Piątek, 09 maja 2025 r. 
REKLAMA

Tato, którego nie ma w życiu córki, a który zostawia ślad na całe życie

Data publikacji: 2025-05-08 11:36
Ostatnia aktualizacja: 2025-05-08 11:36

W rozważaniach o dzieciństwie, naturalnie przychodzi nam na myśl słowo macierzyństwo, mama. O ojcach mniej myślimy w tym kontekście, rzadziej zastanawiamy się nad ich mentalną rolą w życiu dziecka. Co więcej, za efekty wychowania i socjalizacji dzieci najczęściej rozliczamy matki. Uważamy, że to ich immanentna odpowiedzialność. Zapewne wynika to z niezliczonych czynników m.in psychospołecznych, kulturowych, środowiskowych, światopoglądowych, wyznaniowych, ale dziś nie o tym. Dziś chcę zaprosić do refleksji nad tym, jak wpływa na życie dziecka fakt, kiedy rola taty nie została dostatecznie dobrze lub w ogóle „obsadzona”.

Nader często w naszej kulturze przywołujemy rolę matki, jej kompetencje wychowawcze, matczyną zaradność, miłość, opiekuńczość, odpowiedzialność. Jest idealizowanym archetypem, animą rodzicielstwa, pierwszą, najbliższą, najczęściej omawianą w kontekście rozwoju dziecka figurą, a jednocześnie z tego piedestału – w obliczu niespełnionych oczekiwań społecznych – bezlitośnie zrzucaną. A co z ojcem? Co z jego nieobecnością? Co się dzieje, gdy taty nie ma wcale – lub gdy jest, ale jego obecność nie niesie za sobą obecności emocjonalnej, dostrojonej do potrzeb dziecka bliskości?

W obliczu nadchodzącego Dnia Matki felieton ten poświęcam obecności i nieobecności ojca w życiu córki, bo nieobecność, choć niewidzialna, pozostawia bardzo realne, trwałe, trudne do zagojenia rany.

Dziecko, które czuje się niewidziane, czuje się niekochane. Dziecko, które nie zostało zauważone, zrozumiane, zaopiekowane – buduje w sobie poczucie, że jest nieważne, unieważnia swoje istnienie. Ono nie pyta: „co się dzieje z moim tatą, że mnie nie widzi, nie rozumie, nie lubi?” Ono myśli „co jest ze mną nie tak?”. Z tej wątpliwości kiełkuje gęsty jak smoła wstyd. Uwierający, blokujący wstyd, który zagnieżdża się w dziecku i karmi je do syta lękami i niepewnością.

Dla dziewczynki zazwyczaj to ojciec jest pierwszym mężczyzną w jej życiu. Od niego uczy się, czym jest uwaga, bliskość, uznanie ze strony mężczyzny, ojcostwo. Ojciec, który mówi: „jesteś ważna”, „jesteś mądra”, „jesteś wystarczająca”, „kocham cię” – daje córce wewnętrzne przekonanie o własnej wartości. Pokazuje mądre, męskie komunikowanie się. Ojciec, który za wszystko karci, rywalizuje, nie lubi, nie traktuje sprawiedliwie – ofiarowuje córce opuszczenie, unieważnia ją, bo skoro tato tak o niej myśli, to co dopiero inni. Ojciec, który po rozwodzie nie widzi w córce córki lecz byłą żonę, transportując na nią negatywne uczucia mówi – jesteś taka sama jak twoja matka – wysyła sygnał – przez ciebie cierpię, nie chcę cię. Ojciec, który nie mówi nic – daje pustkę. Ta pustka zostaje zapełniona przez własne interpretacje, najczęściej bardzo bolesne: „nie jestem warta jakiejkolwiek miłości”, „to ze mną jest coś nie tak”.

Nieobecność ojca może mieć wiele oblicz. Może być fizyczna – gdy „zniknął” z powodu rozwodu, śmierci, pracy za granicą. Ale może być równie dobrze emocjonalna – ojciec, który mieszka w domu, w tym samym mieście, ale nie patrzy, nie słucha, nie pyta, nie rozmawia, nie jest ciekawy swojego dziecka. Ciało jest, kontaktu brak. Córka się stara. Mówi, opowiada, dzieli się. Ale odpowiedzi brak. Więc zaczyna kombinować: może zasłużę na jego uwagę? Może przyniosę szóstki, może pomogę mamie, może będę najlepsza w klasie? Wchodzi w życie z wzorcem: „na miłość trzeba zasłużyć”. A może odwrotnie: „może coś nabroję, odwinę jakiś numer, wtedy będzie krzyczał ale chociaż mnie dostrzeże”.

Ale do sprawy musimy podejść uczciwie, bo przecież tato to nie jedyny element tej historii. Drugim biegunem jest mama. I jej reakcje na nieobecność ojca. Matka, która cierpi, która czuje żal, gniew, zranienie, często nieświadomie przerzuca te emocje na dziecko. Mówi: „mężczyźni to świnie”, „nie można na nich polegać”, „musisz być silna, bo zobacz, co cię spotka” albo „jak nie ma kasy, nic nie wart”, „trzeba się nimi bawić, wtedy kochają”. Dziewczynka zaczyna przejmować te komunikaty jako prawdę o świecie. Uczy się, że mężczyznom nie można ufać. Że nie warto liczyć na nikogo, a już na pewno na faceta. Ona już jako mała dziewczynka wie, że sama musi sobie radzić. I, że jej emocje nie mają znaczenia, bo mama ma własne cierpienie, które trzeba zrozumieć, a może nawet ukoić. Czasem przyjmuje w tej relacji rolę dorosłej, opiekując się emocjami mamy lub taty. Często z tej roli nigdy nie wyjdzie, żyjąc w lęku, że zawiedzie rodziców, a potem każdego, na kim jej będzie zależało.

I tak, w jednym czasie, dziewczynka adaptuje się do braku ojca i do obecności matki, która sama jest pogubiona. Ta adaptacja odbywa się nieświadomie, instynktownie. Z potrzeby przetrwania, z potrzeby przynależności, z potrzeby miłości. Zaczyna się nadmiernie starać. Przeprasza za to, że istnieje. Tłumi emocje. Staje się emocjonalną opiekunką mamy lub taty. Jest „grzeczna”, „zaradna”, „dzielna”, zbyt dorosła, jak na swoje lata.

W dorosłości te adaptacje, stają się automatycznymi schematami, strategiami na życie. Kobieta, która nie miała emocjonalnie dostępnego ojca, prawdopobnie będzie wybierać mężczyzn podobnych do niego: niedostępnych, nieobecnych, niezaangażowanych. Może też wkładać ogromną energię w „ratowanie” partnera – tak jak kiedyś próbowała ratować kontakt z ojcem. Może wchodzić w związki, w których na nowo odtwarza znany schemat: „muszę zasłużyć, muszę się starać, muszę udowodnić, że jestem ważna”.

Inne kobiety zupełnie odetną się od potrzeby relacji. Powiedzą: „nie potrzebuję nikogo”, „na facetach nie można polegać”, „sama sobie poradzę”. Ale w głębi często kryje się dręczący głód bycia dostrzeżoną, wysłuchaną, przytuloną. Głód, którego nie da się zaspokoić poprzez sukcesy zawodowe, kolejne dyplomy, czy perfekcjonizm.

Nieobecny lub obecny w sposób przemocowy ojciec zostawia trwały ślad. Nie tylko na relacjach, ale na poczuciu kobiecej tożsamości. Bo jak można pokochać siebie, skoro osoba, która miała kochać bezwarunkowo, nie była obecna, kochająca, wspierająca? Jak zaufać sobie, skoro pierwsze spojrzenie ojca nie niosło uznania, tylko nieporadnie skrywaną niechęć, obojętność – albo nie pojawiło się wcale?

Ale ta historia nie musi się tak skończyć. Praca z raną po ojcu to nie proszenie czy wezwanie go do odpowiedzialności. To nie szukanie go, naprawianie relacji, której już może nie da się naprawić. To praca z własnym wnętrzem, z tym, za co realnie możemy wziąć odpowiedzialność. To odkrywanie, jakie przekonania zrodziły się we mnie z powodu jego nieobecności. To rozpoznanie emocji, które tę pustkę wypełniły. To nazwanie po imieniu wstydu, poczucia winy, złości, smutku, rozczarowania, żalu. I wreszcie – to żałoba po tym, czego się nie dostało, a co powinno było się wydarzyć.

Z pewnością ojciec powinien był widzieć. Powinien był słuchać. Powinien był być obecny całym sobą. Powinien był być stabilnym, przewidywalnym, dostrojonym, kochającym bezwarunkowo opiekunem. Powinien. Jeśli jednak tego zabrakło – masz prawo do żałoby. I masz prawo do uzdrowienia tej rany.

Nie zawsze dostajemy rodzica, który przeprosi, zrozumie lub chociaż spróbuje. Może on sam jest w głębi duszy zranionym dzieckiem, zdradzonym mężem projektującym w dziecku bolesne zachowania byłej żony. Być może jest w kolejnym związku, w którym nie ma miejsca dla Ciebie, bo on nie wie jak to pogodzić.

Ale możemy stać się własnym rodzicem. Mądrym, troskliwym, obecnym, wspierającym. Możemy powiedzieć sobie to, czego nie usłyszałyśmy nigdy: „widzę cię”, „jesteś ważna”, „nie musisz się starać, żeby być kochana”. Czy to go zastąpi? Nie, ale pozwoli odnaleźć nowy sens, poczuć emocje, które cię otulą, stworzą bezpieczną, czułą przestrzeń.

Ojciec, którego nie ma, nie przestaje być obecny. Jego brak staje się cichym antybohaterem naszej historii. Ale to od nas zależy, o czym będą dalsze rozdziały tej opowieści. I w tym sensie, to my piszemy zakończenie. ©℗

Agata BARYŁA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500