Co się dzieje w miejscu, które powinno być przyjazne zwierzętom? – pyta Czytelniczka i opowiada o stareńkiej psinie – chorej, okaleczonej i wychudzonej – jaką uratowała ze Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Szczecinie.
Na zdjęciu sprzed kilku tygodni Pusia to mały biały psiak w typie pudla (wolontariusze schroniska nazywali ją Biała). Przestraszony, jak każdy zwierzak przyjmowany do schroniska.
– Ale przynajmniej wygląda na zadbaną, zdrową, na wesołą – opowiada wolontariuszka schroniska. – Natomiast w schronisku… Przez dwa tygodnie sunia była na kwarantannie. Przez ten czas żaden z wolontariuszy nie miał do niej dostępu. Potem widziałam ją tylko przez okno, bo była na tzw. leczonym: ogołocona, z kołnierzem na szyi. Patrzyłam, jak stara się połykać suchą karmę, ale zaraz ją wypluwa.
Ten obraz ją poruszył. Dlatego zadzwoniła do kobiety, która zapisała się na adopcję tej psiny, aby była przygotowana na najgorsze.
– To, co zastałyśmy z babcią na miejscu, było przerażające. Jestem przekonana, że gdybyśmy nie wyciągnęły jej z tego piekła, to sunia przetrwałaby w nim jeszcze tylko chwilę – komentuje Agnieszka Włodarek, nasza Czytelniczka.
- Chęć adopcji Pusi zgłosiłyśmy schronisku, gdy była jeszcze na kwarantannie. Tym bardziej nie rozumiem, skąd w jego pracownikach odwaga, aby wydać nam pieska w tak tragicznym stanie, świadczącym co najmniej o zaniedbaniu - mówi p. Agnieszka i wylicza: - Suczka była bardzo wychudzona, głodna. Ogolona niemal całkowicie, choć na głowie jej zostawiono kołtun kłaków. Był spięty recepturką tak, że suni gałki oczne dosłownie wyłaziły na wierzch. Nie dało się jej ściągnąć, tak była zapieczona. Trzeba było tę gumę przeciąć. Kołtun kłaków zostawiono jej też na ogonie. W dziwnym miejscu. Gdy potem zawiozłyśmy Pusię do innego weterynarza, się okazało, że właśnie w tym miejscu ma złamany ogonek. ©℗
Arleta NALEWAJKO
Fot. arch. domowe Agnieszki WŁODAREK
Więcej czytaj we wtorkowym „Kurierze Szczecińskim" i w e-wydaniu z 13.09.2016 r.