W ubiegłym roku konkurencję zostawili daleko z tyłu – ich konkursowy debiut oznaczał zajęcie I miejsca w kategorii rodzinnych ogrodów działkowych. W tym roku otrzymali rekomendację, od której nie sposób sobie wyobrazić lepszej: „Wyjątkowa, piękna, pełna kwiatów, każdego roku inna”, „swoiste dzieło sztuki”, „doskonały przykład architektury krajobrazowej rodzinnych ogrodów działkowych”, a kreowana przez „wspaniałych nietuzinkowych ludzi”.
Jednak nie dla nagród, pucharów, dyplomów czy uznania innych Krystyna i Jerzy Baniewiczowie – bo o nich mowa – na kilka miesięcy w roku mieszkanie na os. Zawadzkiego zamieniają na skrawek – jak mawiają – własnego raju na ziemi, z adresem na Wyspie Puckiej.
– Dopiero tu naprawdę czujemy, że żyjemy – opowiadają.
Gdy parę dekad temu, po ojcu pana Jerzego, przejmowali działkę – ROD „Stoczniowiec” – miała charakter niemal produkcyjny: stały szklarnie, w których rosły wyłącznie pomidory i ogórki, a wokół nich pole było zaorane pod uprawy warzyw, głównie ziemniaków. Od razu zmienili wszystko – w rekreację.
– Zimową porą kombinujemy, jak do nowego sezonu przygotować ogród. Mówię: „Jerzy, wpadłam na pomysł, żebyśmy…” A on tylko słucha i ręce zaciera, bo to nim właśnie na ogrodzie dzieją się wszystkie te cuda – pani Krystyna wskazuje kolejne elementy działkowej architektury. – Piękny piętrowy dom, z dwoma balkonami, sam postawił. Zbudował schody, taras. Wszystkie pergole, siedziska, ogrodowe fotele i bujana ławka, budki dla ptaków, domki dla kotów, nawet latarnia, imitacja studni i całe oświetlenie ogrodu jest jego dziełem.
Do tego sezonu również dorzucił nowe. Obrzeża głównych działkowych wyłożył drewnem i ozdobnymi płytkami. Poszerzył parapet między kuchnią a tarasem – ale tak, żeby w równym stopniu służył zarówno im, jak i ich trzem kotom.
– Zanim na ogród przywieźliśmy z „Rajskiego Ogrodu” ponad 100 begonii, którymi zawsze obsadzamy główne z działkowych kwietników, raziła goła ziemia… w oczekiwaniu. Dlatego od tego roku sezon zaczyna się u nas hiacyntami: kolorowymi i pięknie pachnącymi – opowiada p. Krystyna. – Ale to nie jedyne z naszych kwiatowych nowinek. Mamy teraz sporo niecierpków. Postanowiłam również, że będziemy uprawiać alstromerie.
W ogrodzie znaleźli jeszcze miejsce dla borówek amerykańskich. A pod choinką, opodal wejścia, posadzili… grzybnię.
– Pojechaliśmy do ogrodnictwa: sprawdzić, czym jeszcze wypełnić nasz ogród. Myślałam o pomidorach malinowych, ale zobaczyłam piękne grzybnie. Z marszu wzięliśmy prawdziwki. Ale poczytaliśmy, że pod choinką nie mają szans, więc wymieniliśmy je na podgrzybki. I tak, za dwa lata, na działce będziemy mieli grzybobranie! – cieszy się p. Krystyna.
Nowi w ogrodzie są również goście. I nie chodzi wyłącznie o ludzi. Okazuje się, że nie tylko owady, szczególnie motyle, jeże i ptaki chętnie tu zaglądają.
– Pierwsze tropy zauważyłem już w ubiegłym roku. Ale myślałem, że to może jakiś pies, kot czy kolejny lis, bywa u nas. Dopiero gdy Krysia zaliczyła „spotkanie trzeciego stopnia”, zagadka się rozwiązała: odwiedza nas szop. Nocami. Podjada z kocich misek. Krysia go zobaczyła, jak siedział na stole i wcinał winogrona. I to jak zmyślnie: brał w łapki owoc, wysysał wnętrze, a skórki wypluwał na kupkę. Bardzo chciałbym się z nim zaprzyjaźnić – mówi p. Jerzy.
– Nawet nie żartuj. Pamiętasz, jak kiedyś chciałam się zaprzyjaźnić z kurami sąsiadów? Weszły na działkę, a ja do nich: witajcie, rozgośćcie się, mam dla was ziarno… I co było? Przyjaźń się skończyła, jak na ogrodzie urządziły demolkę: dziur narobiły w ziemi, podziobały rośliny, korę spod kwiatów z jednej strony działki przerzuciły na drugą. Szop to jeszcze większy szkodnik! – ripostuje p. Krystyna. – Ale fajnie było, gdy raz wylądowała u nas para kaczek. Zalało wtedy Wyspę Pucką, nasz trawnik podmókł, więc pewnie myślały, że tu mamy jezioro. Fakt, byłam mniej szczęśliwa, jak weszły do altany i narobiły na dywan. Wtedy odleciały, jakby rozczarowane własną pomyłką. A ja chętnie raz jeszcze bym je zobaczyła.
Pośród feerii barw i morza różnorodnych kwiatów celebrują każdą wspólną chwilę. Do zachodu słońca przesiadają z jednego miejsca w drugie tylko po to, żeby zmieniać w mniej oczywistą ogrodową perspektywę. Każda ich cieszy, sprawia radość, buduje dobry nastrój. Bo ogród jest dla nich… wszystkim – jak zgodnie przyznają.
– Pamiętasz, jak kiedyś mówiłaś: „rolnika ze mnie nie zrobisz”. A teraz słyszę od ciebie, że „póki sił, tu będziemy”. Syn w Australii. Wnuczka w Portugalii. A my… Stworzyliśmy sobie raj na Wyspie Puckiej – mówi p. Jerzy, czule patrząc na żonę.
– Człowiek do natury wraca, chętnie w niej przebywa. A kolejnego pokolenia ptaków, tych z sąsiedniej działki, nasz widok już nawet nie płoszy – nutę melancholii słychać w głosie p. Krystyny.
Dopiero w listopadzie planują odwrót do mieszkania w bloku. Póki co, czas płynie im piękniej, bo w rytmie przyrody. ©℗
Arleta NALEWAJKO