Niedobrze być w Polsce prorokiem, który ostrzega przed katastrofą, ale proponuje wyjście – wprawdzie najbardziej racjonalne, ale niechwalebne, nieestetyczne… A my szczycimy się pięknem dziejów.
Władysław Studnicki w swej działalności niepodległościowej przed i podczas I wojny światowej – podobnie jak Józef Piłsudski – stawiał na sojusz z państwami Osi, czyli z Niemcami. To on namówił okupacyjne władze niemieckie w Warszawie do ogłoszenia już 3 maja 1916 roku powstania niepodległej Polski! Był to zaiste zalążek państwa polskiego, z lojalnym wobec Niemiec rządem w postaci Rady Regencyjnej, a przede wszystkim polskim wojskiem.
W niepodległej II Rzeczypospolitej Studnicki – uparcie lansujący, wbrew sympatiom większości rodaków, opcję niemiecką – był mało popularny. Natomiast Piłsudski po tym, jak mocarstwa zachodnie odmówiły udziału w zaproponowanej przezeń wojnie prewencyjnej przeciw odradzającej się potędze Niemiec, doprowadził do polsko-niemieckiego paktu o nieagresji, a swym następcom zalecił umiar w sporach, ostrzegał przed konfliktem z Niemcami („Nie pchajcie się do wojny, bo wy ją beze mnie przegracie!”). Niestety, desygnowany przezeń na sternika dyplomacji min. Józef Beck nie zdołał zachować zimnej krwi, gdy Hitler zażądał Gdańska i eksterytorialnej autostrady przez Pomorze: ufny w zapewnienia Brytyjczyków, wygłosił słynną mowę o honorze i „pokoju nie za wszelką cenę”. Oracją zachwycił, jako dyplomata popełnił seppuku…
Wtedy to Studnicki – przewidując z przenikliwością jasnowidza wszystkie fatalne skutki samotnej polskiej walki z Niemcami: przede wszystkim sojusz Hitlera ze Stalinem, zdradę „parszywieńkich sojuszników” (jak nazwał aliantów Piłsudski), ogrom polskich ofiar, zniszczenie odradzającego się przemysłu, utratę Kresów – zaapelował dramatycznie o podjęcie rokowań z III Rzeszą w imię ratowania kraju. Uważał, że Hitler zadowoli się paroma ustępstwami w zamian za sojusz przeciw Sowietom. Widział nasz symboliczny udział w niemieckiej wojnie z Rosją, odzyskanie terytorium przedrozbiorowego, zniszczenie bolszewizmu i wyzwolenie wielu narodów. Natomiast z chwilą przystąpienia Zachodu do wojny z Niemcami przewidywał – jak w 1918 roku – przejście Polaków na stronę aliantów, by ograniczyć zdobycze Rzeszy. Skuteczna polityka i moralność nie idą w parze, co potwierdza piękno i tragizm polskich dziejów.
Jedno jest pewne – Polacy straciliby może miano niezawodnych sojuszników, ale ocalałyby miliony polskich obywateli (w tym Żydów). Tymczasem Studnickiego sanacja zamknęła w Berezie, a cały nakład jego proroczej książki „Wobec nadchodzącej II wojny światowej” zniszczono przy akompaniamencie buńczucznych parad i zapewnień: „Silni, zwarci, gotowi!”. Nie dziw, że w klimacie tromtadracji młodym Polakom serce rosło. Gorzej, że ich wodzom zabrakło rozwagi.
Polityk musi stłumić emocje, jasno widzieć realia. Dostrzec, że po upadku Czechosłowacji wróg otaczał nas z trzech stron.
23 sierpnia delegacja niemiecka pojechała do Moskwy, by zawrzeć feralny pakt. Recepta Studnicklego na odwrócenie hekatomby przepadła.
Po masakrze II wojny i okupacji opcja proniemiecka wydaje się emocjonalnie nie do przyjęcia. Przed wojną natomiast ponad połowa Polski nie miała tragicznych doświadczeń z Niemcami i na bezbożną bolszewię latem 1939 r. poszłaby ochoczo nawet z Hitlerem.
Książka Władysława Studnickiego ukazała się w Polsce dopiero w latach 90., a ostatnio w 2018 roku wydana przez krakowski Universitas. I dziś możemy ino pogdybać.
PS Studnicki pozostał germanofilem do końca życia. Należę do generacji, która odruchowo odrzuca wszelkie sojusze z Niemcami, co nie zmienia faktu, że w geopolityce kalkuluje się na zimno. ©℗
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.