– Właśnie wrócił pan z Paryża, do którego jechał z planu filmowego w Krakowie, teraz jest pan na moment w Szczecinie, a jutro jedzie pan do Legnicy. Czy kiedy zaczynał pan pracę aktorską, brał pan pod uwagę, że ten zawód może wiązać się z takim „cygańskim życiem” i ciągłymi podróżami ze spektaklami?
– To było od początku wkalkulowane w moje plany zawodowe. Nawet nie brałem pod uwagę siedzenia w jednym miejscu przez całe życie. Zresztą, w Szczecinie jestem najdłużej, bo przyjechałem tu w 2011 roku. Zatem to najdłuższy etat w moim życiu. Trwa to tak długo, ponieważ często pracuję poza Szczecinem i dzięki temu nie czuję, że jestem uwiązany na smyczy.
– Kiedy w pana życiu pojawił się pomysł na szkołę teatralną?
– To dość skomplikowane. Do teatru w Częstochowie chodziłem raczej ze szkołą albo samodzielnie, żeby wymieniać się rybkami akwariowymi z montażystą na zapleczu teatru. Uczyłem się w różnych technikach w Częstochowie, a w efekcie ukończyłem Technikum Hutnicze. Jestem dyplomowanym technikiem automatyzacji i mechanizacji procesów hutniczych. Nie kochałem szkoły, wagarowałem, przez rok byłem w zawodówce. Wcześniej, kiedy miałem dziesięć lat, trafiłem na fantastyczną nauczycielkę, która prowadziła teatr szkolny. Zaproponowała mi udział w spektaklach, do których mieliśmy profesjonalne scenografie i kostiumy, bo przygotowywał je nauczyciel od plastyki, który był zdolnym i poważanym w Polsce artystą. Tymi naszymi przedstawieniami zarabialiśmy na szkolne wycieczki, występując w różnych miejscach. Był taki moment, kiedy dotarło do mnie, że to co robię w tym teatrze, jest ważne. Otóż po spektaklu na korytarzu zaczepił mnie chłopak, który repetował, tak zwany szkolny chuligan, palił papierosy i pewnie popijał już alkohol. Podał mi rękę i powiedział: „Szacunek, stary. Superrola!”. ©℗
Cały wywiad w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 1 grudnia 2017 r.
Rozmawiała Monika Gapińska
Fot. Karolina Nowaczyk