"Zbrodnie, których dokonano na Polakach, przerażają i obezwładniają", usłyszeliśmy podczas szczecińskich obchodów Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej. Uczestnicy uroczystości podkreślali, że pamięć o tych wydarzeniach powinna łączyć ponad podziałami.
- Dziś przypada 82. rocznica tzw. krwawej niedzieli na Wołyniu. Bojownicy OUN - UPA zamordowali tego dnia 10 tys. osób w prawie stu osadach we wschodniej części Wołynia - powiedział podczas obchodów na Cmentarzu Centralnym dr Artur Kubaj, p.o. naczelnika Oddziałowego Biura Badań Historycznych Instytutu Pamięci Narodowej w Szczecinie. - Okrucieństwo. To słowo, które jako pierwsze się nasuwa, szczególnie tym, którzy pamiętają wspomnienia swoich bliskich, czy też tym, którzy czytali relacje z bogatej literatury wspomnień kresowiaków czy z opracowań historycznych. To, co wydarzyło się na wtedy na Kresach Rzeczpospolitej, jest trudne do zrozumienia. Fakty o okrutnych okolicznościach zgładzenia mieszkańców wsi Parośla, powiązanych i zarąbanych siekierami, czy o mieszkańcach innych miejscowości, mordowanych w wymyślny sposób narzędziami rolniczymi, jednocześnie przerażają i obezwładniają. Nie możemy zapomnieć o tym, że blisko tysiąc Ukraińców uratowało Polaków skazanych na zagładę.
Historyk stwierdził, że naszym obowiązkiem jest pamięć o ofiarach ukraińskich nacjonalistów. I ta pamięć powinna nas wszystkich łączyć - a także mobilizować do budowy silnej Polski. A polskie elity, niezależnie od wyznawanych poglądów, powinny dążyć do tego, aby państwo ukraińskie uznało zbrodnię wołyńską za ludobójstwo i potępiło ukraińskie podziemie nacjonalistyczne z okresu drugiej wojny światowej.
Bartłomiej Ilcewicz ze Stowarzyszenia Kresy Wschodnie - Dziedzictwo i Pamięć mówił, że zbrodni, jakiej dokonano, nie można pojąć rozumiem. A Polaków 11 lipca 1943 mordowano nawet w świątyniach.
- Musimy pamiętać. Nikt za nas tego nie zrobi. Żadne inne państwo - przekonywał Bartłomiej Ilcewicz. - Wprawdzie rozpoczęły się ekshumacje, ale czy ci, którzy jeszcze żyją, zdążą pomodlić się nad grobami swoich rodziców, dziadków, bliskich krewnych? Być może nie. Dlatego musimy dołożyć wszelkich starań - my, zwykli obywatele, ale i przedstawiciele władz państwowych - by doprowadzić do tego, byśmy jeszcze w tym pokoleniu mogli pojechać na Ukrainę, zapalić znicz, położyć kwiaty, oddać hołd tym, którzy zostali zamordowani.
Podczas uroczystości głos zabrał także Mirosław Don, który był świadkiem "krwawej niedzieli" jako kilkuletnie dziecko. Opowiadał o tym, jak jego rodzina i inni Polacy uciekali z wioski do wioski.
- Za nami szła śmierć, szli za nami jak myśliwi. Tam, gdzie się zatrzymywaliśmy, robili kocioł i rżnęli wszystko, co polskie i żywe - relacjonował Mirosław Don. - W Janówce pewnej nocy okrążyło nas ponad 800 ukraińskich mieszkańców okolicznych wiosek. Każdy z siekierą i widłami. Gdzieś tak około północy ujawnili się sąsiedzi ukraińscy. Też przyszli po to, by zabijać i zabrać fanty po gospodarzach polskich. Znali teren. Większość z nas uciekła w zboże. Tam nawet polskie dziewczyny walczyły. Zanim zginęły, uszkodziły niejednego bandytę.
Po uroczystościach poseł Jarosław Rzepa z Polskiego Stronnictwa Ludowego mówił o tym, że z inicjatywy jego partii dzień 11 lipca został uznany za święto państwowe. Podziękował pozostałym partiom, od prawa do lewa, za to, że poparły tę ideę. ©℗
(as)