Z Dawidem STANKIEM, oficerem mechanikiem wachtowym, studentem studiów magisterskich z mechaniki i budowy maszyn Politechniki Morskiej, rozmawia Magdalena KLYTA
– Jak to się wydarzyło, że wybrałeś studia na Politechnice Morskiej?
– Skończyłem Technikum Morskie w Szczecinie, bo tam polecił mi pójść mój tata. Wiadomo, młodzi ludzie zawsze mają problem z wyborem szkoły, a ja posłuchałem jego rady choć tak naprawdę od podstawówki chciałem zostać aktorem. Przygotowywałem się intensywnie przez cały okres nauki do egzaminów wstępnych, ale się nie dostałem. Tata zawsze mówił mi, żebym najpierw zdobył uprawnienia i zawód, z którego będę miał na utrzymanie, a potem będę mógł rozwijać się w tym, w czym chcę. Postanowiłem wtedy zrobić sobie gap year. Początkowo podjąłem pracę w Szczecinie, ale złożyłem też dokumenty na statek, bo technikum zapewniło mi uprawnienia do pracy na statkach w funkcji motorzysty. W pół roku zarobiłem naprawdę dużo – zarobki po technikum w wysokości 2,5 tys. dolarów były dla mnie kolosalne. Zobaczyłem też 6 egzotycznych krajów takich jak m.in. Brazylia czy Argentyna. Dla mnie to była nowość, bo wcześniej to najdalej byłem w Czechach czy Niemczech. Spotkałem wspaniałych ludzi, zobaczyłem wiele miejsc, robiłem rzeczy, które, pomimo że nie były w kręgu moich zainteresowań, były ciekawe. Wtedy wybrałem Akademię Morską, żeby kontynuować tę przygodę. Poznałem tu moich najlepszych przyjaciół i nawet pomimo tego że część nie poszła na magisterkę, to mamy nadal świetny kontakt.
– Zaczynałeś studia w Akademii, a skończyłeś na Politechnice Morskiej. Czy to była jakaś odczuwalna zmiana?
– Starsze osoby mówiły, że jesteśmy WSM-ka, czyli Wyższa Szkoła Morska, czy jeszcze wcześniej PSM-ka, czyli Państwowa Szkoła Morska i każdy preferuje tę nazwę uczelni, którą znał. Na pewno przy każdej zmianie były głosy sprzeciwu, ja jednak ten pomysł na politechnikę bardzo popierałem, bo ta nazwa podkreśla nasz inżynieryjny, techniczny charakter i świetnie oddaje to, czym teraz nasza uczelnia jest – miejscem, które kształci zarówno wykwalifikowane kadry w branży morskiej, jak i w specjalnościach „lądowych”, jak logistyka, transport, zarzadzanie przedsiębiorstwem czy informatyka. Uczelnia jest bardzo wszechstronna, ale ukierunkowana na kierunki inżynieryjne, morskie.
– Wiele osób nie decyduje się teraz na studia twierdząc, że to tylko stracony czas, bo uczelnie nie przygotowują absolwentów do wejścia na rynek i znalezienia po nich dobrej pracy w zawodzie. U was jest w zasadzie odwrotnie, bo po ukończeniu macie gwarancję stałej pracy do emerytury.
– Absolwenci często mówią, że kończą studia i nie wiedzą, jak mają wejść w rynek pracy i jeżeli są studia, które kształcą w dobrze płatnych zawodach jak prawo, medycyna czy budownictwo, to są to kierunki trudne, związane z przedmiotami ścisłymi i ludzie się zrażają. Ja też miałem z tym problem w technikum maturę z matematyki ledwo zdałem, ale dzięki wsparciu wykładowców i przyjaciół już na pierwszym roku z matematyki miałem 4. Tak samo z fizyki. Na drugim roku miałem już z jednego i drugiego 5. Tutaj mamy się nauczyć rzeczy, które nas przygotują do pracy, przykładowo to, co robiliśmy na laboratoriach, ja potem robiłem na statku, na tych samych urządzeniach. Dzięki temu 14 dni po zdania egzaminu dyplomowego byłem już zatrudniony na statku jako oficer mechanik wachtowy.
– Czy życie na statku wygląda tak jak na filmach? Czy jest czas na zwiedzanie, kiedy przybijacie do portów?
– Teraz na kontrakcie bylem z przyjaciółmi, oni pracowali jako motorzyści, ja byłem trzecim mechanikiem i razem przez pół roku podróżowaliśmy po całym wschodnim pasie wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Byliśmy cały weekend w Nowym Jorku, dwa razy w Waszyngtonie, w Nowym Orleanie, na przylądku Canaveral, gdzie startują rakiety. Dwa razy widzieliśmy nawet start z bardzo bliska.
– Czy na statkach jest miejsce dla dziewczyn, czy to jednak bardziej „męski” zawód?
– Teraz na stanowisku trzeciego mechanika zmieniała mnie dziewczyna, która również jest po naszej Politechnice Morskiej, więc branża morska jest absolutnie otwarta na kobiety, ale do tego też trzeba mieć charakter, bo morze jest specyficzne. Mówi się, że morze każdego zweryfikuje, bo jest wiele wyrzeczeń, z którymi trzeba sobie poradzić, nieraz się nawet tęskni, żeby iść na spacer.
– W jaki sposób morze weryfikuje?
– To zależy od człowieka, dla jednych rozłąka będzie na tyle trudna, że nie będą w stanie się z tym pogodzić, innym doskwierać będą trudne warunki pracy. Na statkach jest często gorąco, np. jak się płynie do Argentyny, gdzie jest tak po 40 stopni to blacha na statku się mocno nagrzewa. Czasem znowu buja tak, że nie da się spać. Do tego stres związany z pracą, bo to jest odpowiedzialność. Generalnie po wszystkich kierunkach „pływających” na politechnice wcale nie trzeba iść pływać, możemy pracować w branżach portowych w biurach, urzędach i mieć pracę na miejscu.
– Mało osób chyba zdaje sobie sprawę jak wyglądają takie realia na morzu. Jak rozwiązujecie kwestie na przykład roamingu, będąc na terenach różnych państw, jak kontaktujecie się z rodziną?
– Internet oczywiście jest, łączność satelitarna też. Jeśli nie pływa się na terenie Unii Europejskiej, to najczęściej kupujemy kartę SIM w porcie.
– Załogi przeważnie nie są wyłącznie z Polski, porozumiewacie się zawsze w języku angielskim?
– Na statku w dziewięćdziesięciu procentach trafi się na międzynarodowe załogi, więc kształcenie w języku angielskim mamy na bardzo wysokim poziomie i jest na to kładziony nacisk, bo jest to niezbędne do pracy. Jest bardzo istotne, żeby czegoś źle nie powiedzieć albo źle nie zrozumieć. Na Politechnice około 20 proc. studentów jest z zagranicy, mamy kierunki wyłącznie w języku angielskim, takie jak nawigacja oraz mechanika i budowa maszyn. Studenci są z całego świata: z Nigerii, z Kanady, z Francji, z Ukrainy, Białorusi i dobrze, bo nas to też umiędzynaradawia i uwrażliwia na to jacy jesteśmy różni.
– Można sobie pomyśleć, że się bawicie, zwiedzacie świat, trochę się pouczycie, ale nie za dużo, a jeszcze zarobicie. Z pewnością jednak nauka wymaga bardzo dużo pracy i samozaparcia. Dużo osób odpadło?
– Wiele z tego jest prawdą. Na studiach bywa trudno, niektórzy rezygnują, gdyż to nie są studia dla każdego. Ja mam ogromny szacunek i pokorę do tego, na co zapracowałem, że mam dyplom ukończenia uczelni wyższej, stałą pewną pracę, świetne zarobki, bo wiem, ile pracy, wyrzeczeń i nerwów to kosztowało. To jest warte swojej ceny i tej wolności jaką mam. Nikt do mnie nie zadzwoni o 22, że mam być rano w pracy, nie muszę wracać teraz ani za poł roku ani za rok, nie muszę się przejmować czy będę miał do dziesiątego. Mogę się realizować w czym chcę, a jednocześnie pracować.
– Istnieje taki stereotyp, że marynarze nie zakładają rodzin, bo ich wiecznie nie ma. Jak to wygląda naprawdę?
– Na pewno wielu z nas ma w planach założenie rodziny i jestem przykładem na to, że można, bo od 7 lat jestem w związku. Jest czasami ciężko, jest tęsknota, bo jednak nie ma mnie pół roku, ale przez drugie pół mogę w pełni oddać się rodzinie i poświęcić jej cały swój czas. Są też pary, które u nas studiują na tym samym wydziale i razem płyną. Jak wspominałem, zmieniała mnie trzecia mechanik. Była ona ze swoim partnerem, czwartym mechanikiem. Jak ja schodziłem ze statku to był na nim chief pokładowy ze swoją żoną, która była trzecią oficer. Więc są pary, które razem pracują i razem zwiedzają, właściwie to mają za każdym razem wakacje. Ja w trakcie tych pięciu lat byłem w 35 krajach i widziałem rzeczy, które normalnie są niedostępne dla turystów.
– Czy wchodząc na statek, nie macie czasami takiego momentu, że przemknie wam myśl, że możecie już nie wrócić na ląd?
– Statki są bardzo bezpieczne, rzadko dochodzi do katastrof, jeżeli są jakieś, to przez błąd ludzki, dlatego ważne jest, żeby kształcić wykwalifikowaną kadrę. Uczelnie morskie kształcą w międzynarodowym charakterze, bo podlegamy pod międzynarodowe konwencje. Przykładowo ja mogę zatrudnić się w Nowym Jorku i nie muszę do tego nowych dokumentów wyrabiać. Co więcej, tutaj na uczelni mamy młodą kadrę, wykładowcy mają po 30–40 lat i w większości są praktykami. Pracują na najnowszych systemach i ich nas uczą.
– A propos nowości: coraz więcej dużych inwestycji powstaje na Bałtyku i u jego wybrzeży, na przykład farmy wiatrowe. Czy politechnika kształci także do pracy przy ich obsłudze?
– W zeszłym roku we współpracy z firmami branżowymi powstał kierunek inżynieria przemysłowa i morskie elektrownie wiatrowe. To pierwsze i jedyne w Polsce studia inżynierskie związane z branżą offshore. Niewątpliwie Politechnika Morska dostosowuje się do branży i potrzeb pracodawców.
– Do tego, żeby studentom było lepiej, przyczyniacie się także wy, jako samorząd studencki. Jakie działania podejmujecie?
– Studenci, wybierając nas, obdarzyli nas swoim zaufaniem. Staramy się go nie zawieść i poprawić jakość studiowania. Jako studenci mamy też duży wpływ na to, jak uczelnia funkcjonuje – jest rada uczelni, są dziesiątki spotkań z rektorem, studenci są też w senacie, w radach wydziału, mają także jedną piątą głosów w wyborach rektora. Na uczelni panuje partnerstwo, bo wykładowcy to praktycy, którzy wiedzą, że zaraz pewnie spotkamy się na statku i traktują nas jak współpracowników.
– A jak organizujecie życie studenckie?
– Organizujemy różne wydarzenia, konferencje, bale, są też organizacje studenckie i koła naukowe, w których można rozwijać swoje zainteresowania. Teraz na przykład powstaje studencka organizacja poetycka, w której koleżanka wraz z chętnymi osobami będzie tworzyła i czytała poezję. My sami w ramach samorządu studenckiego organizujemy bardzo wiele wydarzeń. W zeszłym roku był to rejs po Odrze razem ze studentami międzynarodowymi, których chcieliśmy włączyć w naszą społeczność czy też studencki bal.
– Jak zmieniła się uczelnia przez czas twojego studiowania?
– Bardzo się zmieniła, kadra jest młodsza, przychodzi wielu praktyków, którzy są zaznajomieni ze wszystkimi nowinkami, mają inny styl prowadzenia zajęć, tak stricte praktycznie, jest dużo inwestycji: teraz jest już w zasadzie na wykończeniu Centrum Szkolenia Offshore. Tutaj będą się szkolili marynarze z Polski, a nawet z całej Europy. Powstaje też Polski Ośrodek Ratownictwa Morskiego, kursy są ogólnie piekielnie drogie, około 5–6 tys. złotych, a tutaj będziemy mieli na miejscu możliwość podniesienia kwalifikacji.