hiszpanii, rozgrywana była w ekspresowym tempie.

- Rozegraliśmy 15 spotkań w ciągu dwóch miesięcy - wspomina Kopa. - Graliśmy co trzy dni. To nie byłoby takie złe, gdyby nie uciążliwe podróże. To były czasy stanu wojennego, brakowało wszystkiego, nie było nie tylko odżywek, ale też jedzenia, kawy, herbaty, najprostszych produktów, a my musieliśmy ciągle podróżować i grać. Nie udało się.

Pogoń zakończyła sezon na szóstym miejscu, a do trzeciej w tabeli Stali Mielec straciła zaledwie dwa punkty. Sezon jednak mogła uratować, bo grała w finale pucharu Polski z Lechem Poznań.

- Znałem tą drużynę doskonale - mówi Jerzy Kopa. - Trenowałem ją kilka lat wcześniej, wiele się tam nie zmieniło. Byliśmy faworytami, ale zadecydował jeden błąd i przegraliśmy 0:1.
 
Wrocław zamiast Warszawy
 
Finał rozegrano we Wrocławiu. W ostatniej chwili przeniesiono go z Warszawy, bo w stolicy trwały zamieszki, demonstracje solidarnościowe i napływ kibiców ze Szczecina i Poznania jeszcze bardziej mógł zaognić sytuację.

- Wyjechaliśmy ze Szczecina po południu dzień przed meczem - wspomina Kopa. - Po drodze nasz autobus dwa razy złapał gumę. Na drodze żywej duszy, ludzie nie jeździli tak jak obecnie. Nie mieli benzyny, ta była na kartki. Szukaliśmy w pobliskich wsiach mechanika, znaleźliśmy i dotarliśmy do Wrocławia po północy.

W miejscowym hotelu czekała na nas kolacja. Stół zastawiony szynką, polędwicą i innymi rarytasami, których na co dzień w domach brakowało. Piłkarze zjedli zdecydowanie więcej, niż powinni i musieli. Być może ten fakt w jakiś sposób wpłynął na ich formę na boisku.
 
Górskiemu się nie odmawia
 
Jerzy Kopa za swoje dokonania w roku 1981 otrzymał nagrodę trenera roku. Wyrobił sobie markę na tyle, że do jego domu przyjechał sam Kazimierz Górski i zaproponował pracę w Legii. To właśnie pod kierunkiem Kopy Legia przegrała ostatni mecz z Pogonią na własnym boisku.

- Poturbowali mi bramkarza - żalił się wtedy Eugeniusz Ksol, trener Pogoni.

Chodziło o Marka Szczecha, którego później zastąpił Zbigniew Długosz i uratował wygraną 3:2 po golach Jerzego Stańczaka, Marka Włocha i Jarosława Biernata. Kopie kibice w Szczecinie zarzucali później, że osłabił Pogoń werbując do Legii Janusza Turowskiego i Jarosława Biernata.

- Rzeczywiście, oni przyszli do Legii na moje polecenie, ale  ich wtedy uratowałem - mówi Kopa. - Gdyby nie trafili do Legii, to wylądowaliby w prawdziwym wojsku.

Los chciał, że Jerzy Kopa właśnie na stadionie w Szczecinie mógł wywalczyć tytuł mistrza Polski dla Legii - pierwszy od 15 lat i jedyny w swojej trenerskiej karierze.

- To była ostatnia kolejka w sezonie 1984/85 - mówi Kopa. - Pogoń była zagrożona spadkiem, a my musieliśmy wygrać i liczyć na potknięcie Górnika w Łodzi, który grał z Widzewem. Prowadziliśmy do przerwy 1:0, a Górnik przegrywał 0:1 z Widzewem. Ostatecznie Widzew przegrał 1:2, my zremisowaliśmy 1:1. ©℗ Wojciech Parada 

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Wijas
2019-12-12 08:47:59
Jerzy Wijas nie chciał iść do Legii , naraził się generałom w Legii. Tak go upokorzyli że wyladował w Słupsku !!!!
okiem kibica
2018-04-07 10:08:19
Wszyscy doskonale wiemy jak przyznawano w tamtych czasach "mistrza" ,jak sędziowano,jak zawodnicy kupczyli.Bądźmy szczerzy-ze sportową uczciwą rywalizacją nie miało to nic wspólnego.Co wyprawiały kluby wojskowe,gwardyjskie.Robiły z zawodnikami co chciały-przykłady właśnie mamy na Legii,Zawiszy,Śląsku,Wiśle Kraków.Czasy były siermiężne a sport skorumpowany.Nikt nie miał odwagi z tym walczyć bo po prostu z tego żyli.Układ naczyń powiązanych.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA