Piątek, 27 września 2024 r. 
REKLAMA

Archetyp matki

Data publikacji: 2024-05-23 10:19
Ostatnia aktualizacja: 2024-05-23 10:19

Moja mama była dla mnie najważniejszą osobą na świecie pani Agato. Kochała mnie nade wszystko i ja to każdego dnia czułam. Zmarła w październiku, a ja dopiero teraz odczuwam jak bardzo mi jej brak. W pierwszych miesiącach, po Jej odejściu rzuciłam się w wir pracy do tego stopnia, że moje wyniki skoczyły jak nigdy w górę. Ostatni kwartał zamknęłam z wysoką premią. Jest maj, a ja opadłam z sił. Nie mogę się pozbierać. Jestem w rozsypce, w pracy mają mojej żałoby dość, a ja nie potrafię udawać dobrego nastroju. Bardzo za nią tęsknię i chyba nigdy nie przestanę. Mam poczucie, że spadam w otchłań i już nigdy nie wrócę do normalności.

Mama mnie nie chciała, nigdy nie kochała. Nie miałam z nią dobrej relacji. Jest toksyczna. Odetchnęłam, gdy wyszłam za mąż i założyłam swoją rodzinę. Alkohol i libacje były dla niej ważniejsze niż my, jej dzieci. To cud, że nic nam nie jest… fizycznie, bo psychicznie jest ciężko. Wszyscy chodzimy do terapeuty, brat poszedł w mamę i zaczął pić. Żyję w ciągłym lęku, że i ze mną coś będzie nie tak i skrzywdzę bliskich.

Mama zawsze wolała siostrę. Obserwowałam jak ją przytula, kocha, wspiera. Zawsze słyszałam: nie bądź zazdrosna, jesteś starsza. Musimy się nią opiekować razem. Wydoroślej! Jestem starsza zaledwie o dwa lata, a musiłam pogodzić się, że cała miłość została przelana na młodsze dziecko. Ja dostałam ochłapy. Zimny chów, wikt i opierunek. Uczucia i przytulasy nie były dla mnie. Dziś słyszę, że to mnie wzmocniło, dlatego tak dobrze radzę sobie w życiu, a moja siostra taka niezaradna, nie wiadomo dlaczego. Nadal więc mama się nią opiekuje i mnie w to angażuje. To niesprawiedliwe.

Nie znam rodzonej mamy, wychował mnie tata. Jest dla mnie tą prawdziwą mamą. To jego kocham nad życie. Tamtej nie chcę znać. Ma swoją rodzinę, dzieci, mieszka za granicą, nie mamy kontaktu. Niby nie mam żalu, tak wybrała, ale czasem boli, że mnie odrzuciła. Zadaję sobie pytanie: jak to jest, że tamte dzieci ją mają, a ja nie, je kocha, a mnie nie, ale zaraz myślę o moim tacie i się uspokajam. On dał mi piękne, szczęśliwe, spokojne dzieciństwo.

To kilka z wielu opowieści o mamach. Niektóre wybrzmiały pierwszy raz dopiero podczas wizyty w gabinecie. „Dlaczego moja mama mnie skrzywdziła, dlaczego mnie nie kochała, dlaczego nie była taką mamą jak inne?” lub „dlaczego umarła?”. Te pytania tną jak ostre noże i już wiem, że dopóki nie przegadamy historii o mamach, nie pójdziemy dalej.

W naszym kulturowym DNA wytatuowano nam archetyp matki. To wyidealizowana wersja tego, czego oczekuje się od kobiet, kobiecej energii. Matka jawi nam się jako synonim mądrości życiowej, dobroci, ciepła, opiekuńczości, bezpieczeństwa, wybaczania, troski. Idąc dalej, do sfery sacrum, kobieta to świętość, niepokalanie, a jednocześnie świątynia płodności, kapłanka cnoty i rodziny.

Jak to się ma do rzeczywistości? Ano tak jak w historiach prawdziwych. Różnie. Niektórzy mają to szczęście, że ich mamy choć częściowo, wpisują się w archetyp, inni odwrotnie. Ci drudzy, w dorosłym życiu przepracowują swoje dzieciństwo, w którym ich potrzeby i emocje nie trafiły na dobry, empatyczny grunt. Nie byli zaopiekowani tak, jak im obiecano w baśniach, opowieściach, legendach, świętych księgach. Od zawsze istnieją na świecie matki, które zawiodły. Czy tego chciały? Chciały zawieść? Chciały być złymi matkami? Kim jest właściwe zła matka? Jak ją zdefiniować? Czy to, że nie kocha swojego dziecka lub nie potrafi się nim zaopiekować jest złe? Przecież nikt nikogo nie może zmusić do kochania. Być może nie dostały instrukcji macierzyństwa?

Lubię myśleć, że nie zawodzimy się na ludziach, ale na oczekiwaniach wobec nich. Czy takie podejście usprawiedliwia krzywdy nam wyrządzone? Nie, ale pomaga rozumieć i uwolnić się od oczekiwań wobec osób, które nie są w stanie ich spełnić, które nas ranią, które nigdy nie będą w stanie wpisać się w przypisane im kulturowo role. Ta myśl pomaga wyjść z poczucia żalu i krzywdy. Z roli ofiary. Spojrzeć na swój ból z innej perspektywy.

Kobiety zostały zaszufladkowane do ról matek, opiekunek partnerów, matronek dnia codziennego. W zasadzie rodzą się po to, żeby rodzić, a po drodze ogarnąć wszystkim naokoło życie. Gdy więc coraz odważniej i głośniej mówią o tym, że nie marzą dzieciach, ba, czasem twierdzą, że ich nie lubią, są piętnowane, etykietowane, uznane za patologiczne, okrutne, pozbawione uczuć.

Czy gdy nie chcę być mamą jestem ok? Znam kobiety, które tak myślą i mam pewność, że nie są osobami pozbawionymi uczuć, empatii, szacunku dla innych, mądrości życiowej. Po prostu realizują się w innych obszarach. Nadal jednak dotyka je ostracyzm, społeczna alienacja, wytykanie, umniejszanie. Zdają się być niepełnowartościowe, nieprzydatne społecznie. Nadal w pracy szybciej urlop dostanie dzieciata koleżanka. Osobiście uznaję te kobiety za współczesne bohaterki. Świadome Niematki przecierają szlak innym kobietom, które nie mają odwagi zejść z kulturowej ścieżki i żyć po swojemu, na własnych zasadach.

One, mimo podobnych refleksji wchodzą w macierzyństwo, którego nie czują. Robią to, bo tak trzeba, by zadowolić rodziców, sąsiadów, lokalną społeczność, mieć święty spokój. Może właśnie te mamy nie są tymi dobrymi, bo jak mają nimi być? Wtłoczone w nie swoje życie lawirują między sobą, a niesobą. Starają się ale tego nie czują, więc siłą rzeczy nie wyjdzie lub wyjdzie tak sobie.

Może, gdyby społeczeństwo odpuściło i pozwoliło im na podejmowanie autonomicznych decyzji, bez względu na motywację, przyjęło to bez oceny, nie byłoby złych matek? Nie wiem, może jest to jakaś myśl, choć pewnie nie recepta na całe zło. Wiem natomiast, że nieszczęśliwe kobiety, najczęściej nieświadomie unieszczęśliwią swoich bliskich, wpadają w nałogi, są emocjonalnie wyczerpane, nieautentyczne, niespójne, a to znów jeszcze bardziej je same unieszczęśliwia. Koło się zamyka.

Czy chcę w ten sposób usprawiedliwić złe matki, a te dobre zaprosić tam, gdzie należne im miejsce, na piedestał? W żadnym wypadku. Chcę zaproponować, by Dzień Matki był dniem nie tyle dziękczynnym, co wypełnionym refleksją na temat tego, czy nasze mamy są lub były szczęśliwe? Czy błędy, które popełniły mogły się nie wydarzyć? Czy były gotowe na bycie matkami? Czy ktoś je nauczył bycia dobrą mamą? Czy znały ten przepis z życia czy z reklamy? Czy chciały być mamami? Czy to złe, że nie chciały? Co nam robi bycie dzieckiem złej matki? Do czego nas prowadzi, do jakiego życia nas zaprasza? Namawiam do zamiany pytania: dlaczego to ja miałem taką matkę, na pytanie: dobrze, to co teraz?

26 maja szczególnie chcemy docenić i podziękować mamom za opiekę, miłość, troskę, wsparcie, ocieranie łez, miłość, wyrozumiałość. Za wszystko co nam ofiarowały. Niektórzy jednak chcieliby, aby ten dzień minął szybko i niepostrzeżenie. Z różnych powodów nie było im dane doświadczyć wzorcowej, matczynej miłości, ciepła, opieki, bycia przytulonym, bo czasem nasze mamy nie są takie jak w baśni. Za co im więc podziękować? Może za życie? Za to, że wdychamy majowe zapachy, patrzymy na zieleniejące skwery, wschodzące i zachodzące słońce, za dobrych ludzi wokół, za możliwości jakie przed nami i dobre wspomnienia za nami. Za to, że dziś możemy o nich mówić, że mimo bólu i ran idziemy dalej, że możemy się uwolnić od żalu, wybaczyć. Choć ta teza wydać się może banalna, ja ją lubię, a brzmi tak: to jak dalej będziemy żyć, naprawdę zależy tylko od nas. ©℗

Agata BARYŁA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500