Napisał do mnie silnie wzburzony młody człowiek. Otóż ma on kolegę obcokrajowca, który uczy się języka polskiego. I tenże kolega twierdzi, że nauka naszego języka to „prawdziwy koszmar”! Bo nie dość, że mamy trudny język, to jeszcze według niego na żaden inny język nie ma tak silnego wpływu polityka. I że „w naszym kraju, trzeba używać takich form, na jakie się umówili w gronie politycznym”. Mojemu korespondentowi chodzi głównie o formy feminatywne, których „nie można odnaleźć w słownikach”, o psycholożkę, architektkę, psychiatrkę, ministrę itp. Jego zdaniem formy te są preferowane przez „lewicowe posłanki”.
O feminatywach pisałam już wiele felietonów, więc tym razem napiszę krótko: to nie polityka ma wpływ na obecność nazw żeńskich w polszczyźnie, tylko my, użytkownicy języka. Język bowiem odzwierciedla życie, a w życiu zawodowym, społecznym i politycznym współczesne kobiety są bardzo aktywne. Chcą być też obecne w języku, stąd polityczki, posłanki, prezeski, profesorki czy rektorki. Utrwalone formy: pani polityk, pani poseł, pani prezes, pani profesor, pani rektor są poprawne i właściwe, ale mniej ekonomiczne (dwa wyrazy) i wciąż powielają formę męską. A chodzi o to, by odrzeć nazwy żeńskie z cech pomniejszających i lekceważących. By nie mówić i nie myśleć, że sprzątaczka czy nauczycielka to formy właściwe, a profesorka czy prezeska już nie... To przecież takie same konstrukcje słowotwórcze nazywające zawody albo stanowiska kobiet! A że ich jeszcze nie ma w słownikach? Słowniki tworzy się wolno, a język zmienia się szybko, bo życie przyspiesza...
Mój korespondent zarzuca kobietom hipokryzję: „Czy któraś z tych osób na drzwiach swojego gabinetu używa takich form? Żadna! I to jest właśnie hipokryzja i zakłamanie. Bo nie spotkałem ani ja, ani mój szanowny kolega, który zwrócił na to uwagę, żadnych drzwi z wizytówką: Stomatolożka, Psychiatrka, Politolożka Anna Kowalska. Czyżby nie brzmiało to poważnie?”. Oj, to się koledzy niezbyt pilnie rozglądali! W wielu instytucjach, zwłaszcza w tych, którymi rządzą kobiety, formy żeńskie widnieją na drzwiach gabinetów i na wizytówkach właścicielek. Warto najpierw sprawdzić, zanim się człowiek da ponieść emocjom.
Autor listu staje po stronie cudzoziemców biedzących się nad zawiłościami polszczyzny i pisze tak: „Architektka, psychiatrka – jaki obcokrajowiec to wymówi?!”. A cóż to za argument!? Czy mielibyśmy także wyrzucić z języka chrząszcza, który brzmi w trzcinie, niewymawialnego dla cudzoziemca? Albo zapomnieć o filmowym Grzegorzu Brzęczyszczykiewiczu, który brzmieniem wymyślonego nazwiska doprowadził Niemca do rozpaczy? To byłby dopiero prawdziwy koszmar, polszczyzna bez źdźbła, gżegżółki czy brzeszczotu!
Naprawdę, nie szukajmy dziury w całym i doceńmy bogactwo własnego języka, jego wyjątkowość i wspaniałość! Bo w jakim innym języku dwa obiekty mogą być określane aż tyloma formami niosącymi dodatkowe znaczenia: dwa, dwaj, dwóch, dwie, dwoje, dwójka? Aż współczuję szanownemu koledze...
Ewa Kołodziejek