Organizacja lecznictwa, jak wojna, po trzykroć wymaga pieniędzy. No i koniecznie wiedzy, na co i jak je wydać. Niestety, temat ten w Polsce, znajdującej się pod względem poziomu usług medycznych w ogonie Europy, stał się jednym z motywów kampanii wyborczej.
Ochrona zdrowia to rzecz zbyt poważna, by próbowali ją poprawiać politycy – dyletanci. Dobrze że chociaż rządzący, mimo kiepskiego stanu publicznego lecznictwa, postanowili tym razem mocniej dofinansować leczenie chorób nowotworowych, budzących w społeczeństwie największą grozę. Są już pierwsze sukcesy w terapii nowotworów u dzieci, więc czas, by wziąć się za najliczniejszą i wciąż rosnącą grupę chorych na raka – Polaków po pięćdziesiątce.
Jak wynika z doświadczeń krajów dysponujących dziś służbą zdrowia na najwyższym światowym poziomie – Szwajcarii i Holandii – podstawą skutecznych systemów opieki zdrowotnej jest profilaktyka – zdrowy tryb życia oraz regularne badania kontrolne. Czyli to, co u nas leży na łopatkach. Dopóki system płac lekarzy rodzinnych premiuje „oszczędności’ na badaniach diagnostycznych, profilaktyka w Polsce dogorywa…
W wymienionych przodujących krajach wszyscy obywatele mają obowiązek ubezpieczyć się w jednej z firm prywatnych, przychodnie i szpitale są też prywatne, natomiast państwo wnikliwie kontroluje cały system ochrony zdrowia. Z częściowej dopłaty do ubezpieczenia korzystają tylko najubożsi. Tam także dostępu do specjalistów strzegą lekarze rodzinni, i to oni leczą większość pacjentów. Tamtejsze apteki oferują również usługi pielęgniarskie na wysokim poziomie. Choć leków tam dostatek, tamtejsi medycy tylko w szczególnych przypadkach przepisują pacjentowi antybiotyk.
W odróżnieniu od wielu naszych rodaków, Holendrzy i Szwajcarzy nie latają z byle katarem czy gorączką do przychodni, bo z prostymi dolegliwościami radzą sobie sami, z pomocą apapu i witaminy C. Nasi najwyraźniej lubią klimat swojskiej rozkaszlanej poczekalni.
W Polsce służba zdrowia boryka się z brakiem kadr. Choć ostatnio o 50 proc. powiększono liczbę miejsc na wydziałach lekarskich, poprawy w tej mierze nie widać. Nadal wielu adeptów medycyny po odbyciu tych najdroższych w kraju studiów wyjeżdża do pracy za granicę, do Francji, Norwegii, Danii czy Niemiec. Co roku odpowiednie placówki na uczelniach wydają około stu zaświadczeń „etycznych”, umożliwiających pracę na zachodzie. Podobne kłopoty mieli Węgrzy.Teraz jednak narzucili wszystkim studentom medycyny kontrakt – państwo funduje mi studia, a ja zobowiązuję się za to odpracować 12 lat w węgierskiej służbie zdrowia.
Nasz premier chciał podobnie, ale dyrektorzy polskich szpitali i młodzi lekarze odrzucili takie rozwiązanie. I Polska dalej kształci kadry medyczne dla reszty świata… ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.