Zwykle nie reaguję na komentarze zamieszczane pod moimi felietonami w internetowym wydaniu „Kuriera Szczecińskiego”. Czytelnicy mają prawo mieć swoje zdanie o poruszanych tematach, a to, w jaki sposób je wyrażają, dostarcza mi informacji i o stanie społecznej wiedzy o języku, i o jakości komunikacji.
Tym razem jednak mam ochotę zareagować na komentarz do mojego felietonu poświęconego empatii. W felietonie zawarłam apel, byśmy w kontakcie słownym byli delikatni, mieli na uwadze uczucia innych osób i nie używali takich słów, które mogą ranić. Wyraźnie nie spodobało się to czytelnikowi podpisującemu się inicjałami TZ, który napisał tak: „Smutne i wstydliwe jest to, że tak łatwo ludzie, nawet utytułowani i, wydawałoby się, samodzielnie myślący, dają się wodzić za nos lewackiej propagandzie”. Chodziło konkretnie o moją sugestię, by nie używać w języku publicznym słowa Murzyn. Czytelnik TZ uważa bowiem, że „to normalne słowo, nikogo nie obraża, a oznacza człowieka o czarnym odcieniu skóry, który pochodzi z Afryki subsaharyjskiej lub którego przodkowie pochodzili z Afryki. I tyle”.
Trwożą mnie ludzie niemający wątpliwości, z wyrobionym zdaniem na każdy temat. Tacy, którzy po wygłoszeniu tyrady słownej zatrzaskują drzwi do porozumienia formułą: i tyle. Tacy, którzy w swoim osobistym słowniku nie mają sformułowań: wydaje mi się, moim zdaniem, sądzę, uważam, może się mylę, ale… i wielu innych z bogatego repertuaru słów wyrażających nie tylko własną wątpliwość, lecz także szacunek dla rozmówcy. Tacy, którzy w każdym, kto ma inne zdanie, widzą swojego wroga. Smucą mnie, bo nie uwzględniając opinii innych, zamykają się na jakiekolwiek porozumienie.
Najbardziej zdumiało mnie jednak to, że mój apel o empatię i słowny takt został nazwany lewacką propagandą. Słowa lewak, lewacki, lewactwo były charakterystyczne dla języka propagandy politycznej lat 60. i 70. XX wieku. Michał Głowiński w książce Marcowe gadanie. Komentarze do słów 1966-1971 pisał, że słowo lewacki nie ma precyzyjnej treści, zależy „od chwilowych koniunktur”, ale jest groźnym oskarżeniem kogoś lub czegoś, co się potępia. Od paru lat słowa te znów żyją w języku publicznym, a ich znaczenie niewiele się zmieniło. Używane są głównie do nazywania ludzi, którzy mają poglądy inne niż konserwatywne, a zwłaszcza tych, którzy się opowiadają za niedyskryminowaniem innych osób. Mówiąc wprost, lewak, lewacki, lewactwo to inwektywy, słowa celowo obrażające.
O tym, że czytelnik TZ chciał autorkę felietonu obrazić, świadczą też inne dyskredytujące sformułowania: ludzie, wydawałoby się, samodzielnie myślący albo wodzić za nos. Czy autorka felietonu czuje się obrażona? Raczej nie. Jestem trochę rozbawiona (zwłaszcza wizją „wodzenia za nos przez lewacką propagandę”), ale bardziej zasmucona, że mój apel o szacunek dla drugiego człowieka spotkał się z taką niewspółmierną reakcją.
Czytelnikowi TZ dedykuję ku refleksji słowa Cypriana Kamila Norwida: „Umiemy się tylko kłócić albo kochać, ale nie umiemy się różnić pięknie i mocno”.
Ewa Kołodziejek