20 grudnia 1970 r. w wyniku zakulisowych rozgrywek doszło do zmiany I sekretarza KC PZPR. Nieobliczalnego, tracącego kontakt z rzeczywistością i wykończonego nerwowo Władysława Gomułkę zastąpił Edward Gierek. Społeczeństwo witało tę zmianę z nadzieją, że wprowadzone zaledwie tydzień temu podwyżki cen zostaną odwołane, tragedia Grudnia solidnie rozliczona, a niepokoje w kraju powoli wygasną i nastąpi tak wyczekiwana przez wszystkich przerwa świąteczna.
Nowy gensek jawił się jako energiczny, solidny gospodarz, który potrafił rozmawiać z robotnikami ich językiem. Przecież wiele lat pracował w kopalniach Belgii i Francji. Był więc jednym z nich. Mijały jednak kolejne dni i choć ton przemówień się zmienił, to w kraju nadal trwało nieustające napięcie, które w każdej chwili groziło wybuchem kolejnego protestu. Jednym z najbardziej zapalnych miejsc na tej mapie był Szczecin.
Służba Bezpieczeństwa już na początku Nowego Roku informowała władze partyjne, że robotnicy ze szczecińskich stoczni coraz śmielej i głośniej domagali się ukarania winnych za zbrodnie sprzed niepełna miesiąca oraz wskazywali, że dojście do władzy Gierka niewiele zmieniło. Co prawda pracownicy stoczni dostali ogromne dodatki do pensji, ale wielu z nich uważało, że była to próba zamknięcia im ust. Co więcej, uznawano, że strajk w grudniu 1970 r. nie został zakończony, a tylko zawieszony i w każdej chwili komitet strajkowy może się reaktywować i dalej prowadzić akcję strajkową. Stanisław Wądołowski wspominał: „Przyszedł nowy rok. Nic się nie zmieniło. Dalszy chaos, bałagan, Gierek nie poprawiał. I przyszedł dzień dziesiątego stycznia, kiedy ze stoczni zaczęły wyjeżdżać samochody z napisem »Strajk trwa«”. Władze próbowały natychmiast zgasić tlący się protest. Udało się, ale tylko na chwilę. 22 stycznia 1971 r. stanęła Stocznia im. Warskiego w Szczecinie. Nomen omen w rocznicę wybuchu powstania styczniowego i trzy dni po wielkiej akcji propagandowej I sekretarza, który publicznie zapowiedział odbudowę Zamku Królewskiego.
Iskrą, która na nowo rozpaliła strajk, był zmanipulowany artykuł w „Głosie Szczecińskim” o rzekomym szerokim poparciu robotników z Wydziału Rurowni dla kierownictwa partii. Lokalne władze, gdzie funkcję I sekretarza nadal pełnił skompromitowany Antoni Walaszek po raz kolejny zlekceważyły robotników i znowu przygotowywały się do siłowego rozprawienia się z buntownikami. Stocznia została otoczona ze wszystkich stron, bombardowana ulotkami i przemówieniami przez megafony wzywającymi do zaprzestania protestu. Odcięto prąd, radiowęzeł, na pewien czas również wodę pitną. Marian Juszczuk wspominał: „Baliśmy się czołgów, czekaliśmy, że ktoś przyjdzie z nahajem. W niedzielę chyba zabroniono nam dostarczać jedzenie. Otoczono stocznię podwójnym kordonem milicji”. Stoczniowcy spodziewali się najgorszego. Przez radiowęzeł odpowiadano na zawarte w ulotkach kłamstwa i starano się zachowywać spokój. Po mieście jeździły tramwaje i samochody pomalowane w hasła strajkowe. Po pewnym czasie do stoczni zaczęły dołączać inne zakłady pracy. Na czele 38‑osobowego komitetu strajkowego stanął Edmund Bałuka, dlatego czasem ten protest nazywany jest „strajkiem Bałuki”. Brak zdecydowania ze strony władz oraz usilne próby zmuszenia robotników do przerwania protestu powodowały narastającą irytację obu stron. Przerwał ją dopiero przyjazd Edwarda Gierka wraz z członkami rządu 24 stycznia 1971 r.
Decyzja o wyjeździe do Szczecina zapadła w godzinach popołudniowych 23 stycznia 1971 r. Jak pisał Michał Paziewski „na popołudniowym posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR […] Jan Szydlak zreferował patową sytuację zaistniałą w Szczecinie i »związane z nią przedsięwzięcia polityczno-organizacyjne«, które służyć mogłyby zażegnaniu palącego kryzysu”. Po czym miano przyjąć wniosek E. Gierka, aby wraz z P. Jaroszewiczem, który również uczestniczył w tym posiedzeniu, spotkać się z „delegatami wydziałów stoczni szczecińskiej, a następnie z przedstawicielami innych zakładów pracy w Szczecinie”. Decyzji tej nie poparł Mieczysław Moczar, sekretarz KC i nowy członek Biura Politycznego KC PZPR. „Sekretariat KC PZPR ustalił, że »w spotkaniu wezmą również udział dyrektorzy, kierownicy wydziałów, sekretarze OOP, sekretarze KZ, przewodniczących rad zakładowych i rad robotniczych«. Podobne przedsięwzięcie planowano w Gdańsku. Wobec tego polecono przygotować w oparciu o postulaty strajkujących »materiał do rozmowy w czasie spotkań«”. Powiadomiono też władze wojewódzkie partii o tych decyzjach.
Franciszek Szlachcic, nowy minister spraw wewnętrznych zanotował, że decyzja zapadła wcześniej i była inicjatywą Gierka po rozmowie z nim, Antonim Walaszkiem oraz Leonidem Breżniewem. Spotkanie Sekretariatu KC PZPR było de facto potwierdzeniem tej decyzji. Na miejscu w stolicy Pomorza Zachodniego byli już od kilku dni Kazimierz Barcikowski, Franciszek Kaim i Henryk Słabczyk z MSW.
W tym samym mniej więcej czasie do Gierka doszła informacja skierowana do niego od stoczniowców z Warskiego. List napisany pod wpływem dwóch szczecińskich dziennikarzy – Lidii Więckowskiej i Jerzego Pachlowskiego – był próbą wyjścia z impasu. Stoczniowcy przedstawiali się w nim, jako ci, którzy udzielili poparcia Gierkowi, ale zdawali sobie sprawę, że odnowa i zmiany w kraju napotykały na sprzeciw osób z dawnego kierownictwa partii na różnych poziomach odpowiedzialnych za dotychczasową działalność, którzy bali się konsekwencji swoich czynów. Według autorów listu to właśnie tacy ludzie dopuścili do tego, aby strajk w Szczecinie wybuchł na nowo, wszelkie próby porozumienia były sekowane, a robotnicy zastraszani. W związku z tym robotnicy domagali się, aby Gierek wyciągnął surowe konsekwencje wobec osób, które ze strony władz były odpowiedzialne za wybuch strajku. W liście nie znalazło się żadne zaproszenie do przyjazdu I sekretarza KC PZPR do Szczecina.
W czasie lotu do Szczecina Gierek podjął decyzję, że pojedzie do stoczni, co odradzali mu będący już na miejscu urzędnicy, między innymi Barcikowski. Zanim tam jednak dotarł, forpocztę stanowił Franciszek Szlachcic, który miał przygotować spotkanie. Minister spraw wewnętrznych notował: „Po 30–40 minutach jazdy samochodem znalazłem się przed bramą główną stoczni. Przed bramą stała duża grupa milicjantów, kilkudziesięciu cywilów i kilku oficerów Wojska Polskiego. Kilku starszych oficerów milicji poznało mnie, byli wyraźnie zdziwieni, lecz o nic nie pytali. […] Podszedłem pod bramę, przedstawiłem się i powiedziałem: »Proszę zaprowadzić mnie do komitetu strajkowego«. Oni byli jeszcze bardziej zdziwieni niż oficerowie MO. Ktoś krzyknął: »Generał, otworzyć bramę«. Bez komendy utworzyli szpaler. Stali, przyglądali mi się, w rękach trzymali pręty i kable. Szedłem wolno, patrzyłem im w oczy i próbowałem się uśmiechać, co wyglądało sztucznie, bo nikt z nich się nie uśmiechał. Byłem w cywilnym ubraniu. […] Powiedziałem: »Do Szczecina przylecieli Edward Gierek, Piotr Jaroszewicz i Wojciech Jaruzelski, aby zorientować się na miejscu w sytuacji i rozmawiać z załogą. Moim zadaniem jest ustalenie warunków spotkania«”.
Edmund Bałuka wspominał: „[Szlachcic] mówi, że towarzysz Gierek jest w Szczecinie i chce przyjść do stoczni. A my jeszcze ani postulatów gotowych, ani z piątkami żadnej konsultacji nie mieliśmy, nic konkretnego. Mówimy, więc dobrze, ale towarzysz Gierek będzie musiał poczekać jakiś czas. Ile wam zejdzie? Na to my: No, jakieś półtorej godziny, bo zanim wybierzemy piątki, zanim piątki pójdą na wydziały, zanim skonsultują się… Szlachcic mówi, nie, jak to, żeby towarzysz Gierek czekał za bramą? My mówimy, no cóż, trudno, my nie jesteśmy jeszcze gotowi. Napisaliśmy list, czekaliśmy trzy dni, to można jeszcze poczekać te półtorej godziny”. Jak pisał sekretarz Edwarda Gierka, Jerzy Waszczuk, była to „pierwsza lekcja pokory”. Jednakże Edward Gierek pojawił się w stoczni wcześniej.
Maria Chmielewska: „Wychodzę i widzę, od głównej bramy Gierka prowadzą. Robotnicy go poznali i otoczyli, i idą razem, takie tam rozhowory po drodze. A za nimi sobie człapał, w takiej tam jesioneczce, kołnierz miał uniesiony, taki starszy gość, jak przeciętny robotnik sobie wyglądał, a to był Jaroszewicz. Poznałam go, bo to był mój trzeci wiceminister, jak w Warszawie pracowałam jako maszynistka zaraz po wojnie. Więc ja się patrzę – Jaroszewicz, no! Gierka tak jakoś puścili do gmachu po schodach, żeby pierwszy przeszedł, a Jaroszewicza nawet dobrze przydusili, kiedy hurmem szli. To, że on taki skromny szedł, że go tak przemaglowali na tych schodach, mnie ujęło, naprawdę. […] Mnie to tym bardziej pomogło uwierzyć, że pójdzie tak wszystko uczciwie. Przecież my nie chcieliśmy większych pieniędzy, tylko, żeby było uczciwiej”.
W świetlicy stoczniowej za stołem prezydialnym usiedli: Edward Gierek, Piotr Jaroszewicz, Franciszek Szlachcic, Wojciech Jaruzelski, Franciszek Kaim, Tadeusz Cenkier, Eugeniusz Ołubek, Kazimierz Barcikowski, Edmund Bałuka i Franciszek Wilanowski. Michał Paziewski pisał: „Każdy z delegatów [stoczni] podczas ponad czterech godzin wystąpień przy trybunie wypowiadał się na stojąco. […] Działacze strajkowi znaleźli się w niewyobrażalnej dla nich sytuacji, nigdy bowiem nie mogli przypuszczać, że będą przemawiać przed takim gronem, zwłaszcza, że część spośród nich w ogóle po raz pierwszy raz w życiu występowała publicznie. Oddziaływała na nich sama obecność licznych dziennikarzy, mikrofonów, kamer. Ponadto byli oni wyczerpani trzydniowym strajkiem, nierzadko głodni, nieogoleni, siedzieli w kłębach papierosowego dymu […]. Otwieranie okien tylko w niewielkim stopniu zmniejszało panujący na sali zaduch”. Całe spotkanie trwało blisko dziewięć godzin. Marian Juszczuk: „Staliśmy pod głośnikami i słuchaliśmy, kto ostrzej Gierkowi wyrąbie”. Gierek nie zgadzał się, wykłócał, krzyczał. Starał się zjednać sobie słuchaczy swoją górniczą przeszłością, epatował stwierdzeniami, że go do przyjęcia tego stanowiska wręcz zmuszono, a odpowiedzialność za wszystkie dotychczasowe błędy ponosił osobiście Władysław Gomułka. Oprócz Gierka ze strony rządowej aktywny był też Piotr Jaroszewicz, reszta z rzadka zabierała głos, zazwyczaj oklaskami reagując na przemówienia swoich partyjnych towarzyszy.
Marian Jurczyk wspominał: „Ja z rozmów z Gierkiem byłem bardzo zadowolony. Do tego dochodziło, że jak przez pierwszy rok Gierek występował w telewizji, to w domu musiała być idealna cisza. Ja słuchałem każdego jego słowa, wierzyłem”. Stanisław Wądołowski: „Byliśmy przez dziewięć godzin w tej świetlicy z nim i autentycznie uwierzyłem, że Gierek coś zrobi dla narodu, że zechce, jak Boga kocham”. Serafin: „Wierzyłem jak jasna cholera. Ile ja potem kłótni miałem z żoną, jak tylko czegoś nam brakowało, żona mówiła: idź, niech Ci Gierek da”.
Najlepiej tę wiarę w Gierka podsumowywały słowa Jarosława Mroczka: „tej nocy stałem pod stocznią. Kiedy Gierek dostał ten chleb, płakałem jak bóbr. W moim prostym rozumieniu nastąpiło coś, czego z opowieści rodziców dotąd nie znałem, jakieś porozumienie między tymi, którzy są na dole, a tymi, którzy mają kierować naszym przyszłym życiem”.
Szlachcic podsumowywał: „Wychodziliśmy ze stoczni zmęczeni, ale zadowoleni. Do bramy odprowadzała nas grupa delegatów. Rano wszystkie zakłady Szczecina pracowały normalnie. Był to pierwszy wielki sukces Gierka, Jaroszewicza i zwolenników nowego”.
Więcej takich spotkań kierownictwo w najbliższym czasie odbyło jeszcze kilka, m.in. w Gdańsku, Kielcach, Radomiu, Łodzi, Białymstoku czy na Śląsku. Efektem rozmowy w Stoczni Szczecińskiej było zakończenie strajku w tym mieście oraz powołanie Komisji Robotniczej, pierwszego demokratycznie wybranego przedstawicielstwa robotników w PRL. Jej żywot był jednak bardzo krótki, gdyż władze zrobiły wszystko, aby zmarginalizować znaczenie debaty z 24 stycznia 1971 r. i brutalnie wybić jej uczestnikom z głowy wszelkie reformy systemu. Podobna sytuacja miała miejsce w Gdańsku, zaś w obu przypadkach władze starały się zrobić wszystko, aby nikt nie poniósł odpowiedzialności za Grudzień 1970 roku. A podwyżkę cen odwołano dopiero po strajkach z lutego 1971 r.
Sebastian LIGARSKI, dyrektor Centrum Solidarności „Stocznia” w Szczecinie.