Wielokrotnie przekonywałem – na tych i innych łamach – że obecnie panujący prezydent Stanów Zjednoczonych nie był, nie jest i nie będzie agentem Kremla. Czy w świetle ostatnich wydarzeń powinienem przyznać się do błędu? Bynajmniej. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Oczywiście, Donald Trump dostarcza mnóstwa przekonująco brzmiących dowodów zwolennikom tezy o jego prorosyjskim nastawieniu. Nazywa Wołodymyra Zełenskiego „dyktatorem”, nie chcąc w ten sam sposób określić Władimira Putina. Sugeruje, że to Ukraina rozpoczęła wojnę z Rosją, nie odwrotnie.
Zdaniem wielu ekspertów Trump postanowił sprzedać Putinowi Ukrainę w zamian za wsparcie przeciwko Chinom. Możliwe też, że pochlebstwa pod adresem Kremla i połajanki pod adresem „sługi narodu” to element jakiejś większej układanki w ramach taktyki negocjacyjnej. Tyle że trudno wierzyć, aby taka taktyka była skuteczna. Bo przecież nie od dziś wiadomo, że Rosja rozumie język siły, zaś pochwały pod swoim adresem oraz ustępstwa traktuje jako objaw słabości, którą należy wykorzystać. Tyle że nawet cała awantura wokół metali ziem rzadkich pokazuje, iż Trump układu z Ukrainą przeciwko Rosji nie wyklucza. Dla niego najważniejszy jest materialny zysk, a nie budowanie międzynarodówki dyktatorskich imperiów z Rosją, albo demokracji z Ukrainą i Europą. Wiemy już zresztą, że w końcu Waszyngton z Kijowem w sprawie surowców osiągnęły porozumienie, które czeka na podpisy. Czy się doczeka, to się okaże. Tak czy inaczej, jeśli Trumpowi uda się uczynić z Ukrainy swoją kolonię, kurę, znoszącą surowcowe złote jaja, to będzie jej przed Rosją bronić. Byle zarobić. A poza tym, znając porywczy charakter obecnego gospodarza Białego Domu, może jeszcze od pochlebstw pod adresem Putina przejść do gróźb, jeśli Putin nie będzie robił dokładnie tego, czego Trump odeń oczekuje. Wystarczy, że Moskwa przeciągnie w którymś momencie strunę, podrażni ego amerykańskiego prezydenta, nadużyje jego ustępliwości, a zwrot o sto osiemdziesiąt stopni gotowy.
Niezależnie jednak od tego, czy Trump będzie konsekwentnie zbliżał się do Rosji i oddalał od Europy i Ukrainy, czy też odwrotnie, warto pamiętać, że póki co na temat Ukrainy przywódca Stanów Zjednoczonych zwyczajnie kłamie. I te kłamstwa są oczywiste dla każdego, kto ma jakiekolwiek pojęcie o sytuacji na Wschodzie. Polscy trumpiści zachwycają się geniuszem strategicznym swojego idola, wskazując, że nawet jeśli mija się z prawdą, to czyni to w jakimś konkretnym celu, że jest po prostu genialnym politykiem. I kpią z tych, którzy wytykają kłamstwa, bo przecież „realna polityka” polega na skuteczności, a nie na moralności. Tyle że piętnowanie kłamstwa ma wymiar nie tylko moralny. Nie zrozumiemy sytuacji na Ukrainie, jeśli będziemy wierzyć w bujdy Trumpa na temat tejże sytuacji. A jeśli nie zrozumiemy, to nie będziemy wiedzieć, co tam się dzieje. Putin w 2022 r. też uwierzył w kłamstwa własnej propagandy o tym, że Ukraińcy czekają z kwiatami na rosyjskich wyzwolicieli… I w efekcie trzydniową „specjalną operację wojskową” prowadzi już ponad trzy lata.
No to skoro trzeba znać prawdę, to sprostujmy kłamstwa Trumpa. Zełenski jest dyktatorem bez wyborów? Bynajmniej. Po pierwsze, zgodnie z ukraińskim prawem wybory nie mogą się na Ukrainie odbywać podczas obowiązywania stanu wojennego. Zakazuje tego ustawa, a konkretnie wyborów parlamentarnych zakazuje również konstytucja (to nieprawda, że konstytucja zakazuje również wyborów prezydenckich – to akurat często powtarzana w polskich mediach błędna teza). Po drugie, niezależnie od uwarunkowań prawnych, wyborów podczas wojny nie chce ani klasa polityczna (w tym opozycja, która przecież mogłaby wybory wykorzystać do dojścia do władzy), ani społeczeństwo, co z kolei pokazują liczne sondaże. Po trzecie, owszem, Zełenski dysponuje zwiększonymi prerogatywami, ale taka jest natura stanu wojennego, i choć opozycyjne media i partie na to utyskują, to generalnie uważają taką sytuację za mniejsze zło. Zełenskiego popiera 4 proc. Ukraińców? Bujda totalna. Nie istnieje taki sondaż. Trump albo to wymyślił sam, albo tę absurdalną liczbę podsunęli mu Rosjanie. W sondażach Zełenski ma od 16 do 22 proc. i przegrywa jedynie z Wałerijem Załużnym. Nie, to nie jest ukrofilska propaganda. Po pierwsze, w warunkach wojny to oczywiste, że społeczeństwo skupia się wokół władzy, którą zresztą premiuje wojenna cenzura. Po drugie, tradycyjna klasa polityczna na Ukrainie od dawna jest mocno skompromitowana, dlatego Zełenski nie miałby z kim przegrać, gdyby nie Załużny – Ukraińcy mają dość polityków, których zamieniliby ewentualnie na wojskowych.
No i ostatnie, może nie najgłupsze, ale na pewno najbardziej szkodliwe kłamstwo: „Kijów sam to zaczął (wojnę)”. Wydawałoby się, że trzy lata po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę nikomu nie trzeba tłumaczyć, że była to niczym niesprowokowana agresja. Niestety, coraz więcej ludzi, również w Polsce, na fali rosnących nastrojów antyukraińskich, jest w stanie uwierzyć w ten nie tyle prorosyjski, ile po prostu oderwany od rzeczywistości przekaz Trumpa i Putina zarazem. Ukraina jest ofiarą, Rosja zaś – agresorem. Niezależnie od tego, jak bardzo mamy dość polityki Kijowa wobec Warszawy, tę oczywistą prawdę trzeba przyjmować do wiadomości. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.