Piątek, 03 maja 2024 r. 
REKLAMA

Niechciane partnerstwo

Data publikacji: 10 listopada 2023 r. 14:13
Ostatnia aktualizacja: 10 listopada 2023 r. 15:13
Niechciane partnerstwo
Generał Hans Hartwig von Beseler Fot. domena publiczna  

W połowie lat 30. XX w. działający w ramach armii niemieckiej Instytut Badawczy ds. Historii Wojen i Wojska rozpoczął zbieranie materiałów dotyczących tzw. upadku niemieckich rządów w Warszawie w listopadzie 1918 r. W polskiej perspektywie proces rozbrajania Niemców w Warszawie jest zwykle przedstawiany jako erupcja fali entuzjazmu, której nie mogli oprzeć się zdemoralizowani latami wojny funkcjonariusze aparatu okupacyjnego Generalnego Gubernatorstwa Warszawskiego. Biegunowo odmiennie wspominali te dni niemieccy oficjele, dla których grupy polskiej młodzieży oraz bojowników Polskiej Organizacji Wojskowej stworzyły w Warszawie i innych miastach atmosferę terroru.

Butni jeszcze niedawno oficerowie czuli się poniżeni, oddając broń młokosom. Dla urzędników, w swoim przekonaniu pracujących „dla wspólnego dobra”, wizyty grup uprzejmie proszących o zdanie pomieszczeń służbowych były aktem bezprawia. Z materiałów tych bije autentyczne rozczarowanie postawą „niewdzięcznych” Polaków, którym to armia niemiecka miała w latach 1915–1916 przynieść wyzwolenie z rąk Rosjan. Tymczasem wyrwani z „okowów Azji” Polacy, zamiast pokornie maszerować ku wspólnej przyszłości, wybrali drogę samodzielnej budowy odrodzonego państwa. Po niemal trzech latach prób budowy sojuszu i wpisania odrodzonej Polski w niemieckie projekty geopolityczne to „iluzoryczne przymierze”, jak je określił amerykański historyk Jesse Kauffmann, nieodwołanie uległ zawaleniu. Czy jednak kiedykolwiek miał szansę na realizację?

Pruskie demony

Rozstrzygnięcia kongresu wiedeńskiego z 1815 r. oznaczały dla Polaków z Wielkiego Księstwa Poznańskiego niemal stulecie trudnych zmagań z próbami wynaradawiania, określane czasem jako najdłuższa wojna nowoczesnej Europy. Pruski „patriotyzm państwowy”, skupiony wokół tronu i osoby monarchy był nie do pogodzenia z polskimi odczuciami narodowymi, przekraczającymi granice zaborów. Wobec roli jaką w pruskim systemie „monarchii wojskowej” odgrywała armia, relacje Polaków z tą instytucją nie mogły być łatwe.

Na poziomie strategicznym pruscy oficerowie dostrzegali przeciwstawność interesów obu nacji. Ujście Wisły było naturalnym szlakiem handlowym dla potencjalnie odrodzonej Polski, z pruskiego punktu widzenia utrata dawnych Prus Królewskich stanowiłaby pierwszy wyłom w i tak problematycznej spoistości monarchii w kształcie nadanym po kongresie wiedeńskim. Podobnie zapatrywano się na potencjalną utratę Wielkiego Księstwa Poznańskiego, osłaniającego Berlin, a jednocześnie wzmacniającego łączność między pruskim Pomorzem i Śląskiem. Pruskie obawy były potęgowane przez istnienie do 1831 r. w formie autonomicznej Królestwa Kongresowego. Polityka cara-króla Aleksandra I, wysoka ocena zdolności armii polskiej, a także przejęte ślady polskich koncepcji operacji ofensywnych przeciwko Toruniowi czy Wrocławowi (formułowane m.in. przez Ignacego Prądzyńskiego), skłaniały stronę pruską do stałego niepokoju.

Lęk ten był potęgowany przez brak zaufania do polskich poddanych Hohenzollernów. Pruscy oficerowie mieli w pamięci insurekcje w Poznaniu z 1794 i 1806 r. Szczególnie ta druga stała się asumptem do przekonania o jakoby wrodzonym u Polaków wiarołomstwie i skłonności do wszczynania rozruchów. Chcąc zminimalizować ryzyko powstania, także organizacja wojskowa Wielkiego Księstwa była specyficzna. Ponieważ także i tu w 1816 r. wprowadzono powszechny obowiązek służby wojskowej, oparty o zasadę terytorialną, istniało ryzyko sformowania tu zdominowanych przez Polaków jednostek, które w razie wojny przejdą na stronę przeciwnika. W związku z tym stacjonujący w prowincji V Korpus Armijny miał do 1919 r. specyficzną strukturę: jedna z jego dwóch dywizji była rozlokowana na Śląsku, z dowództwem w Głogowie, a obszar rejencji bydgoskiej był podporządkowany bardziej zgermanizowanemu okręgowi II Korpusu Armijnego z Pomorza. W razie jakichkolwiek niepokojów w prowincji miało to pozawalać na szybkie wprowadzenie do Wielkiego Księstwa sprawdzonych pułków. Niepewna pozostawał jedynie poznańska 10. Dywizja, w której odsetek Polaków był większy, jej jednostki w obliczu najmniejszych wątpliwości odsyłano na zachód monarchii.

Upadek powstania listopadowego i kres istnienia Wojska Polskiego w Królestwie Kongresowym stanowił dla Prus wyraźną ulgę. W aspekcie politycznym przyspieszył tendencje do germanizacji prowincji. Okres ten, znany zwykle jako era Nadprezydenta Eduarda von Flotwella, jest jednak w tej samej mierze związany z działalnością urzędującego w latach 1832–1843 dowódcy V Korpusu Armijnego gen. Karla von Grolmana. Ten członek pruskiej frakcji liberalnej był zarazem jednym z największych w Prussach wrogów polskości. Już w 1817 r. sformułował kompleksowy plan germanizacji prowincji, obejmujący także kierowanie polskich rekrutów do pułków w rejonach całkowicie niemieckich, celem ich wynarodowienia. Postulaty te powtarzał później wielokrotnie, konserwatywny król Fryderyk Wilhelm III nie chciał się jednak zgodzić na tak radykalnie represyjną i motywowaną szowinizmem politykę wobec swoich poddanych. W rezultacie „rozrzedzanie” Polaków w pruskich pułkach dotyczyło jedynie na ograniczoną skalę oddziałów stacjonujących na Śląsku i Pomorzu, a w obliczu powstań z 1846, 1848 i 1863 roku pułki poznańskie za każdym razem odsyłano z prowincji.

Powstanie styczniowe stało się impulsem do zmiany nastawienia do Polaków w prowincji. Zamieszkująca ją ludność niemiecka czuła się jakoby zagrożona ze strony polskich sąsiadów. Pierwsze fala petycji i skarg w tej materii miała miejsce już po 1848, jednak to zryw z 1863 r. wywołał trwającą prawie cztery dekady akcję nacisków ze strony władz prowincji poznańskiej na jak największe nasycenie jej wojskiem. Faktycznie wedle danych z 1864 r. Prowincja Poznańska miała najmniejszą obok Westfalii obsadę wojskową: 14,5 tys. ludzi, to jest o 2 tys. mniej niż na Pomorzu, i o 10 tys. mniej niż w pruskiej Saksonii. Równie źle prezentowała się liczba garnizonów, w Brandenburgii było ich wówczas 33, na Śląsku 44, w poznańskim jedynie 12 miast garnizonowych. Argumenty pruskich urzędników przypominały tezy władz kolonii zamorskich: odosobnione wyspy niemieckości miały być jakoby okrążone morzem wrogich autochtonów. Był to absurd, jednak postępy jak to określano „polskiej agitacji” powodowały, że z czasem do nacisków przyłączyły się władze Prus Zachodnich oraz Górnego Śląska.

Armia niemiecka opierała się postulatom prowadzącym do zbyt dużego rozpraszania sił w prowincji, co było niekorzystne z punktu widzenia mobilizacji. Poznańskie nie miało także kluczowego znaczenia strategicznego w zapatrywaniach Helmutha von Moltke starszego i jego następców. Armia była jednak zmuszona uczestniczyć w pewnych formach antypolskich działań. Służyła temu faktyczna implementacja w 1872 r. postulatów Grolmana sprzed czterech dekad. Zdecydowano wówczas, że polskojęzyczni rekruci nie będą w czasie pokoju przydzielani do pułków złożonych w dużej mierze z Polaków. Regulacje te potwierdzono w 1886 r., a pułki stacjonujące w polskich okręgach miały otrzymywać uzupełnienie tylko w 1⁄8 złożone z polskojęzycznych rekrutów. W efekcie już w 1886 r. jedynie 12 proc. stacjonujących w prowincji poznańskiej żołnierzy miało być narodowości polskiej. Próba zmiany w tej materii w latach 1893–1894 nie powiodła się, a w grudniu 1896 r. Ministerstwo Wojny zaproponowało, by w okręgach korpusów I (Królewiec), II, V, VI i XVII (Gdańsk) polskojęzyczni rekruci byli przydzielani jedynie do tych pułków (i to też tylko do wysokości 1⁄3–1⁄2 całości kontyngentu), które stacjonują na niemieckim obszarze językowym. Nadwyżka polskojęzycznego kontyngentu miała być wymieniana z niemieckimi rekrutami z III (Berlin), IV (Magdeburg) i IX (Altona) Korpusu Armijnego. Wedle dostępnych danych w szeregach V Korpusu Armijnego odsetek polskich rekrutów miał wówczas nie przekraczać 10 proc.

Oczywiście w wypadku mobilizacji interes militarny wymagał powrotu do zasady terytorialnego uzupełniania oddziałów, tak by przyspieszyć osiągnięcie przez armię pełnej gotowości bojowej. Armia pruska w czasie pokoju była jednak nastawiona do Polaków niechętnie, co skutkowało także faktycznym brakiem wyższych dowódców polskiego pochodzenia w pruskich szeregach. Najbardziej „spektakularną” karierę przed Wielką Wojną zrobił major Kazimierz Raszewski, który dosłużył się stanowiska zastępcy dowódcy pułku kawalerii. Nawet lojaliści, jak major rezerwy Bogdan Hutten-Czapski, nie mogli liczyć na kariery w szeregach armii pruskiej. Miało to swoje określone konsekwencje po wybuchu I wojny światowej.

Niechciana okupacja

Analiza pruskich planów operacyjnych po 1871 r. wskazuje, że niezależnie czy zakładano skierowanie głównych sił niemieckich przeciw Rosji, czy też walkę obronną i ofensywę na zachodzie, marzeniem niemieckich sztabowców było szybkie pokonanie sił rosyjskich i zawarcie pokoju. Potencjalny pościg za Rosjanami przez obszar Kongresówki był koszmarem. Niemcy nie były zaineresowane przyłączeniem nowych terenów na wschodzie, te bowiem uważano za zacofany „przedsionek Azji”. Postulaty ewentualnej korekty granicy wschodniej były nieliczne i wychodziły raczej spod ręki kolejnych Inspektorów twierdz pruskich, w tym urzędującego w latach 1904–1911 Hansa Hartwiga von Beselera.

Pokłosiem tego było dość słabe rozeznanie niemieckiego wywiadu wojskowego w sprawach polskich. Choć stale i wszechstronnie analizowano potencjał armii rosyjskiej, materiały dotyczące opcji wykorzystania antycarskich resentymentów Polaków w tym wypadku są nieliczne. Co znamienne, najistotniejszą „misję wywiadowczą” przeprowadził w roku 1892 Hutten‑Czapski, wyraźnie sugerując potencjalną skłonność swoich rodaków do antyrosyjskiego zrywu. Być może także ta opinia była w 1914 r. źródłem przekonania Helmutha von Moltke młodszego, że wkroczenie armii niemieckiej do Kongresówki oznaczać będzie natychmiastowy wybuch powstania powszechnego przeciw Rosjanom. Niemieccy sztabowcy nie zastanawiali się, kto miałby wywołać ten zryw, co więcej, w kontraście do swych austro-węgierskich aliantów odżegnywali się w początkowym okresie wojny od wszelkich związków z „podejrzanymi elementami” tworzącymi Legiony Polskie i Polską Organizację Wojskową. Wiara w „polskie powstanie” miała w tym kontekście charakter przekonania o nieuchronności zjawisk przyrodniczych.

Nie może w tym kontekście dziwić od początku mało konsekwentna polityka armii niemieckiej na zajmowanych obszarach, której symbolem były w sierpniu 1914 r. z jednej strony słynna odezwa do Polaków, a z drugiej zburzenie Kalisza. Trudno było w obliczu brutalności działań oczekiwać od Polaków entuzjazmu wobec „wyzwolicieli”. Problemem był także brak koncepcji oraz ludzi, którzy mogliby ją realizować. Jednostki złożone potencjalnie w większości z Polaków zgodnie ze starymi założeniami walczyły w okopach frontu zachodniego. Wśród wyższej kadry dowódczej brakowało Polaków, a marsowe oblicza „Prusaków w pikielhaubach” Paula von Hindeburga czy Ericha Ludendorffa budziły w polskim społeczeństwie raczej nieufność. Mimo sukcesów, w tym zajęcia w sierpniu 1915 r. Warszawy, w istocie zrealizowano najgorszy z przedwojennych scenariuszy – choć ugodzona, armia rosyjska wycofała się na wschód, zachowując zdolność bojową. Niemcy zostali zaś skazani na okupację obszaru, który nijak miał się do ich celów wojennych.

Pajęczyna zmiennych planów

Niemieckie próby rozwiązania sprawy polskiej podczas I wojny światowej przypominają słynne powiedzenie, że „zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia”. Z zastrzeżeniem, że ze względu na specyfikę ustrojową II Rzeszy, liczba podmiotów decyzyjnych była naprawdę pokaźna. Także w obrębie sprawy polskiej zderzały się ze sobą racje ogólnoniemiecka, pruska i pozostałych państw tworzących Cesarstwo. Inaczej patrzyli na problem cywilni urzędnicy, inaczej przemysłowcy, jeszcze inaczej wojskowi. Teoretycznie w warunkach wojennych kluczowy powinien być głos tych ostatnich, jednak jak już wspominano armia pruska nie miała zasadniczej koncepcji przyszłej roli ziem polskich w pożądanej architekturze bezpieczeństwa Starego Kontynentu.

Być może właśnie powyższy brak stał się jednym z powodów, dla którego funkcję Generalnego Gubernatora Warszawskiego powierzono generałowi piechoty Hansowi Hartwigowi von Beselerowi. Zdobywca Modlina miał bez wątpienia konkretny plan zagospodarowania odrodzonego Królestwa Polskiego w niemieckim interesie militarnym. W jego koncepcji, sformułowanej na polecenie cesarza w 1915 r., nowa Polska miała stać się zewnętrzną rubieżą pruskiego systemu obronnego. Pas twierdz na jej wschodniej granicy miał być zewnętrzną, pierwszą niemiecką linią obrony. Ziemie Królestwa miały stanowić element niemieckiego bastionu opartego o Dźwinę, Wisłę-Narew i  Karpaty, przestrzeń zdolną do przyjęcia i zatrzymania rosyjskiego uderzenia do czasu nadejścia sił niemieckich. Być może faktycznie u Beselera z czasem wykształcił się rodzaj sympatii do Polaków, których postrzegał jednak w sposób paternalistyczny. Swoją misję widział w przygotowaniu społeczeństwa pozbawionego własnego państwa do samodzielnej egzystencji. Nie należy mieć jednak złudzeń, że traktował ich mniej instrumentalnie niż inni niemieccy decydenci.

Ceną za tę „zaszczytną” rolę oraz odzyskanie „suwerennego” bytu miało być oddanie pod niemiecką komendę zasobów ludzkich Kongresówki. Armia miała być zresztą w wizji Beselera zaczątkiem budowy nowej polskiej państwowości. Niemcy nie ufali „straceńcom” z Legionów. Dla Beselera Legiony nie były wojskiem, a partyjną bojówką wierną wyłącznie Józefowi Piłsudskiemu, pełną cywili z wybujałym ego. Jeszcze większym lękiem napawała go POW, którą widział jako tajną organizację terrorystyczną na wzór dawnych eserowców. Z tego względu Legiony były wyłączone z jego koncepcji podstawy budowy polskiej armii pod niemieckimi auspicjami. Ponieważ ze względu na regulacje prawa międzynarodowego nie można było jednak zarządzić na okupowanym obszarze poboru, po długich negocjacjach we wrześniu 1916 r. zwyciężyła koncepcja utworzenia przy współpracy z Austriakami najpierw rdzenia utworzenia w drodze zaciągu ochotniczego rdzenia polskiego Polnische Wehrmacht, który stałby się podstawą do wystawienia 4–5 polskich dywizji. Beseler był sceptyczny wobec perspektywy wykorzystania tych sił w trwającej wojnie, miały one stanowić zabezpieczenie na przyszłość. Armia w całości wyszkolona wedle niemieckich wzorców, miała w istocie stanowić w przyszłości integralny kontyngent armii cesarskiej, na wzór armii saskiej czy wirtemberskiej. Korzystając z wzorców wypracowanych w okresie tworzenia Cesarstwa, Królestwu Polskiemu chciano narzucić konwencję wojskową, która de facto czyniłaby króla pruskiego naczelnym wodzem Wojska Polskiego.

Warunkiem powodzenia tych kalkulacji miał być spontaniczny odzew Polaków na odezwy werbunkowe wydane po tzw. akcie 5 listopada w 1916 roku. Fiasko ochotniczego zaciągu było dla Niemców (i Beselera osobiście) wielkim rozczarowaniem. W związku z tym do „łask” powróciły Legiony, których to pułki zostały oddane Niemcom na przeszkolenie jako rdzeń Polnische Wehrmacht.

Od Polnische Wehrmacht do Beseler Knechte

Rozpoczęty w grudniu 1916 r. proces szkolenia kadr pułków legionowych miał się zakończyć formalnym ich przekazaniem pod dowództwo Beselera jako Naczelnego Wodza Wojska Polskiego w kwietniu kolejnego roku. Sprzeczność oczekiwań obu stron szybko pokazała jak płonne były to nadzieje. W wizji niemieckiej siły zbrojne należało budować od podstaw, szkoląc oddziały w „pruskim drylu” i zasadach służby garnizonowej. Dopiero ich opanowanie miało być przepustką do edukacji w wyższej sztuce wojennej. W taki też sposób postrzegali sprawę przydzieleni legionistom doradcy, a właściwie instruktorzy. Z ich raportów wyłania się obraz bałaganu i braków w wiedzy fachowej legionowej kadry oficerskiej. Z drugiej strony przydzieleni im „weterani służby garnizonowej”, często wysłużeni oficerowie służby pokojowej, musieli budzić wesołość Polaków, zaprawionych w niedawnych bojach pod Kostiuchnówką. Dawało także o sobie znać inteligenckie pochodzenie sporej części oficerów, skutkujące jakoby „nadmiernym pędem do nauki”.

Wobec rozbieżnych wizji, w kwietniu 1917 r. było jasne, że eksperyment nie może się powieść, a kryzys przysięgowy z lipca tego roku stanowił jedynie epilog całego procesu. W Legionach doszło do rozłamu, część oficerów chciała nadal budować Polnische Wehrmacht, nawet kosztem pogardliwego określania ich jako „Beseler Knechte”. Także niemiecka optyka problemu uległa zmianie. Hindenburg i Ludendorff nie życzyli sobie na tyłach armii niemieckiej potencjalnie niebezpiecznych oddziałów polskich. Ludendorff, który jeszcze przed rokiem dopominał się o polskie dywizje, we wrześniu 1917 r. zezwolił na dalsze formowanie jedynie dwupułkowej brygady piechoty. Polnische Wehrmacht miało być tylko zalążkiem kadr, a do budowy faktycznej polskiej armii wedle narzuconej konwencji miano przystąpić po wojnie. Intencje te na różne sposoby ukrywano przed polskimi oficerami, utrudniając jednocześnie rozbudowę i szkolenia kadr Polnische Wehrmacht. W efekcie w przededniu listopada 1918 r. formacja ta liczyła zaledwie ok. 9 tys. żołnierzy, stanowiąc cień dawnych planów.

Finał roku 1918

Rok 1918 był dla niemieckiej generalicji prawdziwą sinusoidą pod względem mentalnym. Zawarcie pokoju z Rosją Bolszewicką w Brześciu w lutym 1918 r. otworzyło drogę do urzeczywistnienia niemieckich koncepcji zagospodarowania okupowanych terenów wschodnich. Wierząc w ostateczne zwycięstwo na zachodzie, w niemieckim kierownictwie wojskowym narastały dawne pruskie tendencje. W czerwcu 1918 r. Hindendurg postulował szereg „korekt granicznych”, pozbawiających Królestwo Kongresowe najcenniejszych obszarów pod względem gospodarczym. Aneksje były też motywowane potrzebą poprawy granic Rzeszy do celów strategicznych. Królestwo Polskie miało w tym systemie odgrywać rolę jednego z wielu małych państw buforowych. Klęska na zachodzie i niemiecka kapitulacja w listopadzie 1918 r. zniweczyła te plany.

Dawna, pozorna przyjaźń szybko ustąpiła wrogości. Dokładnie jak w dawnych pruskich diagnozach, po odzyskaniu wolności, Polacy zaczęli upominać się o Wielkopolskę, dostęp do Morza Bałtyckiego, a także Górny Śląsk. Niemieccy wojskowi do końca mieli nadzieję na utrzymanie dawnego stanu posiadania na wschodniej rubieży. Służyć temu miała m.in. koncepcja secesji tzw. Oststaat, a zatem zainscenizowany bunt pruskich prowincji, który miał umożliwić armii pruskiej swobodną walkę z Polakami, bez ryzyka reakcji Ententy. Stale też planowano potężne uderzenie na Polskę, a realizacji zamiarów operacji „Wojna Pozycyjna” z marca 1919 r. i „Wiosenne Słońce” z czerwca 1919 r. zapobiegła jedynie zdecydowana postawa Francji. Polsko‑niemiecki alians z czasów I wojny światowej nigdy nie wyszedł faktycznie z fazy teoretycznych rozważań.

Jacek Jędrysiak, autor jest historykiem, doktorem historii, pracownikiem Uniwersytetu Wrocławskiego i Wojskowego Biura Historycznego im. gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego

 

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA