Rozmowa z Czesławą Chylewską, emerytowaną wychowawczynią Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego nr 1 dla Dzieci Niepełnosprawnych Ruchowo w Policach
- Pamięta pani swoich wychowanków?
- Od ponad 25 lat jestem na emeryturze. Zajmuję się teraz ogródkiem przed swoim domem. Utrzymuję jednak kontakty ze swoimi dawnymi wychowankami, którzy też już nie są najmłodsi. Niektórzy przyjeżdżają do mnie, czasem razem z córką odwiedzam ich w ich domach. Najczęściej rozmawiamy telefonicznie lub piszemy do siebie listy. Wielu wychowanków pamiętam bardzo dobrze. I często zastanawiam się, jak żyją, jak sobie radzą w życiu.
- Pani córka Danuta musiała się panią dzielić z wychowankami…
- Pracę z młodszymi dziećmi w ośrodku rozpoczęłam, gdy moja córka była chyba w 1 klasie szkoły podstawowej. Organizacja pracy w internacie powodowała, że bardzo często musiała być ze mną. Pracowałam do późnego wieczora, mając w grupie 17 wychowanków, ona więc musiała być jakby kolejnym. Często dopiero jak wszystkie dzieci zasnęły, córka szła ze mną do domu. Podobnie w święta. Wigilia odbywała się najpierw w ośrodku, dopiero później w domu, w związku z tym ona miała dwa domy.
– Jak to się stało, że została pani pedagogiem w ośrodku przy ulicy Janusza Korczaka w Policach?
– Po ślubie przyjechałam z mężem do Polic, w 1955 roku. Rozpoczęłam pracę jako wychowawca dzieci greckich. Następnie w Państwowym Ośrodku Wychowawczym w Policach, a później – po urodzeniu córki – rozpoczęłam pracę w ośrodku u dyrektora Włodzimierza Manika. Początkowo pracowałam z dziewczętami ze szkoły zawodowej. Później rozpoczęłam pracę z najmłodszymi dziećmi w ośrodku i w nim pracowałem do emerytury, do roku 1994.
Zawartość dostępna dla Czytelników eKuriera