Środa, 22 stycznia 2025 r. 
REKLAMA

„No rusz się, bardziej zielone nie będzie!”

Data publikacji: 2025-01-16 11:22
Ostatnia aktualizacja: 2025-01-16 11:22

To była bardzo pouczająca rozmowa. Tytułowy cytat jest ponurym przykładem na to, co słyszą dzieci, gdy nam się wydaje, że nie słyszą nic. Nie jestem też pewna, czy znajdzie się wśród czytelników osoba, która choć raz nie wypowiedziała tych słów lub ich nie usłyszała.

Siadając do pisania jak zwykle zajrzałam, gdzie tylko można było, by poznać najnowsze dane, statystyki, raporty. To niesamowite, ile tego jest! Rożne NGO‑sy, instytucje, politycy publikują co rusz nowe badania, analizy, wnioski. Jest tego mnóstwo, można więc powiedzieć, że nie mamy się o co martwić, bo już dużo wiemy, nie wiem, czy nie wszystko? Co z tego wynika? Właśnie usłyszałam od licealistów, że niewiele, bo rodzice nie mają czasu, by o tym przeczytać, zapoznać się, już nie wspomnę o zrozumieniu, wyciągnięciu wniosków i wdrożeniu zaleceń w codziennym życiu.

Chcemy wziąć sprawy w swoje ręce!

Powiedzieli zaczynając opowieść o dzieciństwie i dorastaniu w samotności. Samotności, bo niby rodzice są, bywają w domu, mówią co trzeba zrobić, wiozą samochodem, rozmawiają, pytają, śmieją się, ale są nieobecni. Są nieobecni, bo mają swoje problemy, obowiązki, zadania, nieszczęścia lub szczęścia, więc z dziećmi bywają na niby, rozmawiają na niby, słuchając nie słyszą, patrząc nie widzą. Wydaje im się, że tego „na niby” nikt nie widzi, ale dzieci widzą to każdego dnia żyjąc w mentalnym osamotnieniu, czując się unieważniane, niewidzialne, tęsknią choć mają nas często na wyciągnięcie ręki.

Chciałabym, aby moja mama była szczęśliwa

Kiedy byłam mała i pani w przedszkolu zapytała mnie czego bym chciała, tak odpowiadałam i, o zgrozo, po czterech dekadach nic się nie zmieniło. Wczoraj usłyszałam dokładnie to samo. Nadal nasze dzieci marzą jedynie o tym, by ich rodzice byli szczęśliwi. Marzą, bo tak nie jest, a przecież szczęśliwy rodzic to szczęśliwe dziecko. Co jest z nami? Czy tak trudno być szczęśliwym? Okazuje się, że bardzo, bo nikt nas tego nie uczy. Jak być wdzięcznym za każdą mijającą z prędkością światła chwilę? Usprawiedliwiamy się mówiąc: jak żyć w szczęściu, kiedy tyle nieszczęścia wokół? Niespłacona rata kredytu, zdradzająca partnerka, złośliwi teściowie, lepszy samochód u sąsiada na podjeździe, brak wyczekiwanego awansu, korek, mrukliwy szef, sunący sennie przed nami niedzielny kierowca. Bycia szczęśliwym można, a nawet trzeba się nauczyć, a najlepiej zasięgnąć wiedzy od ekspertów do spraw szczęścia – dzieci. Dziecięca i młodzieńcza radość, śmiech, beztroska, także niedoceniana naiwność są towarem deficytowym i niezwykle dziś pożądanym. Naukę można zacząć od teraz, nie trzeba czekać do jutra, odkładać na za godzinę, na potem. Jak to zrobić?

20 minut, które zbuduje dobre relacje z dzieckiem

To świetna metoda, o której usłyszałam od pani Ani, mamy Nadii Kowal, uczennicy liceum im. Piwoniego w Szczecinie, pomysłodawczyni i współorganizatorki akcji „Światło umysłu”, ale o tym później. Na czym polega ta prosta i skuteczna metoda? Na praktykowaniu zwyczaju spędzania z dzieckiem 20 minut dziennie. Mało? Zapewne tak, ale tyle na początek wystarczy by nie czuć ciśnienia, że zostawiamy niedomknięte dorosłe sprawy na rzecz tzw. wygłupów. W tym czasie robisz tylko i wyłącznie to, czego chce dziecko. Żadnych pytań, żadnych poleceń, wskazówek. Wydaje się proste, nie przeraża, a naprawdę czyni cuda. 

Psychiatra Daniel G. Amen, twórca metody proponuje przywołanie zapomnianej z dzieciństwa umiejętności aktywnego i autentycznego słuchania, bo słuchanie i uważność są najważniejszymi potrzebami naszych dzieci. One niczego bardziej nie pragną aniżeli być zauważone i wysłuchane. Nie potrzebują nowych smartfonów, markowych ubrań, chipsów dopóki ich tego nie nauczymy. Serio tak jest. „Tiaa, ciekawe!” – kiedyś usłyszałam. „Wytłumacz mojemu dziecku, że nie kupię mu nowych butów, kiedy wszyscy już w szkole mają. Spowoduję, że będzie się czuło gorsze!” To zrozumiała reakcja, Boimy się o nasze dzieci jednak, po pierwsze jedno nie wyklucza drugiego, o ile jest to spójne ze zdrowym rozsądkiem, umiarem i naszym portfelem. 

Po drugie, także od dzieci w najnowszych snickersach, z najnowszymi iPhone’ami w kieszeni, wracających z wakacji w Hiszpanii słyszymy o samotności i pragnieniu czasu, spokoju i szczęścia dla swoich rodziców. Gdzie więc jest środek i balans? Być może właśnie we wprowadzeniu dyscypliny rytuału wspólnych chwil i zrozumieniu czym jest wartościowa i mądra troska. Jeśli nam się wydaje, że „wikt i opierunek” zrobią to za nas to już przegraliśmy. Mimo iż mamy dostęp do najnowszych technologii nasze rodzicielstwo utknęło mentalnie w „onegdaj”.

Jakie czasy takie dzieci

W Starożytności, owszem stawiano na edukację małoletnich jednak ich los bywał okrutny: handlowano nimi jako niewolnikami‑pracownikami, niechciane lub niepełnosprawne jako nieprzydatne porzucano na ulicy. Poprawiło się im trochę z nadejściem chrześcijaństwa (choć znając losy dzieci w Irlandii czy Kanady można z tym dyskutować), pojawiły się instytucje biorące w opiekę sieroty, bękarty, jednak i wówczas dzieci, które coś przeskrobały trafiały do więzień na równi z dorosłymi. Relatywnie do niedawna dominowała doktryna postrzegania dzieci jak dorosłych co i dziś nam się zdarza niestety. Odrębność rozwojowa nie „istniała” o czym świadczyła choćby instytucja zaślubin nieletnich.  Renesans to czas nieśpiesznego uświadamiania sobie, że istnieje coś takiego jak dobrostan dzieci i odpowiedzialność społeczna za nie. W oświeceniu, jak na nazwę przystało dorosłych oświeciło, że istnieje coś takiego jak dzieciństwo, spopularyzowały się przedszkola, ogródki dziecięce. Nadszedł XIX wiek i czas pionierskich koncepcji psychologii dziecięcej, nauk pedagogicznych. Tak zwane „ustawy fabryczne” w Wielkiej Brytanii stopniowo minimalizowały pracę dzieci w fabrykach. Od tego czasu jest coraz lepiej, ale czy jak należy? 

Gdzieś przeczytałam o skrajnym nobilitowaniu, przeintelektualizowaniu i indywidualizowaniu dzieci i młodzieży. Jest coś w tym. I jak zawsze chodzi o złoty środek. Wolność to jedna z najważniejszych potrzeb i wartości współczesnego człowieka. Tyle, że nam się pomyliło dawanie wolności dzieciom z ignorowaniem ich prawdziwych potrzeb. Wolność i autonomia nie polegają na kolejnym zakupie wymarzonej rzeczy, pozwalaniu na kompletnie wszystko. Dziecko oczekuje mądrych granic, szacunku, troski i to my mamy znać ich definicję, wiedzieć, że nie wyrażają się one w jedynie w przelewie na konto, machnięciu ręką na wagary.

Ja tak robię, ale tobie nie wolno!

Szacunek i troska to ofiarowanie dziecku swojego czasu, uważności, autentyczności w tym co robimy. Jeśli mówimy jedno, a potem w zaciszu domowym robimy coś innego, jeśli hejtujemy w internecie, krzyczymy na kogoś zza kierownicy, obgadujemy, wyśmiewamy nauczyciela, sąsiada, koleżankę, a potem mówimy: „Widzisz? Mamusia jest zła, tatuś ma problemy, ale tobie tak nie wolno!”, to tracimy w oczach dziecka wiarygodność, a więc i naszą sprawczość. Co więcej, uczymy dokładnie takich schematów zachowań, postaw, odruchów. Ono potem postępując według rodzicielskich, podprogowych nauk, nie zdając sobie sprawy z emocjonalnego ciężaru tychże przeżywa bardzo trudne chwile, o czym przeczytamy w ogólnodostępnych raportach.

Zasada 8 minut Simona Sinka

Jak nie przeoczyć trudnych momentów dziecka? Jak zauważyć, kiedy dzieje się coś niedobrego? Otóż, gdy jesteśmy uważni i słuchający swoje dziecko, nie powinno być z tym problemu. Jeśli jednak nikt nas nie nauczył, jak być uważnym rodzicem, to zawsze jest dobry moment, aby te nauki powziąć. Zapewne każdego dnia pytasz dziecko: jak tam w szkole, co u ciebie? Zapewne słyszysz w odpowiedzi: ok, spoko, normalnie, jeny jak zawsze. Zarówno pytanie jak i odpowiedzi niczego nie wnoszą poza zagadaniem chwili i pozorami rozmowy.

Mój ulubiony coach, pisarz Simon Sinek rozmawiając z przyjaciółką dowiedział się, jak trudny czas u niej nastał. Słysząc to zdenerwował się i zapytał dlaczego nic wcześniej nie mówiła, przecież się przyjaźnią, mógł ją wesprzeć. Pisałam do ciebie – odparła. Spojrzał na odebrane smsy. Kiedy wpadniesz do mnie? – pisała w jednym z nich. Nie przyszło mu do głowy, że jest aż tak źle, ot zwykłe: co słychać? Nie chciał, aby sytuacja się powtórzyła. Ustalili więc wspólny kod, hasło na takie sytuacje. Ustalili, że gdy któreś z nich napisze: masz może 8 minut? Będzie to znaczyło: potrzebuję pilnie Twojej pomocy. Spróbuj, stosuj, daj znać czy działa.

Dlaczego nie lubimy prosić o pomoc? Jest wiele czynników, które już w dzieciństwie kształtują w nas postawę, w której wołanie o pomoc jest wstydliwe, umniejszające, obniżające poczucie wartości, przeszkadzające. Jak to zmienić ustalić?

O tym właśnie jest projekt „Światło umysłu. Razem dla zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży” stworzony przez uczniów LO im. Leonarda Piwoniego w Szczecinie. W lutym czekają nas dwa dni warsztatów dla rodziców, a z zebranych cegiełek zostanie zakupiony sprzęt wykorzystywany m.in. w muzykoterapii dla oddziału młodzieży i dzieci szczecińskiego szpitala psychiatrycznego przy ulicy Mącznej. Po rozmowie z Nadią, Milanem, Olkiem jestem przekonana, że to nie będzie ostatnie słowo na rzecz tego abyśmy nauczyli się słuchać i słyszeć nasze dzieci, nim będzie z późno. ©℗

Agata BARYŁA

 

Więcej o projekcie i link do zrzutki:

• https://liceum.piwoni.pl/zapraszamy-na-warsztaty-swiatlo-umyslu/

• https://zrzutka.pl/c9mvwt?utm_campaign=sharing_button&utm_medium=social&utm_source=whatsapp

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500