Ponoć Dzień Wszystkich Świętych jest najbardziej rodzinnym świętem w roku. Statystycznie też spotkamy więcej bliskich, przyjaciół, znajomych niż w inne święta.
Wszystkich Świętych to czas, w którym na chwilę przystajemy i rozmyślamy o życiu doczesnym, o tym co nas czeka „po”. Bez względu na to, w co wierzymy, zastanawiamy się nad tym czy jest coś po życiu, bardzo byśmy tego chcieli. Wspominamy naszych bliskich, których już nie zobaczymy. Myślimy o tym, jaki będzie świat bez nas. Czy możemy coś zrobić lepiej, mocniej, bardziej szczerze.
Wspominamy rodzinne historie, nasze dzieciństwo, babcie, dziadków, rodziców, bliskich. Próbujemy przywołać zapachy, smaki, śmiech, sposób poruszania się. W myślach przewijają się skrawki pogaduch, momenty, które zapadły w pamięć. Są rodzinnymi opowieściami.
Wtedy i ja, choć przyznam, że nie przepadam za wizytami na cmentarzu, gdy są tłumy, idę i przy grobach staram się ogarnąć swoje jestestwo, fundament, to kim jestem i dlaczego. Co mnie ukształtowało, co mnie pchało w jedną lub drugą stronę. Wieczorem wyciągam stare zdjęcia, oglądam filmy, wspominam.
Lubię przywoływać w pamięci ciotki, babcie żwawo kłócące się, dające sobie dobre rady i kochające się bardzo. Klapsy, krzyki, awantury domowe były na porządku dziennym i w moim, i w wielu innym domach. Wspominam babcię ganiającą mojego brata ze ścierką, krzyczącą na mnie wniebogłosy za to, że w listopadzie znalazłam prezent i teraz nie będzie niespodzianki pod choinką. Bywało i śmiesznie, i straszno.
Wracając do naszego święta, do niedawna go nie lubiłam. Dlaczego? Nikt ze mną nie rozmawiał o śmierci jako takiej. Wiedziałam, że się umiera z telewizji, baśni, podwórkowych plotek. W zamian przy grobach dowiadywałam się, z kim sąsiadka teraz romansuje, dlaczego wujek pije, że ktoś tam nie ma gustu lub zarobić na rodzinę nie potrafi. Czy w kościele, czy na cmentarzu nie widziałam zadumy, głębszej refleksji. Ot banały. Wybierając się więc z rodzicami na cmentarz, nudziłam się jak mops. Jedynym przyjemnym momentem tego dnia był ciepły, pachnący obiad, czekający na nas w domu.
Nie rozmawiano ze mną właściwie, dlaczego i po co tam idziemy. Wiedziałam, że musimy postawić kwiatka i znicz. Pisząc „nie rozmawiano” mam na myśli nie tylko rodziców, ale wszystkich dorosłych, którzy stawali na mojej drodze, dodam, że religia, kościół ochoczo przygarnęły moje dzieciństwo i wczesny okres adolescencji, więc teoretycznie powinnam wiedzieć, rozumieć, czuć głębszy sens. Czy to tylko moje wspomnienie? Obawiam się, że nie. Nie jesteśmy (na)uczeni rozmowy o śmierci, rozumienia emocji z tym związanych. Nie jesteśmy (na)uczeni jak zachowywać się na cmentarzu czy podczas pogrzebu. Niby wiemy, że powaga sytuacji, niby wiemy, co wypada co nie, ale niczego to nie zmienia.
Dla wielu z nas Dzień Wszystkich Świętych jest okazją do spotkań towarzyskich. Stojąc przy grobach, ale i przy kaplicy, przed pogrzebem rozmawiamy o nieobecnych żywych i umarłych. W ramach wspomnień śmieszkujemy, krytykujemy, zagadujemy smutek, żałobę, ból, lęk. Przy okazji odpalamy papieroski, głośno chichramy, impreza się rozkręca. Robi się wesoło, głośno, za chwilę rozejdziemy się, by nie spotkać przez co najmniej rok.
Zapytano mnie kilka dni temu, czy mi to nie przeszkadza w zadumie. Co myślę o takim zachowaniu. Czy nie wolę iść na grób Mamy w innym terminie, by pogadać z nią bez tłumów, pokrzykiwań. W pierwszej chwili pomyślałam, że wolałabym w ten dzień mieć możliwość skupienia się na refleksji o życiu i śmierci. Za moment przyszła do mnie inna myśl, że przecież 1 listopada jest dla wielu z nas pretekstem, by odwiedzić rodzinne strony, spotkać dawno niewidzianych członków rodziny, znajomych. Wielu z nas nie idzie na cmentarz, by pobyć w zadumie. Idziemy pokazać, jak nam się powiodło, opowiedzieć co robimy, dowiedzieć się co u innych. To czas rodzinnych spotkań, powrotów do rodzinnego domu, może spotkanie byłego lub byłej. Cmentarz staje się scenografią spotkań rodzinnych, a te przecież różnie się zaczynają, trwają i kończą.
Dawno przestałam na to narzekać, jednak ja mogę iść na grób kiedy znajdę chwilę, w międzyczasie, mieszkam w tym samym mieście. Trudniej mają te osoby, które jadą z daleka, być może raz na kilka lat i nie otrzymają szansy pobyć w ciszy, w zadumie przy grobie ukochanej osoby. Jak to pogodzić?
Wiem i nie wiem, bo przecież wystarczyłaby zwykła, banalna empatia, szacunek, rozumienie potrzeb innych. Wydawałoby się, że samo miejsce predestynuje do doniosłej ciszy. Wydawałoby się, że także pogrzeb, to czas gdy powinniśmy przestać głośno mówić, śmiać się, oceniać. Wydawałoby się.
Tak nie jest. Jako mistrzyni świeckiej ceremonii mam okazję obserwować żałobników, różnorodność ich zachowań. Czasem słyszę wspomnienia z imprez, głośne śmiechy, krytykowanie ubiorów, przekleństwa, także obmawianie osoby zmarłej i członków rodziny, oceniające spojrzenia. Widzę kłótnie, ostracyzm, wykluczenie. Czy mają powody i rację? Skąd mam wiedzieć, nie znam ich historii, ale nie o rację tu chodzi.
Kiedy w trakcie mowy laudacyjnej stawiam proste pytania: Dlaczego nie rozmawiamy o śmierci, jakby nie istniała? Czy ona nam się nie wydarzy? Widzę to, co chciałabym widzieć poza kaplicą. Widzę refleksję, widzę ciszę, widzę szukanie odpowiedzi. Mamy połączenie. Wyczuwam w słuchaczach współczucie, troskę, empatię. Widzę, jak nagle zdajemy sobie sprawę, że śmierć dotyczy każdego z nas bez wyjątku. I choć czasem, na życzenie rodziny prowadzę ceremonię z pewną, dopuszczalną dozą humoru, wspomnień radosnych, wywołujących czuły uśmiech, to nadal pamiętam, że to jest niezwykle trudny czas dla Rodziny.
Nie ma co śmierci zaśmiewać, zagadywać, buńczucznie jej zaprzeczać. Ona jest, była i będzie. Choć zawsze niepojęta i bolesna, na pewno nam się przydarzy. Co się zmieni, gdy przestaniemy się bać o niej mówić? Niemiecki filozof, Martin Heidegger mawiał, że śmierć jest ontycznym i ontologicznym warunkiem życia. Innymi słowy, nasza egzystencja jest procesem rozpiętym między dwoma biegunami, wybieganiem-ku-śmierci i ucieczką-od-niej. Żaden z nich obu nie jest możliwy bez drugiego, oba są dwiema stronami tego samego procesu. Czy to smutne?
Z tym właśnie dylematem siłujemy się, milcząc o śmierci, unieważniając ją, deprecjonując jej nieuchronność. Łatwej byłoby, gdyby świadomość istoty śmierci, nie stanowiła jednocześnie głównej troski życia. Czy jest to możliwe?
Gdy rozpoczniemy proces racjonalizacji śmierci, nadamy sens „temu, który ku niej wybiega”, życiu. Innymi słowy, uznamy fakt, że śmierć wyznacza horyzont bycia, jest jedyną możliwością bycia. Robi się dziwnie?
Co się dzieje, gdy jej zaprzeczamy? Wyobraź sobie, że jest ciepły, letni poranek, niespiesznie idziesz brzegiem morza, zanurzasz stopy w rześkich falach Bałtyku, czekasz na wschód słońca, a ono… znika na zawsze, za ciemną, gęstą jak smoła mgłą. Zdajesz sobie sprawę, że już nigdy nie ujrzysz tego widoku. Tracisz możliwość widzenia w pełni, widzenia tego co za mgłą. Tracisz część otaczającego świata. To jest właśnie zaprzeczenie istoty śmierci. Jednak jak się więc nie bać tego co nieuchronne?
Może, za Emmanuelem Levinasem uznać prawdziwość epikurejskiego powiedzenia:
kiedy ty jesteś, nie ma śmierci; kiedy ona jest, nie ma ciebie.
Ktoś może powie, nie bądź taka poważna, ciesz się życiem, nie myśl o śmierci. Ja wtedy odpowiem, że rozmyślania i rozmowy o śmierci uwalniają radość życia. Pozwalają dostrzec w pełni swoje możliwości, potencjały, cieszyć się każdym dniem. Opłakiwanie i poszukiwanie nowego sensu, temu służy moja zaduma przy grobie Mamy. Czy wolałabym to robić w ciszy? Tak.
Ekspertka ds. savoir vivre’u, szczecinianka, Ewa Brok zadała swoim czytelnikom pytanie: „Na cmentarzu lubię oddać się zadumie, a we Wszystkich Świętych się nie da" - co możemy zrobić, aby to zmienić? Co utrudnia Wam oddanie się zadumie w uroczystość Wszystkich Świętych?”
Padło wiele ciekawych odpowiedzi, osobistych refleksji. Jedna szczególnie utkwiła mi w pamięci:
„Co utrudnia mi oddanie się zadumie? Nie mogę powiedzieć, żeby obiektywnie coś mi przeszkadzało, bo co najmniej od 5 lat nie biorę udziału w tym festynie. Odwiedzam bliskich, którzy odeszli, w weekend poprzedzający WŚ. Abstrahując jednak od daty, to mam wrażenie, że listopad na cmentarzach od wieków bardziej pachniał naftaliną futer, swoistą rewią mody, dowodem na wiecznej w PL tradycji - zastaw się a postaw się, niż zapachem spalanej stearyny. Gdy zaczął pachnieć kaszanką, bigosem i kebabem rzuciłem kwitami”.
Czy uda się nam wobec kulturowych przemian, odchodzenia od tradycji, laicyzacji społeczeństwa, kontynuować pachnącą dymem papierosów, plotkami, naftaliną, kiełbasą, tradycję? Czy przywrócimy śmierci należne jej miejsce w naszych myślach? Czy zaczniemy rozmyślać, rozmawiać mądrze o śmierci zwłaszcza w takie dni? Czy mamy w sobie tyle empatii, by przy grobie mówić szeptem, tak by nie przeszkadzać innym w zadumie?
Agata BARYŁA
Agata Baryła, coach mentor, wykładowczyni akademicka, prowadzi firmę Świadoma Komunikacja.