Sobota, 23 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Kolarstwo. Złoto lepsze od porażki 1:5 (ROZMOWA)

Data publikacji: 27 października 2016 r. 09:14
Ostatnia aktualizacja: 28 października 2016 r. 08:19
Kolarstwo. Złoto lepsze od porażki 1:5 (ROZMOWA)
 

Rozmowa z Kamilem Kuczyńskim - mistrzem Europy w sprincie drużynowym

PODCZAS mistrzostw Europy w kolarstwie torowym, rozgrywanych we francuskim Yvelines pod Paryżem, złoty medal wywalczyła drużyna polskich sprinterów, w której jechało dwóch kolarzy Grupy Kolarskiej Piast Szczecin, Kamil Kuczyński i Maciej Bielecki.

– Jak smakuje złoto mistrzostw Europy? – pytamy K. Kuczyńskiego

– Jest to jeden z najcenniejszych medali w mojej kolekcji i bardzo się z niego cieszę. W naszej drużynie znakomicie jechał na pierwszej zmianie mój kolega klubowy Maciej Bielecki, a po nim bardzo dobrze spisywał się Bartosz Rudyk, więc mi pozostawało tylko nie popsuć tego, co wywalczyli koledzy. W eliminacjach zajęliśmy czwartą lokatę, a w decydujących wyścigach pokonaliśmy Rosję i Wielką Brytanię. Zwycięzców się nie rozlicza, ale mogliśmy mieć lepsze czasy i korzystniej prezentować się jeśli chodzi o kondycję. Narzekaliśmy nieco na zmęczenie, a było ono skutkiem długiego, olimpijskiego sezonu. Już czułem, że lecę na oparach…

– Dlaczego nie wystąpił pan w eliminacjach?

– Zadecydowała o tym taktyka naszej drużyny, a decyzja została podjęta jeszcze w Polsce przed wyjazdem na mistrzostwa do Francji. Motywem było to, by oszczędzać siły i rozkładać wysiłek na czterech, a nie na trzech kolarzy. Myślę, że była to bardzo dobra decyzja, że w eliminacjach pojechał Mateusz Lipa. Nasi finałowi rywale, Brytyjczycy, jechali w trójkę i chyba w decydującym wyścigu nieco zabrakło im sił…

– Jaki był poziom mistrzostw Europy rozgrywanych po igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro?

– Wiadomo, że brazylijskie igrzyska były imprezą sezonu i to determinowało też przygotowania do mistrzostw Starego Kontynentu. We Francji zabrakło może paru znanych nazwisk jak Pervis, Bauge czy Kenny, ale poziom zawodów był wysoki. Przyjechali bowiem ci, którzy nie zakwalifikowali się do Rio de Janeiro, jak choćby Rosjanie, a oni skupili się właśnie na mistrzostwach Europy. Francuzi, którzy nie pojechali latem za ocean, też mieli zrobić szczyt formy właśnie na mistrzostwa na własnym terenie. Skład natomiast znacznie odmłodzili Brytyjczycy, ale ich młodzież niewiele ustępowała tym, którzy występowali w Brazylii. Młodzi kolarze z wysp mają za zadanie wejść do składu już na najbliższe mistrzostwa świata i teraz mieli udowodnić że się nadają. W Yvelines nie było słabych kolarzy. To bardzo boli, kiedy spędzasz ponad 300 dni w roku poza domem, wymiotujesz ze zmęczenia na treningach i po startach, wygrywasz mistrzostwo Europy, później pół nocy spać nie możesz, bo cię nogi tak bolą, że nie możesz leżeć, a ktoś deprecjonuje twój sukces mówiąc, że przecież tam nie było tego, czy tamtego. Uważam, że nasze złoto to większe osiągnięcie niż porażka 1:5 Legii z Realem, choć niemal wszyscy komentatorzy chwalili warszawian, że zagrali wspaniale, a o nas mało kto wspomniał.

– A jak to wyglądało z czasami na mistrzostwach Europy?

– Tor torowi nie jest równy, ale proszę porównać rezultaty z mistrzostw świata w 2015 roku właśnie z Paryża, z tegorocznymi mistrzostwami Europy. Z naszym czasem z finału sprintu drużynowego mielibyśmy III miejsce na świecie! Mimo, że już kończy się morderczy sezon, a wtedy były to kwalifikacje olimpijskie i każdy walczył o wyjazd do Rio.

– Jak ocenia pan swój start w sprincie indywidualnym?

– Dzień wcześniej jazda w drużynie zakończyła się o godzinie 22, a w hotelu byliśmy dopiero godzinę później, natomiast rano trzeba było już rozpocząć ściganie w pojedynkę. To nie było dla mnie dobre rozwiązanie. Zaczęło się zwycięsko, ale nie przebrnąłem do najważniejszego etapu rywalizacji. Mówiłem już, oceniając swoją jazdę w drużynie, że choć zwycięzców się nie sądzie, to jednak było sporo niedomagań. Tym wyraźniej wyszło to w rywalizacji indywidualnej. Formy nie było i stąd wyniki poniżej oczekiwań. Nogi miałem ociężałe i pokonywałem dystans bez lekkości i przyjemności z jazdy. Przegrałem nie z rywalami, lecz z własną słabością, bo mój organizm potrzebował przede wszystkim odpoczynku.

– Czy nadszedł już czas, by odstawić rower i trochę poleniuchować?

– Tylko troszkę odpocząłem, ale już odzyskałem nieco świeżości. Po powrocie z Francji nie wróciłem jednak do domu w Szczecinie, lecz do Pruszkowa, gdzie na tamtejszym torze przygotowuję się do zawodów Pucharu Świata w Glasgow. Stamtąd wrócę znów do Pruszkowa, by przygotowywać się do kolejnego Pucharu Świata w Apeldoorn, więc dopiero 15 lub 16 listopada wrócę do Szczecina i tam czekał mnie będzie zasłużony dłuższy odpoczynek.

– Złoty medal mistrzostw Europy w jeździe drużynowej zdobył pan też w 2005 roku wFiorenzuola d’Arda. Czy można porównać go z tym sprzed kilku dni?

– To były dwie różne epoki. Wówczas miałem 20 lat, a teraz 31. Jeździło się na betonowych, 400-metrowych torach, a teraz startujemy na znacznie szybszych drewnianych. Są to więc dwa całkiem inne medale i łączy je tylko osoba tego samego kolarza. Dodam, że w rywalizacji seniorów jadąc w drużynie sprinterów, w mistrzostwach naszego kontynentu wywalczyłem jeszcze srebro w Poniewieży w 2012 roku i brąz w Apeldoorn rok wcześniej, a pozostałe medale z prestiżowych międzynarodowych imprez jakie mam w kolekcji, zdobywałem w młodszych kategoriach wiekowych.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗(mij)

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Błąd
2016-10-28 01:04:46
To Mateusz Rudyk jechał a nie Bartosz, taka mała poprawka :)
PO obejrzeniu zdjecia,
2016-10-27 12:05:43
Czyzby chlopaki az tak pedzili.... ze stare "P" zgubil ??

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA