Piątek, 22 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Jak rozmawiać o żałobie w żałobie?

Data publikacji: 2024-02-29 10:31
Ostatnia aktualizacja: 2024-02-29 10:31

Jak troszczyć się osobą w żałobie i jednocześnie chronić siebie w kontakcie z czyimś bólem. Jak reagować na wiadomość o śmierci? Jak rozmawiać ze sobą o śmierci?

Aby zrozumieć, które nasze zachowania mogą pogłębić czyjeś cierpienie, warto mieć świadomość, czym jest żałoba i skąd wynika nasza niechęć do rozmów o śmierci.

Żałoba jest stanem i procesem jednocześnie. To moment w naszym życiu, który – jeśli przeżyjemy świadomie – może, mimo bólu bardzo wiele nam ofiarować. Jednak gdy nie mamy w pobliżu kogoś, kto rozumie, jak przebiega proces, a sami nie jesteśmy w stanie sobie pomóc, istnieje duże prawdopodobieństwo, że utkniemy w cierpieniu na długo. Zatrzymamy się na którymś z etapów. Znam osoby, które mimo upływu lat nadal są na etapie buntu lub targowania. Zabiera im to kawał życia, nie są w stanie normalnie funkcjonować, iść dalej. Dopiero uświadomienie sobie nieuchronności kolejnych faz pomaga uporządkować swoje emocje na linii czasu. Zobaczyć (nomen omen) światełko w tunelu. Jakie są to etapy? Przeżyjemy po kolei: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresję, akceptację i odnalezienie nowego sensu. W zasadzie nie da się pominąć żadnego z nich, zdarza się, że kolejność, natężenie, czas trwania się zmieniają. Jeśli więc mamy tego świadomość i wiemy, w którym momencie jest bliski, możemy w tym świadomie i mądrze uczestniczyć. To ważna wiedza tak dla osoby cierpiącej jak i pocieszającej.

Cierpienie po śmierci bliskiej osoby to bardzo indywidualny i intymny stan. Dlatego odpowiedzią na pytanie: jak reagować? Są dwa uniwersalne słowa: empatia i asertywność. Czy jednak rozumiemy ich znaczenie? Empatię zdarza się nam mylić z ofiarnością i współodczuwaniem, a asertywność z tupetem. W procesie żałoby dokładnie można zobaczyć te różnice. Empatia nie jest tożsama ze współczuciem. Nie są to synonimy. Empatia jest uważną obecnością, towarzyszeniem tu i teraz osobie potrzebującej, wglądem w jej sytuację, troskliwym uczestniczeniem, czasem otulającym milczeniem.

W przeciwieństwie do współodczuwania nie identyfikujemy się z tymi emocjami, nie filtrujemy ich przez pryzmat własnych historii. Nie mówimy „zobaczysz, u mnie to nie trwało długo, wiem, co mówię, zmarł mi tata w zeszłym roku”, To jak my przeżywamy, nijak się ma do tego, co czuje ktoś inny.

Takie uczestniczenie pozwala nam usłyszeć i zaobserwować niezaburzony intymny wachlarz emocji i prawdziwe potrzeby drugiej osoby. Wyłączamy swój filtr, ego. To dość trudna umiejętność, podobnie jak bycie asertywnym. Dlatego sobie nie radzimy i wolimy uciec. Nie każda forma stawiania granic jest asertywnością np. gdy robimy to w sposób pozbawiony szacunku dla siebie lub innych. 

Właśnie w zachowaniu balansu między empatią i asertywnością widzę receptę na skuteczne wsparcie osób w żałobie. Dopiero wtedy, gdy posiądziemy umiejętność równoważenia tych dwóch kompetencji społecznych w kontakcie z drugim człowiekiem, uda nam się wesprzeć osobę cierpiącą. Obie umiejętności służą kreowaniu bezpiecznej strefy tak dla osoby pocieszanej, jak i dla nas, stanowią ochronę naszego pola psychologicznego. Empatia pomoże nam wejrzeć w sytuację osoby pocieszanej, a asertywność stawiać każdej ze stron procesu zdrowe granice. 

Kiedy pomocna jest asertywność? Zdarza się, że osoba w żałobie oczekuje od nas gotowych rozwiązań, doradzania i odpowiedzi na pytanie: co mam teraz zrobić? Przyjęcie roli doradcy zazwyczaj źle się kończy. Rozwiązanie dla nas dobre może nie sprawdzić się u kogoś innego. Dawanie rad i pomysłów, wiąże się ze wzięciem na siebie odpowiedzialności za efekt. Czy aby na pewno tego chcemy? To wtedy usłyszymy: po co ja ciebie posłuchałem? Wszystko przez ciebie! I choć lubimy dawać rady, uważamy to za dobry sposób na okazanie troski, bo czujemy, że mamy wpływ, szczerze to odradzam. Nasze rozwiązanie nie będzie rozwiązaniem wypracowanym przez osobę cierpiącą, nie nauczy jej tego, jak się sobą zaopiekować.

W mojej praktyce zdarza mi się słyszeć: Podpowiedziałabyś coś, a nie tylko pytasz! Na pewno znasz takie sytuacje. Wtedy mówię: – Owszem, mogę ci powiedzieć, jak ja bym zrobiła, ale nie jestem tobą, nie mam twojej historii, nie wiem, jak to rozwiązanie zadziała u ciebie. Rozważmy wspólnie kilka opcji, aż poczujesz, że któraś jest twoja. Branie odpowiedzialności za siebie, zwłaszcza w bardzo trudnych momentach pozwala znaleźć nowy sens, czyli wejść w ostatni etap żałoby. Korzystanie z gotowych podpowiedzi jest unikaniem świadomego przejścia procesu, a efekty będą bardzo tymczasowe.

Nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Każdy to przeszedł. Dasz radę!

Skąd przychodzą nam do głowy takie słowa pocieszenia? Temat śmierci wywołuje w nas chęć wycofania, zakłopotania, zgadywania. Robimy wszystko, by uwagę przekierować na inny, przyjemniejszy temat. Dlaczego?

Zacznijmy od śniadania. – Tato, co będzie, gdy umrę? – Jedz te naleśniki, bo nie zdążysz do szkoły!

To przykład jakich wiele. Nie potrafimy rozmawiać o sprawie, która nam wszystkim się po prostu przydarzy. Narodziny i śmierć to jedyne pewniki w naszym życiu. Reszta jest wypełnieniem czasoprzestrzeni pomiędzy. Dlaczego więc tak się boimy rozmów o śmierci?

Śmierć stała się viralem, czymś nierzeczywistym, jest jednym z najpopularniejszych clickbai­tów. Każdy dziennikarz, streamer, influencer wie, że słowo śmierć gwarantuje większe zainteresowanie materiałem. Zamiast ją przeżywać, oglądamy niczym serial. Zamykamy śmierć w fabule. Ważnym aspektem tabuizacji śmierci jest jej medykalizacja. Wygrywamy z kolejnymi terminalnymi diagnozami. Triumfujemy nad śmiercią. Wiele chorób, jeszcze do niedawna śmiertelnych da się przecież wyleczyć. Niedługo może wszystkie? Skoro za moment staniemy się nieśmiertelni, po co zajmować się śmiercią? 

Umieramy odseparowani od bliskich, w szpitalach, hospicjach. W umieraniu towarzyszą nam lekarze i pielęgniarki. Dlatego boimy się widoku zmarłej osoby, nie dotykamy jej, uważamy, że to jest przerażające, a przecież nie tak dawno, bo jeszcze w pierwszej połowie XX wieku, bliscy umierali w domach, obrzęd opiekowania się ciałem, obmywania i ubierania oswajał ze śmiercią. Czynił ją obecną. Dziś śmierć prywatyzujemy. Nie ma o czym rozmawiać, to moja, jej, jego sprawa. Rozmawiamy o emocjach, ale na tym koniec. Publiczne przeżywanie nie wchodzi w grę. Skoro nie rozmawiamy, to jej jakby nie ma, a jak nie ma to jak się nauczyć o niej rozmawiać?

Niebagatelny wpływ na oswajanie śmierci mają religie. Przyjęły kulturową rolę pocieszacza, „dawacza” otuchy, „uważniacza” tematu śmierci. Objaśniają nam czym jest śmierć, a my tych odpowiedzi potrzebujemy jak powietrza. Religijne sakramenty, ceremoniały zmonopolizowały prawdę o przeżywaniu śmierci, troski, oswojeniu bólu, straty. Co więc mamy rezygnując z religii? Postępująca laicyzacja spowodowała wytworzenie się pewnego rodzaju luki, przestrzeni, którą dziś zaczynają skutecznie przejmować gabinety terapeutyczne, coachingowe, różnego rodzaju stowarzyszenia, fundacje. Opowiadają na ludzką potrzebę dzielenia się bólem, wspólnotowego przeżywania smutku i podejmowania prób zrozumienia co się z nami dzieje w kontakcie ze śmiercią.

Nie sposób nie wspomnieć, że usilne bycie bohaterem własnego domu i życia ma wpływ na to, że nie przeżywamy skutecznie żałoby. Bohatersko ją dezynfekujemy, walczymy z nią, jakby była naszym wrogiem, uciekamy w pracę, używki, środki uspokajające, przelotne romanse, sporty ekstremalne. Obserwuję to w gabinecie. Musi być wykonana pewna praca i dopiero gdy mój podopieczny uświadomi sobie, że żałoba jest po coś, nie jest wrogiem, jest naturalnym procesem, który należy świadomie przepracować, możemy pomału pójść do przodu.

Jak zacząć rozmawiać o śmierci?

Próbę oswajania rozmów o śmierci podjął Michael Hebb, autor książki: Let’s Talk About Death (over Dinner). An Invitation and Guide to Life’s Most Important Conversation. Jego badania pokazały, że, mimo iż większość Amerykanów woli umrzeć w domu, tak się nie dzieje, bo o tym… nie rozmawiają. Jego usługa o nazwie „Kolacja śmierci”, #deathdinners, podczas której uczestnicy podejmują się rozmów o odchodzeniu stała niezwykle popularnym sposobem na wspólne spędzanie czasu.

W Polsce również istnieją społeczności, które oferują podobne wydarzenia. Instytut Dobrej Śmierci praktykuje stworzoną w 2011 roku przez Jona Under­wooda i jego mamę Sue Barsky Reid społeczną franczyzę – Death Cafe. To bezpłatna przestrzeń wymiany myśli i rozważań o śmierci.

Dlaczego o tym piszę? Bo dobrze jest pochylić się nad alternatywnymi formułami, by od nowa nauczyć się myśleć i rozmawiać o śmierci, tak samo jak o życiu. Zwłaszcza że jak twierdzi Hebb: „Klinicznie udowodniono, że mówienie o śmierci czyni nas zabawniejszymi”.

Jak zacząć rozmawiać o śmierci? Na początek wrócić do starego, dobrego dialogu wewnętrznego, porozmawiać ze sobą. Oswoić odpowiedzi na pytania: gdybym mogła przedłużyć swoje życie, to o jak długo? Jak może wyglądać moja śmierć i pogrzeb? Jak chcę być wspominana? Jak mają być ubrani żałobnicy? Podobnie przecież myślimy o organizacji radosnych wydarzeń w naszym życiu.

Z pomocą w oswojeniu kresu życia przychodzą także relatywnie młode dyscypliny humanistyczne – tanatologia czy antropologia śmierci. Nauki te „przyglądają się” postawom wobec śmierci, lękom i niepokojom, negatywnym skutkom mentalnego ignorowania śmierci. Ze śmiercią jest trochę podobnie jak z feminatywami. Już kiedyś nam się przydarzały, a jednak wyparte z codzienności stały się obce, niewygodne, trudne do zaakceptowania. Warto więc przypomnieć sobie, że starożytni Grecy i Rzymianie, a także średniowieczni chrześcijanie byli pogodzeni ze swoją śmiertelnością. Zamiast „ludzie” mawiali „śmiertelni”, traktując te zwroty niemal synonimicznie. ©℗

Agata BARYŁA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500