Korzystając z precyzyjnie zaprogramowanego chaosu, bonzowie z Brukseli, Berlina i Paryża przyśpieszyli realizację swych mocarstwowych zamysłów, którym sprzyja zarówno histeria klimatyczna, jak i konflikty zbrojne, wzniecone, aby angażować emocje społeczeństw.
Dopiero niedawno telewizja publiczna, po latach przemilczania, przyznała wreszcie, że idea zjednoczenia Europy, której rodowód przypisywano chrześcijańskim demokratom, takim jak Adenauer, już trzydzieści lat temu przejęta została przez skrajną lewicę.
Odtąd modelem, do którego zdąża Unia, jest na wskroś komunistyczna koncepcja Altiero Spinellego, która bardzo przypadła do gustu globalistycznym elitom zachodniego świata.
Po paru dekadach wspólnego rynku, pokoju i dobrobytu, w obliczu budzącego grozę zwykłych ludzi Wielkiego Resetu, dwa dawne mocarstwa kolonialne – Niemcy i Francja – uznały, że obecnie nastał dogodny moment, by skolonizować swych europejskich – mniejszych, słabszych i uboższych sąsiadów. Inicjatywę dzierżą Niemcy, którym zbrodniczy zamysł podboju kontynentu nie powiódł się w latach 1938-1945. W Niemczech odrodziły się ambicje mocarstwowe, chęć podboju… na szczęście nie militarnego, lecz ekonomicznego oraz narzucenia wschodnim sąsiadom postępowej ideologii.
W tę stronę zmierza centralistyczna rekonstrukcja tak do niedawna łagodnej, przyjaznej, pluralistycznej Unii Europejskiej, w której każdy kraj członkowski miał równe prawa. Niewielu z nas dostrzegło, że skończyło się to z chwilą wejścia w życie traktatu lizbońskiego, po którym zapanowała zasada „podwojonej większości”. Odtąd kraje reprezentujące połowę ludności UE mogą przegłosować wszystkie pozostałe. W najważniejszych kwestiach państwa członkowskie zachowały jednak wciąż prawo weta. Otóż likwidację tegoż prawa sprzeciwu szykują instytucje unijne. Jest niemal pewne, że zdominowany przez zwolenników unijnego superpaństwa Parlament Europejski jeszcze w listopadzie zatwierdzi projekt „Stanów Zjednoczonych Europy”. Czy kilku państwom „konserwatywnym” uda się go powstrzymać?
Najbliższe dni lub tygodnie wyłonią nowy – z konieczności koalicyjny rząd. Jeśli premierem zostanie proniemiecki D. Tusk, trudno się spodziewać obrony unijnego status quo. Wtedy już ostatnią szansą „Europy Ojczyzn” staną się wiosenne wybory do europarlamentu.
W obecnej batalii – nie tylko o model administracji, ale też o ideowe oblicze Europy – decydująca może się okazać ekonomia. Obecne przyśpieszenie w budowie superpaństwa wiąże się z kryzysem gospodarczym, drożyzną, narastającym zagrożeniem ze strony mas imigrantów. Im więcej zatem trudności rodzi postęp, tym liczniejsze są szeregi jego przeciwników…
Na razie w skali całego świata szykuje się wielkie bankructwo idei „elektryków” – samochodów na baterie. Zamówienia Volkswagena spadły o 50 proc., Ford na każdym wyprodukowanym aucie traci 38 tys. dolarów, a szef Toyoty stwierdza „ludzie się budzą”. Kurczy się zatem grupa ideologicznych rzeczników postępu za wszelką cenę, rośnie natomiast w siłę poczet realistów, przeciwnych globalnym eksperymentom.
Niestety, jak powiedział jeden ze współtwórców Stanów Zjednoczonych Benjamin Franklin, „łatwiej jest ludzi oszukać, niż przekonać, że zostali oszukani”. Taki proces trzeźwienia wymaga czasu. Stąd pytanie: czy absurdy klimatyzmu i zielonego terroru sprawią, że świat zdoła w porę otrzeźwieć i przejrzeć na oczy?
Dla Polaków, którzy wiązali duże nadzieje z wejściem do UE,jako wspólnoty suwerennych narodów, jest to pytanie szczególnie ważne.
Niestety, ministrem spraw zagranicznych RFN jest od niedawna Annalena Baerbock, która jeszcze nie tak dawno, jako niemiecka posłanka, oświadczyła, że celem jej państwa jest „zagłodzenie Polski”! Może to był śmiały żart… Gdy jednak na kluczowe stanowisko w państwie, które 84 lata temu napadło na Polskę i zabiło ponad 5 mln obywateli, obejmuje ktoś tak wymowny, trudno spać spokojnie.
I ktokolwiek po niezbyt fortunnych wyborach obejmie władzę w III RP, musi ten „żart” pamiętać i pod żadnym warunkiem nie pozwolić nas „zagłodzić”, w sensie dosłownym i przenośnym! ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.