Są nazwy, które w sposób nieodłączny kojarzą się ze Szczecinem. Jedną z nich jest „Filipinka". Wcześniej, tam gdzie lokal dziś stoi, był obiekt należący do Stettiner Consum und Spar Verein. Budynek przetrwał wojnę, ale nie przetrwał czasów po „wyzwoleniu". Dziś już trudno dociec, kto sprawił, że połowa konstrukcji legła w gruzach. Może zrobili to czerwonoarmiści, a może szabrownicy?
Kawiarniany stolik
To, że dziś nie ma tam gruzów i że stoi kultowy szczeciński lokal, zawdzięczamy człowiekowi, którego historia mogłaby być kanwą sensacyjnego opowiadania. Ale od początku.
Zachodzę czasami do „Filipinki" na ciastko i kawę. Mam ze sobą papierowe wydanie „Kuriera". Siadam przy stoliku, wypijam kawę i czytam. Ostatnio dosiadł się do mnie właściciel „Filipinki". Miał czas, więc zaczęliśmy rozmawiać o początkach lokalu. Nie da się ich opisać w kilku słowach. Musimy się cofnąć w czasie i przestrzeni.
Jan III
Jest rok 1907. W małej miejscowości Żywaczów koło Stanisławowa na Kresach mieszka rodzina Tabińskich. Gdy na świat przychodzi pierworodny, senior rodu nadaje mu
...