Dwa kraje, jak to się mówi, bratnie, od kilku wieków sprzyjające sobie (także w RWPG), ostatnio nawet sprzymierzone w grupie wyszehradzkiej mają podobne cele, a jakże różnią się skutecznością w ich realizacji.
Przywódcy obu państw (Orban i Morawiecki) – bodaj jedyni w Europie – otwarcie deklarują wolę zachowania tradycji narodowej i chrześcijańskiej, obrony tradycyjnej rodziny i powstrzymania depopulacji. Madziarzy natychmiast przechodzą od słów do czynów. W obu krajach wiadomo nie od dziś, że ideologię LGBT propagującą przedwczesną seksualizację i dewiacje wśród młodzieży finansuje w całym świecie skrajny wyznawca globalizmu George Soros, ale to Węgry sprawnie i skutecznie zakazały finansowania tej destrukcyjnej propagandy, eksmitując pseudoedukatorów ze wszystkich instytucji publicznych. Dokładnie cztery lata temu obecni rządzący zapewnili, że wypowiedzą tzw. Konwencję Stambulską dotyczącą nie tylko przemocy w rodzinie, ale też zobowiązującą do zwalczania tradycyjnej rodziny i wprowadzenia edukacji seksualnej wedle standardów WHO.
Rząd jednak nie tylko nie kwapi się z odrzuceniem niebezpiecznej konwencji, a nawet krępuje się wyraźnym aktem prawnym zakazać seksedukatorom wstępu do placówek oświaty.
W polityce prorodzinnej nasze przełomowe „500 plus” pozostaje daleko w tyle za strategią Orbana. Wiadomo, że niemal jedna trzecia dzieci rodzi się dziś w związkach niemałżeńskich, mniej trwałych. Otóż na Węgrzech, gdzie kryzys instytucji małżeństwa jest bardziej zaawansowany, rządzący od dawna premiując posiadanie potomstwa, szczególnie silne wsparcie, w tym znaczną ulgę w nabyciu lub wynajmie mieszkania, a także w podatkach, oferują małżonkom (parom z aktem ślubu) deklarującym wolę posiadania dzieci. Rodzice na Węgrzech mają liczne przywileje zawodowe, np. elastyczny czas pracy, dodatkowe urlopy itd.
Warto i nam iść tą drogą, gdyż najbardziej optymistyczna prognoza demograficzna na rok 2050 mówi o 21 milionach Polaków…
Oba nasze kraje poddawane są bezprawnym (pozatraktatowym) unijnym naciskom za „brak praworządności”. Polscy przywódcy, licząc na łaskawość prześladowców, próbują negocjować, Węgrzy – widząc bezsens rokowań z szantażystą, mówią uniokratom: to domena państwa, nie Unii.
Obserwując trendy w Europie, czuje się, że Węgrzy tego sporu nie przegrają (w razie czego „wyjdą po angielsku”). Tymczasem ambitne zapowiedzi partii Kaczyńskiego zawisły w pół drogi do celu.
To co Polacy robią z impulsu, czasem przekory – często w słomianym zapale – Madziar czyni, przewidując ewentualne kontrakcje przeciwników. Z bardzo podobnych dziejów każdy z obu bratnich narodów wyciąga inne wnioski praktyczne. Choć obaj myślą podobnie, obserwator musi dostrzec, że gdy Węgier wykonuje skok, Polak mówi „hop”… ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.