Sobota, 03 sierpnia 2024 r. 
REKLAMA

Każdego mieszkańca należy zabić

Data publikacji: 02 sierpnia 2024 r. 12:15
Ostatnia aktualizacja: 02 sierpnia 2024 r. 12:15
Każdego mieszkańca należy zabić
Niemiecki żołnierz z pomocą miotacza płomieni podpala zabudowania Warszawy. Fot. Bundesarchiv, domena publiczna  

Widziałam, jak małe dziecko podpełzło do pierwszego z żołnierzy rzucających granaty i zaczęło go całować po butach, a także jak żołnierz odrzucił to dziecko. Dzieci strasznie krzyczały.

Maria Suryn

Warszawa

Po wybuchu II wojny światowej we wrześniu 1939 r., zajęciu Polski i Warszawy, Niemcy praktycznie od początku prowadzili względem Polaków terror i eksterminację. Już w grudniu 1939 r. w podwarszawskich Palmirach rozpoczęły się masowe egzekucje elity polskiego narodu. Według postanowień Hitlera i Hansa Franka (Generalnego Gubernatora okupowanych ziem polskich), zawartych w tzw. Planie Pabsta (planie urbanistycznej przebudowy Warszawy) – Warszawa miała zostać częściowo zburzona, przebudowana i zdegradowana do roli podrzędnego prowincjonalnego miasteczka. „Nowe niemieckie miasto Warschau” miało zajmować obszar około 15 km kw. oraz liczyć nie więcej niż 130 tys. mieszkańców. Z tej liczby 1⁄3 stanowić miała niemiecka elita polityczna i wojskowa zarządzająca podbitymi terytoriami na wschodzie. Reszta mieszkańców, polskich „podludzi”, miała mieszkać głównie na prawobrzeżnej Pradze i stanowić rodzaj niewolniczej siły roboczej.

W 1943 r. Hans Frank zanotował w swym dzienniku: „Gdybyśmy nie mieli Warszawy w Generalnym Gubernatorstwie, to nie mielibyśmy 4⁄5 trudności, z którymi musimy walczyć. Warszawa jest i pozostanie ogniskiem zamętu, punktem, z którego rozprzestrzenia się niepokój w tym kraju”. Sam Adolf Hitler na początku 1944 r. miał wspomnieć: „Warszawa musi zostać zburzona, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność”.

Początek Powstania

Kiedy w lipcu 1944 r. front wschodni zbliżał się do Warszawy, Niemcy za wszelką cenę postanowili bronić miasta przekształconego rozkazem Hitlera w twierdzę. Wojskowym komendantem Warszawy został mianowany gen. Stahel, wcześniejszy dowódca obrony Wilna. To on zaraz po wybuchu walk wydał rozkaz nakazujący rozstrzeliwanie wszystkich wziętych do niewoli mężczyzn oraz brania zakładników spośród kobiet i dzieci. Od tego momentu Niemcy zaczęli wykorzystywać polskich cywilów jako żywe tarcze do osłony własnych ataków broni pancernej. Np. 2 sierpnia niemieccy żołnierze z Dywizji Spadochronowo-Pancernej „Hermann Göring” nacierając wzdłuż ul. Okopowej przed czołgami pędzili grupę Polaków przywiązanych do drabin. Tego samego dnia na ul. Chłodnej przed czołgami prowadzono gromadę polskich kobiet. Również nacierający wzdłuż mostu Poniatowskiego i Alei Jerozolimskich 4 Wschodniopruski Pułk Grenadierów używał masowo do osłony własnych działań wziętych do niewoli cywilów.

Na wieść o wybuchu polskiego Powstania w Warszawie, przebywający w „Wilczym Szańcu” Hitler dostał napadu wściekłości. Początkowo planował masowymi bombardowaniami lotniczymi zburzyć całe miasto i zniszczyć wszystkich jego mieszkańców. Odstąpił od tego pomysłu, kiedy okazało się, że w wielu rejonach Warszawy przebywają odcięci Niemcy. Himmler uspakajał Führera i mówił: „Z punktu widzenia historycznego jest błogosławieństwem, że Polacy to robią. Po pięciu, sześciu tygodniach wybrniemy z tego. A po tym Warszawa, stolica, głowa, inteligencja tego byłego 16–17‑milionowego narodu Polaków, przestanie istnieć”. 2 sierpnia Hitler wydał rozkaz Himmlerowi, iż „każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”. Taki sam rozkaz otrzymał gen. SS Erich von dem Bach, który 4 sierpnia został mianowany dowódcą wszystkich sił walczących z powstaniem.

Już od pierwszych momentów walk niemiecki okupant rozpoczął masowe egzekucje ludności cywilnej i wziętych do niewoli powstańców. Złapane kobiety były dodatkowo gwałcone. Szacuje się, że w pierwszych czterech dniach Powstania zginęło co najmniej kilka tysięcy cywilów. Według historyka Adama Borkiewicza pierwszego dnia i w nocy z 1 na 2 sierpnia zginęło wraz z rozstrzelanymi 2 tys. Polaków.

Rzeź Woli

Niemcy w trybie pilnym zorganizowali posiłki dla Warszawy i już 4 sierpnia ich pierwsze oddziały weszły do akcji. Była to grupa niemieckiej policji (kilkanaście kompanii) z Poznania pod dowództwem gen. Reinefartha, 608 Pułk Ochronny płk. Schmidta i Pułk SS „Dirlewanger”. Siły te wkroczyły do miasta od zachodu i posuwały się wzdłuż ulicy Górczewskiej i Wolskiej. Oprócz walk z nielicznymi tutaj oddziałami powstańczymi, niemieccy żołnierze i kolaborujący z nimi żołnierze innych narodowości (np. Rosjanie, Ukraińcy, Azerowie) skrupulatnie wypełniali rozkaz swoich przełożonych. Od 5 sierpnia na niespotykaną skalę rozpoczęły się masowe i zorganizowane mordy na ludności cywilnej. Zbrodniarze wypędzali Polaków z mieszkań i rozstrzeliwali, tworząc wysokie hałdy zwłok. Kopce te polewano następnie benzyną i podpalano. Działo się tak w wielu miejscach Woli.

Willi Fieldler ze 102 batalionu transportowego „Turkiestan” relacjonował o masowych egzekucjach na terenie Miejskich Zakładów Opałowych przy ul. Okopowej: „Wtedy widziałem, jak wpędzano siłą polskich cywilów (…) partiami po 10 osób, kładziono ich na stosach twarzą w dół, niektórych nawet wleczono za włosy i następnie SS-man rozstrzeliwał ich strzałami w kark. Zabitych nie odciągano i następna partia ofiar musiała wchodzić na zwłoki lub była na nie wciągana, a następnie również rozstrzeliwana. I tak działo się dalej, dopóki cały stos nie został zapełniony i wszyscy przyprowadzeni Polacy nie zostali rozstrzelani. Widziałem około 9–10 warstw trupów ułożonych na stosie. Kobiety z dziećmi przy piersi były rozstrzeliwane razem z innymi. (…) Według mego zdania, tych pięciu SS-manów mordowało przeciętnie w ciągu dnia około 200 Polaków, tak, że w czasie mojej pracy w garbarni zostało zamordowanych w tym miejscu około pięciu tysięcy Polaków”.

W innym miejscu, na terenie fabryki Ursus przy ul. Wolskiej zamordowano około 6 tysięcy ludzi. Nie oszczędzano księży katolickich, zakonnic, lekarzy i pielęgniarek. Przy zajmowaniu szpitala św. Łazarza z rąk niemieckich oprawców zginęło ok. 1200 chorych i rannych oraz 30 pielęgniarek i sanitariuszek, w tym dziesięć nastoletnich harcerek. Wanda Łokietek-Borzęcka „Rzeka” wspominała: „I od tej chwili zaczęła się gehenna. Było nas 15 wraz ze starszą sanitariuszką (imienia nie pamiętam). Wiek dziewcząt 15–18 lat. Muszę przyznać, że dziewczęta przyjęły postawę bardzo dzielną, taką, jaką powinna przyjąć harcerka. Niemcy w bestialski sposób zaczęli rozstrzeliwać najpierw lekarzy na naszych oczach, strzelając najczęściej w tył głowy. I tak po kolei doszli do nas. Kazali wystąpić kilka kroków naprzód, a sami strzelali do nas grupami. Wystąpiłam razem ze wszystkimi śpiewając »Jeszcze Polska…«. Na odgłos strzałów upadłam, a obok mnie z roztrzaskanymi głowami dziewczęta. Przysłowie mówi o szczęściu w nieszczęściu – ja to szczęście miałam. Leżąc w pozycji z podkurczonymi nogami, przeżyłam wszystko, słyszałam całą tragedię do końca (…). Na samym końcu z ostatniego pawilonu wyprowadzili siostry zakonne, było ich dziesięć. Wyszły odmawiając »Pod Twoją obronę…«. Niemcy strzelali do nich pojedynczo – do ostatka słychać było modlitwę. Następnie Niemcy podpalili szpital od piwnic, dobijając chorych na łóżkach (…). Po jakimś czasie zaczęłam myśleć o ucieczce. Wolniutko ruszyłam się i z przerażeniem ujrzałam jednego zbója rabującego ciała zabitych. Leżąc w pozycji tak innej niż wszyscy, musiałam zwrócić jego uwagę, bo doszedł do mnie i zaczął mnie kopać, następnie wziął za rękę, zerwał bransoletkę i pierścionek, usiadł opierając się o moje nogi. Przeszukiwał nasze teczki i torebki. Po chwili wstał, widocznie wyczuł, że żyję, stanął nade mną repetując karabin, następnie strzelił dwa razy do mnie, tak, że czułam, że kule musnęły moje włosy, a ziemia zasypała mi oczy. Ja jednak żyłam. Szkop pewny, że nie zostawił świadka zbrodni, odszedł. Jak długo leżałam struchlała, nie wiem. Dym z palącego się szpitala dusił i szczypał w oczy. Postanowiłam po raz drugi uciekać…”.

Podobne przypadki mordów miały miejsce podczas zajmowania Szpitala Wolskiego i Szpitala Św. Stanisława. Nieliczni cudem ocaleni mogli tylko poświadczyć później o barbarzyństwie Niemców i ich sprzymierzeńców. Nawet dzieci nie mogły liczyć na litość oprawców. Wanda Lurie z domu Podwysocka (ur. 1911 r.), będąca w ostatnim miesiącu ciąży była świadkiem niemieckich zbrodni w fabryce Ursus przy ul. Wolskiej 55 w Warszawie. Ona sama cudem przeżyła, ale zginęły jej dzieci: 11-letni i 3,5-letni synowie oraz 6-letnia córka: „Błagałam otaczających nas Ukraińców, by ratowali dzieci i mnie. Któryś z nich zapytał, czy mogę się wykupić. Dałam mu trzy złote pierścienie. Zabrawszy to, chciał mnie wyprowadzić, jednak kierujący egzekucją Niemiec, oficer żandarm, który to zauważył, nie pozwolił i kazał mnie dołączyć do grupy przeznaczonej na rozstrzelanie. Zaczęłam go błagać o życie dzieci i moje, mówiłam coś o honorze oficera. Odepchnął mnie jednak tak, że się przewróciłam. Uderzył też i pchnął mojego starszego synka wołając: prędzej, prędzej ty polski bandyto. W międzyczasie wprowadzono nową partię Polaków. Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji i trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą rączkę starszego synka. Dzieci szły, płacząc i modląc się. Starszy, widząc zabitych, wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki, wychodząc przez prawy policzek. Dostałam krwotoku ciążowego. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Czułam odrętwienie lewej części głowy i ciała. Byłam jednak przytomna i, leżąc wśród trupów, widziałam prawie wszystko, co działo się dookoła. Obserwowałam dalsze egzekucje. (…) Leżałam tak trzy dni, to jest do poniedziałku (egzekucja odbyła się w sobotę). Trzeciego dnia poczułam, że dziecko, którego oczekiwałam, żyje. To dodało mi energii i podsunęło myśl o ratunku. Zaczęłam myśleć i badać możliwości ocalenia”.

Mathias Schenk z niemieckiego 46 baonu szturmowego pionierów, zapamiętał „zdobycie” ochronki dla dzieci prawosławnych przy ul. Wolskiej: „Wysadziliśmy drzwi, chyba do szkoły. Dzieci stały w holu i na schodach. Dużo dzieci. Rączki w górze. Patrzyliśmy na nie kilka chwil, zanim wpadł Dirlewanger. Kazał zabić. Rozstrzelali je, a potem po nich chodzili i rozbijali główki kolbami. Krew ciekła po tych schodach. Tam w pobliżu jest teraz tablica, że zginęło 350 dzieci. Myślę, że było ich więcej, z 500.”

Najgorsza była w tym względzie bezsilność powstańczego wojska, które nie było w stanie ochronić tej ludności. Podpułk. Jan Mazurkiewicz „Radosław” pisał rozpaczliwie w meldunku do dowódcy Powstania: „Nieprzyjaciel paląc kolejne domy, wycina ludność na Woli. (…) Szykuje się olbrzymia tragedia tak jak historyczna rzeź Pragi. (…) Jeżeli możecie dziś pomóc, to szybko – godzin zostało niewiele. Kijem nikogo nie obronię.”

Podczas samych tylko dwóch dni, 5 i 6 sierpnia („czarna sobota” i „czarna niedziela”), Niemcy zamordowali większą część ofiar rzezi, jaką urządzili mieszkańcom warszawskiej Woli. W czasie tych mordów zginęło według różnych źródeł od około 40 do 60 tys. Polaków. Dopiero pojawienie się w Warszawie von dem Bacha ograniczyło w pewnym stopniu masowe mordy. Już nie zabijano kobiet i dzieci, oszczędzano też schwytanych mężczyzn – cywile potrzebni byli do pracy.

Ochota i Starówka

Na Ochotę dowództwo niemieckie skierowało Brygadę SS RONA składającą się z rosyjskich renegatów, dowodzoną przez pułkownika Kamińskiego. Żołnierze ci zamiast skutecznie walczyć z powstańcami, ruszyli na plądrowanie miasta, rabunki, gwałcenie kobiet i mordowanie cywilów. Nawet Niemcy byli zaskoczeni, kiedy ich sprzymierzeńcy ze wschodu rzucali się na Niemki pracujące w łączności. Podczas rzezi Ochoty zginęło około 10 tys. Polaków. Na terenie obozu przejściowego zorganizowanego na Zieleniaku, zamordowano co najmniej tysiąc cywilów.

Wielu uciekinierów z płonącej Woli i Ochoty kierowało się w stronę Wisły docierając do bardziej twardego powstańczego frontu na Starówce i w Śródmieściu. Szczególnie kurczący się obszar Starówki, atakowanej ze wszystkich stron, stał się w drugiej połowie sierpnia areną ciężkich walk. Niemcy bombardowali Stare Miasto i ostrzeliwali jego obszar z dział wielkiego kalibru. Po wycofaniu się obrońców Starówki kanałami i upadku tej dzielnicy 2 września, Niemcy wymordowali w staromiejskich szpitalach kilka tysięcy rannych. Na przykład w szpitalu przy ul. Długiej 7 Niemcy i Ukraińcy wystrzelali, a potem podpalili miotaczami płomieni kilkuset rannych. Tak zajęcie tego szpitala wspominała sanitariuszka „Klima” (NN): „W tej ciszy szczególnie głośno rozległ się na schodach tupot podkutych żołnierskich butów. Niemcy biegli już na górę. Do naszej sali wpadło kilku żołnierzy, dwu esesmanów, Ukraińcy i własowiec. Kilkakrotnie krzyknęli po polsku: „Wstać”. Nie było nikogo na sali, kto mógłby ten rozkaz wykonać. Tylko tu i tam ledwie uniosła się czyjaś głowa i zaraz opadła bezwładnie. Jeden z esesmanów z pistoletem w ręku ruszył między leżących na podłodze rannych. Przyglądał się każdemu. Zatrzymał się obok jednego, znajdującego się już w agonii wobec wielkiego upływu krwi. Kopnął go, pochylił się i dwukrotnie strzelił z pistoletu w otwarte usta konającego. Podszedł do następnego i również kopnął go. Ranny zajęczał. Esesman strzelił do niego, prosto w twarz”. W czasie całego Powstania na Starówce zginęło około 30 tys. cywilnych mieszkańców miasta, w tym również uciekinierów z Woli.

Dalsze walki

Przy walkach i zajmowaniu kolejnych dzielnic Niemcy ograniczali masowe mordy na ludności cywilnej. W kilku przypadkach (Mokotów, Czerniaków) przed decydującymi szturmami zawierano nawet lokalne zawieszenia broni, aby dać możliwość ewakuacji cywilów. W praktyce oznaczało to przejście na niemiecką stronę i zdanie się na łaskę okupanta, co niestety nie zawsze było gwarancją ocalenia. Warto podkreślić, że koniec walki w mieście nie oznaczał wcale wolności dla warszawskich cywilów. Przez obóz przejściowy w Pruszkowie przepędzono około 550 tys. mieszkańców Warszawy, z czego około 60 tys. wysłano do obozów koncentracyjnych, a 90 tys. na roboty przymusowe do Rzeszy.

W dalszym ciągu zaś zajmowanie polskich szpitali kończyło się często zagładą placówki i mordami na rannych. Działo się tak np. na Czerniakowie, gdzie w szpitalu na ul. Zagórnej Niemcy wymordowali rannych. Natomiast w szpitalu polowym przy ul. Solec nieprzyjaciel podpalił budynek i uniemożliwiał ewakuację jego rannych. Niemcy zazwyczaj nie wnikali w to, czy ranni to cywile czy powstańcy. Na Czerniakowie podczas wszystkich powstańczych dni walk zginęło około 1000–1200 cywilów.

Podsumowanie

Bardzo trudno oszacować ogólne straty polskiej ludności cywilnej podczas Powstania Warszawskiego. Podawane przez badaczy liczby wahają się z reguły od 120 tys. do 180 tys. ofiar. Na przykład Adam Borkiewicz, Władysław Bartoszewski i Joanna Hanson opowiadają się za liczbą 150 tys. cywilnych ofiar niemieckiego barbarzyństwa. I ten szacunek pojawia się współcześnie najczęściej w opracowaniach dotyczących Powstania Warszawskiego.

Po stłumieniu Powstania i wypędzeniu mieszkańców Niemcy przystąpili do systematycznego burzenia Warszawy. W wydanych wówczas dyspozycjach Himmlera, miasto miało zniknąć z powierzchni ziemi. „Kamień na kamieniu nie powinien pozostać” – brzmiał rozkaz szefa SS. – „Wszystkie budynki należy zburzyć do fundamentów”. W zamierzeniach Niemców, z polskiej stolicy miał zostać jedynie punkt na mapie z funkcjonalnym węzłem kolejowym do przeładowywania transportów wojskowych idących na front. Burzenie i wypalanie budynków trwało aż do wkroczenia Rosjan w styczniu 1945 roku.

Według oceny historyka Tadeusza Sawickiego, który oparł się na ustaleniach Czesława Pilichowskiego, straty materialne polskiej stolicy podczas II wojny światowej wyglądały następująco: wrzesień 1939 – około 15 proc., likwidacja getta – około 12 prc., walki podczas Powstania – 25 proc., burzenie miasta po Powstaniu – 30 proc. Razem 82 proc.

Marek Getter wyliczył ludzkie straty Warszawy podczas całej wojny i okupacji: wrzesień 1939 r. – 20 tys., egzekucje i mordy – 82 tys., zagłada Żydów latem 1942 r. – 310 tys., zagłada Żydów wiosną 1943 r. – 60 tys., powstańcze wojsko – 10 tys. (tu skłaniałbym się bardziej do liczby 15–18 tys.), powstańcza ludność cywilna – 150 tys., zgony w obozach koncentracyjnych – 45 tys., zgony na robotach przymusowych w Rzeszy – 52 tys., razem 729 tysięcy.

Szymon NOWAK, Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu w Łodzi

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA