Piątek, 27 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Boks. Walki lepsze od piłki nożnej

Data publikacji: 20 kwietnia 2018 r. 08:19
Ostatnia aktualizacja: 29 września 2019 r. 21:39
Boks. Walki lepsze od piłki nożnej
 

Boks był tą dyscypliną, która w 70-letniej historii Pogoni Szczecin najszybciej przyniosła splendor i konkretne sukcesy. To była w latach 50. ubiegłego wieku dyscyplina bijąca popularnością piłkę nożną. Szczecińscy pięściarze liczyli się w kraju, toczyli wiele znakomitych walk z tuzami światowego pięściarstwa.

Pierwszym mistrzem Polski był Jan Rutkowski. Było to w roku 1950, a zawodnik reprezentował klub Związkowiec Szczecin. W latach 50. ubiegłego wieku boks w Szczecinie był sportem numer 1. To była wtedy najbardziej prężna i popularna dyscyplina sportu, skupiająca rzesze sympatyków i wywołująca wielkie emocje.

Zanim pięściarze przenieśli się do byłej ujeżdżalni konnej przy ul. Narutowicza, rozgrywali też swoje pojedynki na powietrzu – między innymi na obiektach obecnego kompleksu kortów szczecińskich przy al. Wojska Polskiego, gdzie od ponad 25 lat rozgrywany jest międzynarodowy turniej tenisowy Pekao Szczecin Open.

Do Szczecina przyjeżdżały drużyny z Bydgoszczy, Warszawy, Poznania, a także te zagraniczne. Mało kto pamięta, że w naszym mieście boksował nie kto inny jak słynny Laszlo Papp z Węgier, a w roli instruktora i weryfikatora kadr szkoleniowych wystąpił trener reprezentacji – słynny Feliks Stamm.

W pierwszej połowie lat 50. największym idolem był Roman Murawski – trzykrotny indywidualny mistrz Polski. We wczesnych latach swojej kariery zetknął się ze słynnym Leszkiem Drogoszem.

Drogosz wystraszył się Murawskiego

W roku 1950 Szczecin był gospodarzem juniorskich mistrzostw Polski. Drogosz występował w tej samej kategorii co Murawski. Gdy zobaczył go sparującego podczas treningu, chyłkiem wycofał się z rywalizacji i przeszedł do niższej kategorii.

Zarówno Drogosz, jak i Murawski wywalczyli wówczas tytuły mistrzów Polski, ale kto wie, jak potoczyłaby się kariera słynnego Drogosza, gdyby w wieku 17 lat musiał zmierzyć się z ulubieńcem szczecińskiej publiczności w juniorskiej rywalizacji.

W latach 50. dwa razy mistrzem Polski został Jan Piński. W roku 1953 odbyły się słynne mistrzostwa Europy w Warszawie, podczas których biało-czerwoni wywalczyli 5 złotych medali.

– Mój brat akurat w roku 1953 był niepokonany – wspominał Józef Piński. – Sportową klasą nie ustępował najlepszym, ale w tamtych czasach przychylniejszym okiem patrzyło się na pięściarzy z klubów wojskowych i milicyjnych.

Głównym rywalem Jana Pińskiego był Zygmunt Chychła – wtedy już postać legendarna, mistrz olimpijski z roku 1952 i mistrz Europy z roku 1951.

– Obaj zmierzyli się w bezpośrednim pojedynku i sędziowie orzekli remis. Brat wystąpił po kontuzji, miał rękę w gipsie, ale zdjął go na własną prośbę po tym, jak dowiedział się, że przyjdzie mu bić się z Chychłą – wspominał Józef Piński.

Chychła zamiast Pińskiego

W mistrzostwach Europy wystartował jednak Chychła. Polski mistrz olimpijski ponownie został mistrzem Europy, choć nie był w najwyższej formie. Zdaniem Józefa Pińskiego, jego brat miał takie same szanse na historyczny triumf w Warszawie.

– Wtedy o nominacjach nie zawsze decydowały względy sportowe – mówił Józef Piński. – My byliśmy wychowani w pewnej tradycji, pochodziliśmy z katolickiego domu, chodziliśmy do kościoła, a przed walką żegnaliśmy się w narożniku. W latach stalinizmu takie zachowanie było niedopuszczalne.

Józef Piński był jedynym polskim bokserem mającym sposób na wielkiego Jerzego Kuleja. W swojej karierze miał na rozkładzie największych bokserskich tuzów. Wygrywał z trzema późniejszymi mistrzami olimpijskimi: Jerzym Kulejem, Marianem Kasprzykiem i Kazimierzem Paździorem. Ten pierwszy miał z Józefem Pińskim ujemny bilans walk – dwie przegrał, jedną zremisował i tylko jedną wygrał.

Rok 1960 był najlepszym w karierze Józefa Pińskiego – pięściarza Pogoni. Wywalczył tytuł mistrza Polski, ale na igrzyska do Rzymu nie pojechał. W mistrzostwach Polski szczecinianin pokonał w półfinale Jerzego Kuleja, a brązowym medalem musiał zadowolić się inny wielki mistrz, Marian Kasprzyk.

– W roku 1960 wygrywałem wszystko – mówił nieżyjący już Józef Piński. – Byłem mistrzem Polski, wygrałem prestiżowy turniej „Trybuny Ludu”, gdzie w finale pokonałem Kasprzyka, byłem niepokonany w lidze.

Niesprawiedliwa nominacja

W półfinale mistrzostw Polski Piński zdecydowanie  wygrał z Kulejem. W każdej z rund sędziowie punktowali na korzyść szczecińskiego pięściarza dwoma punktami. Na igrzyska do Rzymu zamiast Pińskiego pojechał Marian Kasprzyk, który wywalczył brązowy medal.

– Podczas zgrupowania w Cetniewie przyjechała specjalna komisja, która miała w naszym wewnętrznym sparringu ocenić, który z nas bardziej zasługuje na wyjazd do Rzymu – opowiadał J. Piński. – Kasprzyk był mańkutem, lubiłem i potrafiłem z takimi walczyć. W drugiej rundzie wyprowadziłem kontrę, po której w normalnej walce sędzia przerwałby zawody i ogłosiłby nokaut. Ostatecznie zdecydowano, że do Rzymu pojedzie Kasprzyk.

W latach 60. ubiegłego wieku szczeciński boks przechodził głęboki kryzys. Do lat świetności zaczął powracać w latach 70. Po latach posuchy Szczecin doczekał się utalentowanego pięściarza w osobie Krzysztofa Pierwienieckiego. Był bardzo utalentowanym zawodnikiem, już w wieku juniora walczył ze starszymi, bardziej doświadczonymi i silniejszymi fizycznie rywalami.

W roku 1971 w wieku 19 lat awansował do seniorskiej reprezentacji Polski i wystąpił w trzech meczach międzypaństwowych. Tylko jeden z tych pojedynków wygrał, ale dał się poznać jako talent czystej wody, w którego warto inwestować. Pierwieniecki został też triumfatorem turnieju „Gryfa Szczecińskiego”, przed którym rysowały się znakomite perspektywy.

Młodzieżowy mistrz Europy

W roku 1972 pojechał na igrzyska olimpijskie do Monachium – jako pierwszy szczeciński pięściarz. Miał dopiero 20 lat, ale rok 1972 był pasmem jego największych sukcesów. O jego nominacji do kadry olimpijskiej zadecydował tytuł młodzieżowego mistrza Europy wywalczony w Bukareszcie i tytuł mistrza Polski seniorów.

Swoją wyższość nad konkurentami musiał jeszcze udowodnić podczas przedolimpijskiego zgrupowania. Na wyjazd do Monachium szykowali się konkurenci 20-latka ze Szczecina: Caruk, Montewski i Osztab. Ten ostatni w bezpośredniej walce z Pierwienieckim zakończył zmagania ze złamanym nosem, co ostatecznie zadecydowało o nominacji pięściarza Pogoni Szczecin. W Monachium przegrał niestety już w pierwszej rundzie z Argentyńczykiem Walterem Gomezem.

Szczecin po wielu latach znów stał się silnym ośrodkiem pięściarstwa – z tą różnicą, że najlepsi bokserzy walczyli w Stali Stocznia, a nie w Pogoni. Ikoną szczecińskiego pięściarstwa był w latach 70. Ryszard Czerwiński, który stał się pięściarzem Pogoni w wieku 17 lat w roku 1971 i reprezentował portowców przez dwa lata. Trenowali go Tadeusz Plisko i Józef Piński. Czerwiński był aż trzy razy mistrzem Polski – po raz pierwszy w roku 1973, reprezentując jeszcze Pogoń Szczecin, na podium stawał siedmiokrotnie.

Rywali miał nie byle jakich, bo samego Henryka Średnickiego – boksera, który dopiero w roku 1978 wywalczył tytuł mistrza świata, dotąd jako jedyny polski pięściarz, ale już w roku 1977 należał do najlepszych na świecie.

W roku, w którym nie dał rady Czerwińskiemu w finale mistrzostw Polski, został mistrzem Europy w niemieckim Halle, podobnie jak Błażyński w wyższej kategorii. Czerwiński pokonał Średnickiego w dwóch finałowych walkach mistrzostw Polski – najpierw w roku 1976 i ponownie rok później.

Czerwiński lepszy od Błażyńskiego

W pokonanym polu pozostawił również dwukrotnego brązowego medalistę igrzysk olimpijskich – Leszka Błażyńskiego. Wygrywał z nim nawet w roku olimpijskim, ale do Montrealu pojechał Błażyński i zdobył medal, na który szczecińskiego pięściarza też było stać. To na pewno był talent, który jednak nigdy nie rozwinął się poza granicami kraju. Brakowało mu doświadczenia, obycia i rutyny, bo talent miał ogromny.

Rok 1978 był kolejnym udanym sezonem dla Ryszarda Czerwińskiego – pięściarza Stali Stocznia Szczecin, który po raz kolejny się przekonał, że miał w swoim sportowym życiu sporo pecha. Ten pech nazywał się Henryk Średnicki. W roku 1978 obaj pięściarze spotkali się w finale mistrzostw Polski – po raz trzeci z rzędu. Wcześniej dwa razy zwyciężał szczecinianin, ale na mistrzostwa Europy do Halle w roku 1977 jechał jego rywal i wywalczył tam złoto.

Rok 1978 był rokiem mistrzostw świata. Do Belgradu miał jechać mistrz Polski wagi muszej – i został nim Średnicki, który w finale mistrzostw Polski wygrał z Czerwińskim. Potem okazało się, że Średnicki został mistrzem świata – jedynym w historii polskiego boksu amatorskiego.

Do dziś trwają spekulacje, czy gdyby nie osoba Średnickiego, to równie wielkiego wyczynu mógł dokonać Czerwiński. Fachowcy twierdzą, że tak, ale nigdy się tego nie dowiemy, bo 24-letni pięściarz pozostał w domu. W roku 1995 wybrano go na najlepszego pięściarza 50-lecia w Szczecinie. ©℗

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Janysz
2022-07-08 19:15:00
Mieliscie tez romualda keistera a ruth i kuskowski to bokserzy zaglebia konin
Petryszyn
2019-09-29 21:16:29
W latach 70 tych moj ojciec byl bokserem i to niesamowitym i znanym wief dobrze znam temat i tylko łezka sie w oku kręci ze minely te czasy...
znawca
2019-08-31 14:06:08
lata 70 byly udane ale juz 80 o powolny Upadek boksu ktory trwa do dzis smutne ale prawdziwe ------ Pierwieniecki.Czerwinski ,Kuskowski ,Kachnowicz,Poznalski,Golinski,Ruth,Keister,Sobczyk,Kruszynski,Bekisz,
Adamo13
2018-04-20 13:12:14
A teraz mamy najlepszy klub bokserski w Polsce i co z tego dla sportowców wynika? Nic. Najlepsi zawodnicy muszą wyjeżdżać ze Szczecina by normalnie żyć. Smutne ale w innym mieście taki klub jak Skorpion Szczecin byłby oczkiem w głowie włodarzy miasta. Tym bardziej w dyscyplinie olimpijskiej jaką jest boks.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA