Kobiety kłócą się i nie lubią ze sobą pracować. Czy to prawda? Jeśli tak, to dlaczego tak jest? Dlaczego nie potrafimy tego, co robią skutecznie mężczyźni od tysięcy lat? Kłócą się, biją, by wieczorem razem iść na drinka i podzielić zyski. Czy to jest powód tego, że nasze prawa są wciąż tematem zastępczym, niewygodnym odciskiem każdego rządu? Czy i gdzie marnotrawimy naszą kobiecą moc i energię?
Pierwszy raz przeżyłam skumulowaną energię kobiecą podczas IX Kongresu Kobiet w Poznaniu w 2017 roku. Pod hasłem „Alert dla praw kobiet!” przez dwa dni debatowałyśmy, motywowałyśmy się, łączyłyśmy siły.
Nie jestem zwierzęciem stadnym, mam jednak świadomość, że musimy łączyć siły, idee, by zmieniać nasz świat. Chciałam więc sprawdzić na własnej skórze, o co chodzi tym szalonym kobietom, które zamiast siedzieć w domu, cicho pod miotłą, w kącie, walą tłumnie na harce czarownic. Czy rzeczywiście miały ze sobą czarne koty, kule i rzucały zaklęciami? Osobiście nie przepadam za krzykiem, epatowaniem poglądami, ideologią, niezależnością, uważam jednak, że aby coś zmienić, jest to nieodzowne. Wbrew temu co słyszałyśmy od naszych babć: „siedź cichutko w kącie, nie wychylaj się, bądź skromna”, czasem zwyczajnie należy huknąć tak, by świat zadrżał w posadach, zauważył, dostrzegł, wysłuchał.
„Jechałam sceptyczna, nie bardzo wiedziałam, czy złapię klimat. Na początek zdumienie na widok ogromu, rozmachu imprezy. Tłumy pogodnych, rozentuzjazmowanych kobiet i mężczyzn. Robi wrażenie! Wierzcie lub nie, ale natychmiast po wejściu poczułam, że poziom adrenaliny dochodzi do maksimum, trudna do opisania euforia, ciekawość. Czułam się jak dziecko, które z wypiekami ogląda świeżuteńki katalog zabawek z NRD”
Tak w skrócie podsumowałam wówczas moje pierwsze kongresowe wrażenia. Program był bardzo rozbudowany i atrakcyjny. Najbardziej byłam zainteresowana spotkaniem dziennikarki (wówczas prowadziła program „Nie ma żartów:), Elizy Michalik i panelem o kobietach w mediach, moderowanym przez Dorotę Warakomską. Debatowałyśmy o(nie)obecności kobiet w mediach. Wówczas pierwszy raz miałam wielką przyjemność słuchać na żywo Agaty Diduszko-Zyglewskiej, Renaty Kim, Agaty Komosy, Agaty Szczęśniak i Moniki Tutak-Gol.
I znów moja refleksja z 2017 roku:
„Można powiedzieć, że nadal wygląda to mizernie, zwłaszcza jeśli chodzi o zarządzanie, ekspertki. Nie obyło się bez starć. Renata Kim opowiadała o sprytnych sztuczkach stosowanych wobec przełożonego, by przekonać go do publikacji swojego tematu. Sala zawrzała. Prowadząca, Dorota Warakomska próbowała przegonić nadchodzące tornado, niestety na to wyrwała się z palcem do góry naczelna »na Temat«, entuzjastycznie biorąc w obronę pana Szefa »Chciałam dodać w obronie pana Tomka, że właśnie mianował mnie naczelną!«... Potem jeszcze jedna z pań postanowiła głośno wziąć w obronę swojego fantastycznego przełożonego. Matko jedyna, ratunku, pomyślałam, czy jestem na benefisie pana Tomasza?”.
Do dziś także dzwonią w uszach słowa jednej z prelegentek: „Nie pragnę być w zarządzie, bo jest mi dobrze tu, gdzie jestem” I dziś słyszę to często, zwłaszcza od kobiet mojego pokolenia. Wtedy średnia wieku uczestniczek była zastanawiająca. Zastanawiałam się, czy nasze prawa i potrzeby się starzeją, czy po prostu organizatorki nie trafiły do młodszego targetu? Ze smutkiem muszę przyznać, że wrześniowy, trójmiejski kongres jeszcze bardziej się zestarzał. Co się stało, że piękna przestrzeń gdańskiej Ergo Areny nie zapełniła się nawet w połowie? Co się stało, że młode kobiety nie przyszły, a i nas starszych było relatywnie niewiele? Co się stało, że nadal mówimy o tym samym co w 2017 roku, jakby czas się zatrzymał? Co się nie wydarzyło, a powinno?
W Gdańsku spotkałam mnóstwo fantastycznych kobiet, polityczek, aktywistek, które od lat walczą o nasze prawa. Były mądre i ciekawe panele, dyskusje, kuluarowe rozmowy. Dlaczego więc nie poczułam energii co w 2017 roku? Czy jesteśmy zmęczone, przeczołgane, wytargane? Jesteśmy, bo ileż może walczyć o to samo, szacunek, równe prawa?
Czy się poddamy? Wiem to, że nigdy, dziś jesteśmy po prostu bardzo zmęczone przekonywaniem świata do tego, że ziemia jest okrągła. To zmęczenie wybrzmiało i tyle. Obok naprawdę dobrych energii wyczuwało się znużenie, frustrację, gniew.
Kumulację frustracji i gniewu doświadczyłyśmy podczas panelu o zdrowiu i menopauzie z udziałem dr Marii Kubisy i przedstawicielki Ministerstwa Zdrowia. Panie ze Strajku Kobiet i Aborcyjnego Dream Teamu agresywnie wykrzyczały co myślą na temat prelegentek i organizatorek kongresu. Jaka była intencja tego performance’u?
Nie mam tu przestrzeni, aby poddać osobnej refleksji to, co usłyszałyśmy i poczułyśmy. Pomyślałam jednak, że z pewnością nie chodziło im o dobro i prawa kobiet. Pomyślałam, że było to coś niemożliwego do zaakceptowania. Pomyślałam, że nie powinnyśmy nigdy więcej pozwolić na kanalizowanie agresji ku sobie. Pomyślałam, że musimy w końcu zacząć się lubić, umieć w konflikty, przestać się na siebie gniewać, różnić się z klasą i dystansem. Pomyślałam, że nasz gniew nie powinien być wymierzany w konwencji argumentum ad personam, a wobec zjawisk, zachowań, motywacji, źródeł zła, które nas spotyka.
Jednocześnie warto pamiętać, że to dziewczyny ze Strajku Kobiet swoją determinacją, gniewem i krzykiem podniosły nas z wygodnych kanap, wyprowadziły nas na ulice, spowodowały, że zaczęłyśmy bardziej niż kiedykolwiek zauważać, jak deptane są nasze prawa. Nie możemy o tym nigdy zapomnieć. To był sukces i choć wiele z nas powie dziś, że niczego to nie zmieniło, to ja się z tym nie zgodzę. Zapewne jeszcze długa droga do wprowadzenia zmian, o które grzecznie prosimy, a od 2020 roku żądamy stanowczo, ale to jest proces. Specyfika procesu ma to do siebie, że … musi trwać. Nie jest jednorazowym, spektakularnym skokiem wzwyż. To taktyczna, długodystansowa, żmudna, ciężka, monotonna, wyczerpująca, niewdzięczna praca.
To rozmowa o tym, że to, co wiemy i wynosimy z takich wydarzeń musimy nieustannie opowiadać przy świątecznych stołach, podczas spotkań towarzyskich. To z czym wracamy z kongresów, placów, spotkań musi przestać być tematem trudnym, niewygodnym, nie na teraz. Musi stać się tematem głównego nurtu. Jak jednak to zrobić bez mediów głównego nurtu i niezależnych internetowych. Ich też zabrakło w Gdańsku.
Jeśli naprawdę chcemy zrozumieć specyfikę tego co nas czeka w kwestii emancypacji, eliminacji zła z naszego życia, warto zajrzeć do książki „Irlandia wstaje z kolan” Marty Abramowicz. Mnie dała ciekawą perspektywę na walkę m.in. o prawa kobiet z Kościołem.
Systemy religijne stanowią niezwykle cenne źródło wiedzy strategicznej o skutecznym wdrażaniu sposobów myślenia, wartości, ewangelizowaniu, odważnym i nieustannym rozmawianiu tu i teraz o tym, co jest dla nas ważne, jak rozumiemy świat, wartości, troskę. Musimy nauczyć się „ewangelizować” feministycznie, umieć czasem przeczekać, łączyć siły bez względu na wszystko.
Musimy mieć świadomość, że każda z nas, bez względu typ osobowości, autoekspresji, status społeczny, pochodzenie może mieć wpływ na życie nas wszystkich. Musimy nauczyć się współpracować pomimo wszystko, a nie ze względu na coś. Zacznijmy mówić o feminizmie z szacunkiem, empatią i uważnością. Obok krzyku i gniewu stosujmy strategię zdartej płyty. Na każdym kroku mówmy o feminizmie, dyskutujmy o tym jak go rozumiemy. Nie dajmy się skłócić. Strategie zarządzania gniewem i frustracją na dłuższą metę nie działa, bo reaktywny gniew jak każda emocja z czasem gaśnie. Wystarczy zagniewanych wziąć na przeczekanie. Nie dajmy się przeczekać.
Kiedyś zapytała mnie koleżanka: Agata, no i zobacz na to, chce ci się w to bawić? Czy warto być feministką? Warto. Warto być feministką, bo feministka to osoba, która niczego więcej nie pragnie jak równych pensji, połowy władzy, równych praw, poważnego traktowania. Tyle i aż tyle. ©℗
Agata Baryła, coach mentor, wykładowczyni akademicka, prowadzi firmę Świadoma Komunikacja.