30 sierpnia 1980 r. około godziny 8:30 w świetlicy Stoczni im. Warskiego Szczecinie podpisano pierwsze z porozumień pomiędzy władzą a strajkującymi robotnikami. Po dwunastu dniach w atmosferze entuzjazmu, wielkich emocji i łez szczęścia, strajkujący wywalczyli zgodę na powołanie nowych, samorządnych związków zawodowych. Rodziła się „Solidarność”.
Początek strajku
18 sierpnia 1980 r., a więc cztery dni po wybuchu protestu w Gdańsku, w stolicy Pomorza Zachodniego pierwsza pracę przerwała Stocznia Remontowa „Parnica”, a następnie największy zakład w regionie, czyli Stocznia im. Adolfa Warskiego. Centrum robotniczego protestu sprzed dziesięciu lat ponownie podjęło wyzwanie, aby walczyć o prawa robotnicze. Inaczej jednak niż w grudniu 1970 r. stoczniowcy nie wyszli na ulice i nie poszli pod budynek KW PZPR. Pozostali na miejscu, ogłaszając strajk okupacyjny i wysuwając skonkretyzowane żądania pod adresem rządzących. Z tego najważniejsze: wolne, niezależne od partii i rządu związki zawodowe. Łącznie przedstawiono 36 postulatów.
Do Szczecina przyjechała delegacja rządowa pod przewodnictwem wicepremiera Kazimierza Barcikowskiego. Międzyzakładowemu Komitetowi Strajkowemu przewodził Marian Jurczyk, stoczniowy magazynier. Nie zaproszono ekspertów ani dziennikarzy z zewnątrz (szczególnie zagranicznych). Robotnicy starali się unikać wszelkich podejrzeń, że ich akcja ma charakter stricte polityczny, nie chcieli utożsamiać się z konkretnymi grupami opozycji demokratycznej. Nawiązano, co prawda, kontakt z Gdańskiem, lecz negocjacje z komisją rządową prowadzono samodzielnie.
Komisja Redakcyjna, złożona z delegowanych do niej członków komisji rządowej oraz osób z MKS negocjowała punkt po punkcie tekst porozumienia. Jarosław Mroczek, przewodniczący komisji z ramienia MKS: „Gdy udało się ustalić wspólne stanowisko, szliśmy na salę, gdzie odbywało się spotkanie plenarne. Tam prezentowaliśmy uzgodnienie i zgromadzeni akceptowali je albo nie. Jeśli podjęto negatywną decyzję, wracaliśmy dyskutować dalej, szukać kompromisu. To były trudne rozmowy. W tego typu negocjacjach każdy z nas, strajkujących, uczestniczył po raz pierwszy. Nasza łatwowierność była olbrzymia”.
Do strajku przyłączały się kolejne zakłady. Na koniec było już ich ponad trzysta. Protest wyzwolił w ludziach ukryte pokłady euforii i nadziei. Teresa Hulboj: „[…] Rzeczą widoczną w tamtym czasie była wielka, naprawdę wielka solidarność między ludźmi. W związku ze strajkami, niekursującą komunikacją, miały miejsce liczne trudności. Ludzie nie mogli dojechać tam, gdzie chcieli, także do stoczni, żeby zobaczyć, co się dzieje, występowały problemy z zaopatrzeniem, z kupnem jedzenia itd. I w tej sytuacji faktycznie odczuwało się ogromną życzliwość, której już nigdy później nie doświadczyłam w takim stopniu. Pamiętam np., że ludzie stali na przystankach, choć wiadomo było, że tramwaj czy autobus nie przyjedzie. Ale zatrzymywały się prywatne samochody, których kierowcy pytali, gdzie kogoś podwieźć. To się nigdy wcześniej nie zdarzało. […] Poza tym ludzie stali na tych przystankach, rozmawiali, uśmiechali się do siebie, komentowali w jakiś sposób tę sytuację, ale nikt nie miał pretensji o to, że komunikacja nie kursuje”. Ale były też inne odczucia. Mroczek: „Myślę, że każdemu z nas towarzyszyła obawa i niepokój, wyrażająca się w zadaniu: »Czy ja z tego wyjdę żywy? Czy jeśli przeżyję, nie zostanę bez środków do życia?«”. U innych powtarzały się pytania: a jak zareaguje Moskwa? Czy i skąd zaatakują? Obawy potęgowała akcja propagandowa, blokada informacyjna oraz stugębne plotki mówiące o koncentracji wojsk, możliwej deblokadzie stoczni oraz narastających konfliktach na linii Szczecin – Gdańsk.
Porozumienie, 30 sierpnia 1980 r.
W nocy z 29 na 30 sierpnia osiągnięto porozumienie. Około godziny pierwszej w nocy do stoczni przyjechał Kazimierz Barcikowski i jego doradcy. Przez następne kilka godzin trwało doprecyzowanie porozumienia, w szczególności punktu pierwszego (wolne niezależne związki). Nadal dyskutowano, czy ma on dotyczyć tylko Szczecina czy też całego kraju. Barcikowski nie otrzymał od Biura Politycznego, w tym od I sekretarza KW PZPR Stanisława Kani, pozwolenia na podpisanie porozumienia. Wicepremier wspominał: „Wykorzystując telefon specjalnej sieci łączności zaczęliśmy dzwonić [wraz Januszem Brychem sekretarzem KW PZPR] zaczynając od [Stanisława] Kani, potem do [premiera Józefa] Pińkowskiego. Obu nie zastaliśmy na miejscu i poszukiwania okazały się bezowocne. Wreszcie dodzwoniliśmy się do mieszkania Stefana Olszowskiego [sekretarza KC] i jemu przekazałem wiadomość. Stefan, wyraźnie zaspany, zaczął coś mówić, z czego mogło wynikać, że celowe byłoby odłożenie podpisania. Zareagowałem bardzo emocjonalnie, zwracając uwagę, że trudno w warunkach trwającego strajku proponować jego przedłużenie, kiedy gotowy jest tekst porozumienia i ustalona godzina uroczystego podpisania. Otrzymałem odpowiedź: zrobisz, jak uważasz, ale ja ci radzę… Odłożyłem słuchawkę i popatrzyliśmy z Brychem na siebie z niemym pytaniem: o co im chodzi? Wreszcie padło pytanie: to co, podpisujemy? Odpowiedziałem, że podpisujemy”. Według Aleksandra Kopcia decyzję o szybszym podpisaniu porozumienia podjął Edward Gierek przekazując ją Andrzejowi Żabińskiemu, a ten Barcikowskiemu.
Ustalona treść punktu pierwszego daleka była od sformułowania zawartego w postulatach. Porozumienie przewidywało powołanie samorządnych związków zawodowych, „które będą miały socjalistyczny charakter zgodnie z Konstytucją PRL, przy przyjęciu następujących zasad: Komitety Strajkowe z chwilą zakończenia strajku stają się Komisjami Robotniczymi, rozpisują one w miarę potrzeb powszechne, bezpośrednie, tajne wybory do Władz Związków Zawodowych. Prowadzone będą prace nad przygotowaniem Ustawy, Statutów i innych dokumentów określonych w art. 3 Konwencji Nr 87, w tym celu opracowany zostanie odpowiedni harmonogram pracy”. Dla robotników w tym czasie przekaz tego zapisu był jasny. Przemysław Fenrych: „tak naprawdę liczył się tylko punkt pierwszy, ten o powołaniu wolnych związków zawodowych. Mieliśmy swoją organizację, stworzyliśmy ją sami, oddolnie, nikt nami nie sterował”. Skądinąd zapis był sukcesem Barcikowskiego, bo dawał władzy możliwość szybkiego i w miarę prostego zdławienia w zarodku niezależnych inicjatyw robotniczych. Ale to już inna historia…
Podpisanie porozumienia rozpoczęło się po godzinie o godz. 8.00, w historycznej już wtedy, świetlicy stoczniowej. To ona w grudniu 1970 r., a szczególnie w styczniu 1971 r. stanowiła centrum wydarzeń. To w niej Edward Gierek po raz pierwszy w historii komunistycznego państwa, jako I sekretarz KC PZPR, spotkał się ze stoczniowcami na otwartej debacie w nocy z 24 na 25 stycznia 1971 r. Była zatem idealnym miejscem na kolejne historyczne wydarzenie. „O godzinie ósmej w świetlicy panuje idealny ład. Stoły są wyrównane, płótna obciągnięte, podłoga zamieciona dokładnie. Kto tylko mógł – wyświeżony. Twarze rozjaśnione, uważne w każdym geście – pewność siebie i mobilizacja. Zgromadzenie ludzi w bardzo dobrej formie. Ani śladu zmęczenia. Niezwykłą cisza. Bardzo dużo prasy […] 41 akredytacji. Jakaś zagraniczna kamera obok paru polskich. Mikrofony na wędkach. Bardziej niż kiedykolwiek imponujący ogród kwiatowy na tle kurtyny” (Tomasz Zalewski i Małgorzata Szejnert). W imieniu strajkujących porozumienie podpisali Marian Jurczyk, Kazimierz Fischbein i Marian Juszczuk, w imieniu strony rządowej Kazimierz Barcikowski, Andrzej Żabiński, Janusz Brych. Dziś z sygnatariuszy tego porozumienia nie żyje już nikt, oprócz Jarosława Mroczka, który podawał dokumenty.
Świetlica była wypełniona po brzegi. Władysław Dziczek wspominał: „Moment podpisania porozumienia sierpniowego zapamiętałem doskonale. Byłem w świetlicy głównej, która pękała w szwach. Na sali panował powszechny entuzjazm”. Podobnie swoje emocje opisywał Grzegorz Durski: „W całej stoczni zapanowała euforia. Ludzie wiwatowali, padali sobie w ramiona, niektórzy płakali. Mieliśmy poczucie, że wywalczyliśmy wolne związki zawodowe”. Antoni Kadziak: „Uściskom i wzajemnym gratulacjom nie było końca. Co bardziej zapobiegliwi ustawiali się w kolejce, by uzyskać autograf od Mariana Jurczyka i pozostałych sygnatariuszy porozumienia. Rozpierała mnie duma, że dane mi jest uczestniczyć w tym historycznym wydarzeniu”.
Nie można nie wspomnieć o obawach czy porozumienie zostanie dotrzymane oraz dlaczego Szczecin skończył negocjacje przed Gdańskiem. Alina Krystosiak: „Aczkolwiek ja aż tak bardzo się nie cieszyłam. Komunistyczny rząd sygnował już niejedno porozumienie, a potem się wycofywał, gdy tylko poczuł się silny. No, ale jak na tamte warunki było to bardzo dużo. Mogliśmy walczyć, mając w ręku coś na papierze, żądać spełnienia obietnic. Dla mnie były to już malutkie kroczki do przodu”. Waldemar Gil: „Łzy radości, ulga i pomału docierająca świadomość – reżim totalitarny ustąpił. Ma ludzką twarz? Czy murszeje? Wszak brak odgłosów z Moskwy. Chwilowa niemoc? Czy zadławienie konfliktem afgańskim?”.
Sebastian LIGARSKI