Pojęcie „weto” ma w naszym kraju złe historyczne konotacje. W dawnej Rzeczypospolitej rządy króla i jego świty kontrolował naród (czytaj: szlachta), narzędziem zaś sprzeciwu wobec woli monarszej było liberum veto. Instytucja historycznie rzecz ujmując ekstremalnie polska, zakorzeniona w obyczajach Polan. O dziwo, aż do XVII wieku funkcjonująca całkiem nieźle, ale potem – gdy została wyzyskana przez wrogów Polski – stała się jedną z przyczyn jej upadku.
Paradoks; akt usuwający z polskiego prawodawstwa wspomniane weto – Konstytucja 3 maja – walnie przyspieszył upadek państwa. Tak bywa, gdy w przewlekłej ciężkiej chorobie kuracja wkracza za późno.
Natomiast idea tzw. weta ludowego to współczesne skuteczne narzędzie do równoważenia napięć i wygaszenia konfliktów społecznych, jeśli nowe, wprowadzone przez rząd prawo, budzi opór i niepokoje społeczne. Oczywiście – najlepiej zawczasu – zanim sporna regulacja wejdzie w życie. Narzędziem kontroli obywateli jest w tym przypadku powszechne referendum. W III RP wykorzystane trzykrotnie – przy akceptacji nowej konstytucji, akcesji do Unii Europejskiej, a także w przypadku ustawy reprywatyzacyjnej.
Tuż przed wakacjami Instytut Demokracji Bezpośredniej przeprowadził sondaż opinii Polaków na temat ich stosunku do referendum jako obowiązkowej formuły obywatelskiej kontroli ustaw budzących sprzeciw części społeczeństwa.
Instytucję tzw. weta ludowego wprowadzono w szwajcarskim kantonie St. Gallen w 1831 roku. Polega ono na tym, że spora grupa obywateli (dziś np. we Włoszech co najmniej 500 tys. osób) zgłasza do organu władzy lokalnej (gmina) lub centralnej (rząd) wniosek o powszechny plebiscyt w sprawie konkretnej ustawy. Dziś w Szwajcarii sprawy poszły dalej – każdy przegłosowany przez parlament projekt, aby nabrać mocy prawa, musi być przyjęty w powszechnym referendum.
W ogólnopolskich badaniach Instytutu Demokracji Bezpośredniej aż 68 proc. obywateli wyraziło aprobatę dla tej formy kontroli ustaw, a zaledwie 15 proc. było przeciw. Natomiast za wpisaniem tego rozwiązania do konstytucji opowiedziało się 55,1 proc. badanych, a przeciw temu 25 proc. Jest więc wola większości rodaków. Obawiam się, że najmniej tej nowinki sobie życzą rządzący. To zmusiłoby ich do realizacji woli wyborców. O ileż łatwiej słuchać partyjnych liderów…
Od ponad trzech lat (czas „pandemii” oraz wojny na Ukrainie) „nadaktywność” ustawodawcza rządu stwarza nam kolejne utrudnienia. Ludzie stopniowo odkrywają, że władza pod naciskiem mocarstw realizuje obce nam, globalistyczne – wręcz samobójcze plany likwidacji przemysłu, degradacji rolnictwa, depopulacji i pauperyzacji. Co gorsza – w myśl utopii komunisty Salieriego – dąży do likwidacji rdzennych narodów europejskich. Czyż nie widać nasilającej się wędrówki obcych nam ludów z Południa i Wschodu?!
Choć tzw. westernizacja, czyli ogłupienie dotyka części młodych rodaków, wciąż jeszcze zachowaliśmy narodową odrębność, wciąż mamy okupioną ciężką pracą pokoleń „małą stabilizację”, a rządzący nami (miejmy nadzieję) nie zdążyli bogactw polskiej ziemi sprzedać lichwiarzom. Otóż tylko zdecydowaną obywatelską aktywnością możemy się obronić przed odgórnie sterowaną destrukcją. W tej walce naszą bronią (o rdzennie polskim rodowodzie!) może i powinno być ludowe weto. Politycy, którzy tę ważną ideę wprowadzą, zdobędą sobie poczesne miejsce w historii.
Proponuję hasło: Żadnych zmian prawa bez zgody większości Polaków! ©℗
PS Idea ludowego weta znalazła się w programie nowej, zrodzonej na fali oporu wobec rygorów „pandemii”, a założonej przez prezydenta Siemianowic Śląskich Rafała Piecha partii „Polska Jest Jedna”.
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.