Położony w północno-wschodniej Polsce Czerwony Bór to miejsce, którego próżno było szukać na mapie: ogromne czołgowisko otoczone lasem, do którego trafili działacze z ponad 20 województw, w tym ówczesnych koszalińskiego i szczecińskiego.
Dowódcą obozu był mjr Jan Braja zapamiętany jako człowiek wulgarny i brutalny, jego zastępcą ds. politycznych – kpt. Zdzisław Górski. Był to najliczniejszy z obozów, liczył około 450 żołnierzy. Zakwaterowano ich w obitych surowymi deskami i dyktą towarowych wagonach kolejowych, w których umieszczono piętrowe łóżka oraz kozę do ogrzewania, z przydziałem pół wiadra węgla dziennie. W warunkach zimowych tym, którzy spali dalej od źródła ogrzewania, koce przymarzały do ścian.
Józef Godlewski: „Kazali nam się przebrać w polowe mundury. Bez pagonów, choć przecież byli wśród nas oficerowie. Tak jakbyśmy wszyscy w jednej chwili zostali zdegradowani. Nie dostaliśmy broni… i wtedy stało się jasne, że pod przykrywką wojska szykują nam coś zupełnie innego. […] Chodziło o to, żeby nas przeczołgać, upokorzyć, zastraszyć”.
Oficjalny mit ćwiczeń wojskowych padł bardzo szybko. Powołanym pobrano odciski palców, bardzo często ich przesłuchiwano i rewidowano. Zamiast broni do ćwiczeń na poligonie otrzymywali łopaty i siekiery do wykopywania pni po ściętych drzewach lub przy 15 stopniach mrozu budowali drogę „donikąd”.
10 listopada, czyli w dniu zapowiadanego przez „Solidarność” w całym kraju strajku, zmobilizowani związkowcy, idąc na stołówkę, śpiewali Zieloną Wronę i Rotę, a następnie kontynuowali protest, demonstracyjnie odmawiając jedzenia. Aresztowano pięć osób, czterem postawiono akt oskarżenia. Po rozprawie, w czasie której prokuratura próbowała wykazać zależność pomiędzy odmową zjedzenia posiłku a osłabieniem obronności kraju, zostali przez sąd uniewinnieni.
Marta Marcinkiewicz, BBH IPN