Czwartek, 25 lipca 2024 r. 
REKLAMA

Lekkoatletyka. Zgubiona pałeczka i ... kotlet mielony

Data publikacji: 27 grudnia 2018 r. 15:47
Ostatnia aktualizacja: 27 grudnia 2018 r. 15:47
Lekkoatletyka. Zgubiona pałeczka i ... kotlet mielony
 

Rozmowa z medalistką MŚ i ME Małgorzatą Hołub-Kowalik, laureatką Plebiscytu Sportowego „Kuriera Szczecińskiego”

Zawodniczka Klubu Lekkoatletycznego Bałtyk Koszalin Małgorzata Hołub-Kowalik, specjalizująca się głównie w biegu na 400 metrów, a szczególnie w sztafecie na tym dystansie, ubiegły rok może zaliczyć do bardzo udanych.

W sztafecie reprezentacji Polski została halową wicemistrzynią świata (w Birmingham z czasem 3:26,09) oraz mistrzynią Europy (w Berlinie z czasem 3:26,59). Ponadto w niemieckiej stolicy w biegu indywidualnym na 400 m dotarła do półfinału (z czasem 51,74).

Dzięki tym sukcesom głosami naszych Czytelników zajęła 3. miejsce w jubileuszowym 65. Plebiscycie Sportowym „Kuriera Szczecińskiego”. Na Galę Mistrzów w „Bulwarach” jednak nie zdążyła, bo wracając ze zgrupowania w Portugalii do grodu Gryfa dotarła późną nocą o godz. 2.30.

Na drugi dzień niezwłocznie odwiedziła jednak naszą redakcję i dzięki temu mieliśmy możliwość przeprowadzenia z nią rozmowy. Nie mogliśmy jednak „męczyć” jej zbyt długo, bo w Szczecinie miała też przejść badania lekarskie, a ponadto spieszyła się do rodzinnego domu w Koszalinie na święta.

– Wróciła pani z przysłowiowego ciepłego kraju. Jak było w Portugalii?

– Przez trzy tygodnie trenowałam w ośrodku szkoleniowym w Monte Gordo, który dysponuje wyśmienitą bazą, ze stadionem, halą i siłownią. Gdy wyjeżdżaliśmy, temperatura spadła do 16 stopni Celsjusza, ale wcześniej temperatura oscylowała wokół 23 stopni, więc niemal wszystkie zajęcia odbywały się na dworze. Nie byłam tam sama, lecz w grupie 40 polskich lekkoatletów, więc było nam raźniej.

– Po powrocie przyszedł czas na zasłużony świąteczno-noworoczny odpoczynek?

– Nie do końca, bo prawdziwy relaks miałam tak jak najczęściej, czyli we wrześniu i październiku, a teraz cały czas jesteśmy w treningu z jedynie błyskawicznymi pauzami na święta. Boże Narodzenie spędziłam rodzinnie i to podwójnie, bo z własną familią oraz rodziną męża. Na marginesie dodam, że w domu jestem gościem. Mąż mówi, że nie ma mnie przeciętnie 250 dni w roku. Myślę, że trochę przesadza, bo moim zdaniem rocznie jestem poza domem tak ze 200 dni… Na sylwestra wybieram się w góry do Zakopanego, gdzie z mężem i kilkoma zaprzyjaźnionymi parami wynajęliśmy domek. Będzie tam także moja koleżanka z reprezentacyjnej sztafety Justyna Święty-Ersetic.

– Dokąd uda się pani z Zakopanego?

– Wrócę na przepakowanie bagaży, a następnie w styczniu odlatuję na treningi tlenowe w górach do Republiki Południowej Afryki, którą już dobrze znam, bo trenujemy tam regularnie od lat, a ja byłam tam już 4 razy. Pogoda jest tam rewelacyjna, codziennie około 30 stopni. Trening na tej wysokości, czyli 1400 metrów nad poziomem morza, jest ciężki, ale wiem, że przynosi efekty. Mieszkamy i ćwiczymy w chronionym campusie, więc Afryki praktycznie nie poznałam poza pobliskim sklepikiem i najbliższymi okolicami. Po prostu brakuje czasu, a zazwyczaj także sił po wyczerpujących treningach. Podczas ostatniego zgrupowania odpuściłam wszystkie wycieczki. Byłam już jednak na safari i jeździłam na słoniach. Wybrałam się też na typowy targ z pamiątkami afrykańskimi. Podczas każdego wyjazdu przynajmniej jedną niedzielę mamy wolną i zazwyczaj staramy się ją wykorzystać na zwiedzanie. Na co dzień można byłoby co prawda gdzieś się bezpiecznie przejść, ale w nocy to już wolałabym nie ryzykować. Nic złego mnie co prawda nie spotkało, ale sporo się nasłuchałam, nawet o strzelaninach i wolę nie kusić losu. Absolutnie nie jestem rasistką i nie patrzę na kolor skóry, ale w RPA są takie stereotypy, że czarni ciężej pracują, a biali się wywyższają, są źli i do tego bogaci…

– Myśli pani już o pierwszych przyszłorocznych startach?

– Powinnam zadebiutować w kolejnym sezonie na początku lutego, ale dokładny terminarz nie jest jeszcze ustalony. Na początek nie liczę jednak na dobre wyniki, bo znam swój organizm i wiem, że po zejściu z gór zazwyczaj źle się czuję. Forma powinna jednak przyjść na szczyt halowego sezonu, czyli na mistrzostwa Europy, które odbędą się w Glasgow od 1 do 3 marca. Sezon na otwartych stadionach zacznę z marszu, z treningu, na mistrzostwach świata w sztafetach, które odbędą się na początku czerwca w Japonii. Imprezą roku będą natomiast mistrzostwa świata, które rozegrane zostaną na przełomie września i października w stolicy Kataru – Doha.

– Woli pani startować na halach czy na stadionach?

– Zdecydowanie na stadionach, bo są 400-metrowe i stąd inne łuki, a w 200-metrowych halach jest tłok i więcej przepychanek, co stanowi zapewne większą atrakcję dla kibiców, ale mnie się to mniej podoba.

– A co jest bardziej emocjonujące, bieganie na własny rachunek, czy dla drużyny w sztafecie?

– Dla mnie zdecydowanie fajniejsza jest sztafeta, bo jest zdecydowanie więcej emocji, a nawet stresu i ponadto biega się dla drużyny, co wywołuje dodatkową motywację. Sztafeta jest sportem drużynowym, aby coś osiągnąć, każdy musi dać z siebie 110 procent i zaufać koleżankom, że każda zrobi co w jej mocy. Nigdy podczas startu indywidualnego nie czułam tyle nerwów, presji i adrenaliny jak podczas sztafety. Tego nie da się opisać. Jak już nie masz siły w nogach, biegniesz sercem dla drużyny. Przekazanie pałeczki niby nie jest trudne tak jak w sztafecie 4x100, bo jest na mniejszych prędkościach. Jednak i u nas pojawiają się błędy. Zdecydowanie gorzej odebrać, niż podać. Ja od paru lat biegam najczęściej na pierwszej zmianie, więc mi przypada tylko podawanie. A najważniejsze, że po sukcesach można dzielić się szczęściem. Dodam, że mnie zresztą zawsze ciągnęło do kolektywu i pierwszą sportową miłością była koszykówka.

– Najwięcej emocji, i to nie zawsze dobrych, może wywołać zgubienie pałeczki i wynikająca stąd dyskwalifikacja drużyny, a szczególnie, jeśli to ma miejsce w prestiżowym starcie…

– Zdarzyła się naszej drużynie taka historia w 2015 roku, ale głównie medialna, a oliwy do ognia dolewały tabloidy, podgrzewając atmosferę. Oczywiście były łzy, było wiele złych słów. Nie dało się powstrzymać emocji, jeśli w ciągu sekundy straciłyśmy coś, na co pracowałyśmy w pocie czoła przez rok. Ale wytrzymałyśmy, wieczorem porozmawiałyśmy do bólu, wygarnęłyśmy co trzeba, ale to nas nie zabiło, lecz wzmocniło, jeszcze bardziej skonsolidowało i myślę, że właśnie w konsekwencji tego zdarzenia przyszły późniejsze medale.

– Przeżyjmy to jeszcze raz i powróćmy do najważniejszych wspomnień z mistrzostw świata w Birmingham i mistrzostw Europy w Berlinie.

– W Anglii walczyłyśmy nie tylko o medale, ale także o rekord Polski, który był niepobity od 2014 roku, a poprawiając go o 2 sekundy osiągnęłyśmy spełnienie. W Niemczech były to nasze trzecie mistrzostwa Europy i pierwszy medal, a w dodatku złoty, który smakował tym bardziej, że został zdobyty na otwartym stadionie.

– W poprzedniej kadencji była pani koszalińską radną. Dało się to pogodzić ze sportem?

– Bycie radnym to trudne zadanie. Musiałam się wiele nauczyć. Na początku, kiedy dostałam materiały na sesje i projekt budżetu, to myślałam, że to sprawy nie do ogarnięcia i chciało mi się płakać, patrząc na te wszystkie dokumenty i tabele. Z biegiem czasu było jednak trochę łatwiej, bo wiele się nauczyłam. W końcu wiele osób mnie wybrało jako swoją reprezentantkę, więc starałam się zrobić wszystko, żeby ich nie zawieść. Jeśli chodzi o godzenie obowiązków radnej ze sportem, to nie ukrywam, że łatwo nie było i na kolejną kadencję już się nie pisałam. Sportowej kariery nie będę już łączyła z polityką. Po zakończeniu wyczynowego biegania na początku najważniejsza będzie rodzina, dom i urodzenie dziecka. A czy kiedyś jeszcze wrócę do polityki? Na razie się nad tym nie zastanawiałam…

– Na koniec zapytamy o pozasportowe hobby.

– Bardzo lubię gotowanie, ale jestem naprawdę początkującą kucharką. Zadowolona byłam ze sporządzonego kotleta mielonego, testuję nowe potrawy czy smaki, mocno korzystam z internetowych porad oraz wskazówek dietetyczki kadry narodowej, a trochę daje też współpraca z firmą cateringową, która nawiasem mówiąc dostarcza mi jedzenie, gdy jestem w wirze treningowym i nie mam czasu na gotowanie.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

Fot. Adrian Bednarski

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA