Z żadnej z podsłuchanych rozmów nie wynika, abym kiedykolwiek od kogokolwiek oczekiwał jakiegokolwiek zadośćuczynienia za przychylność podczas rozstrzygania przetargów - tak bronił się przed Sądem Okręgowym w Szczecinie senator Stanisław Gawłowski, członek zachodniopomorskiej Platformy Obywatelskiej. We wtorek (28 stycznia) oglądaliśmy kolejną odsłonę jego wyjaśnień. Prokuratura postawiła senatorowi siedem zarzutów, w tym zarzuty za przestępstwa korupcyjne. Grozi mu do 15 lat więzienia.
Jednym z wątków, do których odniósł się polityk, była sprawa apartamentu w Chorwacji, który wedle śledczych był łapówką dla niego od biznesmena Bogdana K. Gawłowski zeznał, że właścicielami nieruchomości są teściowie jego pasierba, ale zdaniem prokuratury teściowie są tylko słupami, a apartament należy do polityka. Polityk podkreślał, że akt notarialny dotyczący apartamentu został znaleziony co prawda w jego domu, ale w pokoju jego pasierba, Michała.
- Michał ma swoje mieszkanie, w którym jest trójka jego małych dzieci, i z powodu aktywności tych dzieci dokumenty nie byłyby bezpieczne - przekonywał Gawłowski. - Zwrócił uwagę do protokołu prokuratury, że to on jest właścicielem aktu notarialnego znalezionego w moim domu.
Niektóre osoby związane z aferą melioracyjną, której sprawa Gawłowskiego jest częścią, były na wniosek prokuratora przesłuchiwane. Były sekretarz generalny PO powiedział, że z tych podsłuchów wynika tylko tyle, że nigdy żadnej łapówki nie oczekiwał. A osoby, które miały go korumpować, rozmawiają nie o tym, że wręczyły mu łapówkę, ale o tym, jak znaleźć do niego dojście.
- Podsłuchy dość jednoznacznie pokazują, że to nie ja zabiegałem o spotkania z Krzysztofem B., tylko Krzysztof B. zabiegał o spotkania ze mną - dodawał Gawłowski. - Również w rozmowach między Tomaszem B. a Krzysztofem B. (obaj zeznali, że Gawłowski brał łapówki - przypis AS) wynika, że mają dobre zażyłe relacje, że umawiają się w sprawie jakiegoś przetargu. To nie była jedna rozmowa.
Sędzia Grzegorz Kasicki wyłapał nieścisłości w zeznaniach oskarżonego. Przykład: dokumentacja techniczna wrót sztormowych na Jeziorze Jamno, którą znaleziono w domu Gawłowskiego w Koszalinie. Podczas zeznań w prokuraturze polityk powiedział, że ma ją od Tomasza P. A na wcześniejszej rozprawie stwierdził, że nie pamięta, skąd je ma.
- Jestem obiektem polowania - powtórzył w pewnym momencie Gawłowski. To fundamentalny element jego linii obrony. Polityk argumentuje, że jest ofiarę nagonki ze strony Prawa i Sprawiedliwości, która mści się na nim za cofnięcie dotacji na geotermię o. Tadeusza Rydzyka. Podczas rozmowy z dziennikarzami przed pierwszą rozprawą mówił nawet o "fabrykowaniu" dowodów przez prokuraturę. Jego obrońca, mecenas Włodzimierz Łyczywek, łagodził potem to sformułowanie.
Inny obrońca polityka, mecenas Roman Giertych, złożył wniosek, aby w ramach procesu przesłuchać słynnego agenta Tomka, najbardziej znanego funkcjonariusza Centralnego Biura Antykorupcyjnego z czasów pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości, który ostatnio - po tym, jak podczas obecnych rządów prawicy usłyszał zarzuty za przekręty finansowe - zaczął oskarżać swoich dawnych mocodawców o nieprawidłowości w śledztwie w sprawie willi Kwaśniewskich. Gawłowski twierdzi, że przed laty agent Tomek próbował zbliżyć się do jego żony. Sędzia zapowiedział, że wniosek Giertycha rozważy za jakiś czas.
Jak dotąd sędziowie szczecińskiego sądu przychylali się do wersji prokuratury i uznawali, że prawdopodobieństwo popełnienia zarzucanych Gawłowskiemu czynów jest wysokie. I to był jeden z argumentów, żeby zgodzić się na aresztowanie go w 2018 roku, gdy zażądała tego prokuratura. Polityk spędził w areszcie trzy miesiące. Sąd uznał, że zasadne jest przedłużenie mu aresztu. Został on uchylony tylko dlatego, że były wiceminister wpłacił pół miliona złotych kaucji.
Na ławie oskarżonych oprócz polityka zasiadła jego żona Renata Listowska-Gawłowska. Oskarżone w aferze melioracyjnej są 32 osoby, niektóre przyznały się do winy i złożyły wniosek o dobrowolne poddanie się karze. ©℗
Alan Sasinowski
Fot. Ryszard Pakieser