Rocznica bodaj najbardziej potwornego ludobójstwa dokonanego na Polakach przypada akurat w czas upalnego lata – 11 lipca. Wtedy to właśnie 80 lat temu, jak co tydzień na niedzielne msze, wyszli odświętnie ubrani polscy mieszkańcy Wołynia. Tylko nielicznym z nich – obdarzonym szczególnym instynktem samozachowawczym lub ostrzeżonym przez ukraińskich sąsiadów udało się tej słonecznej niedzieli uniknąć śmierci z rąk bandyckich hord pod wodzą partyzantów OUN/UPA. Tego dnia w 99 miejscowościach Wołynia nacjonaliści spod znaku Tryzuba w bestialski sposób zamordowali tysiące bezbronnych Lachów (któż wybiera się do kościoła uzbrojony!). Napastnicy, „oszczędzając naboje”, mordowali bronią białą, aby przed śmiercią zadać jak najwięcej bólu. Nie przypadkiem ten kresowy wątek czasów II wojny światowej jako jedyny zyskał nazwę genocidum atrox – ludobójstwa okrutnego. Tak rozpoczął się najdramatyczniejszy dla Polaków epizod tamtej wojny. Nim za sprawą Rady Pomocy Wzajemnej udało się zorganizować pierwsze placówki polskiej samoobrony i dostać od Niemców broń, od kul, a najczęściej siekier, wideł, noży i pił oprawców OUN/UPA wymordowanych zostało na ziemi wołyńskiej 60 tys. Polaków. Głównie kobiety, dzieci i starcy. Przypomnę – niemal całą inteligencję kresową (w tym wszystkich urzędników państwowych) do wiosny 1941 roku wywieźli do łagrów Sowieci. Gdy weszli Niemcy, kolaborujący z nimi ukraińscy sołtysi z premedytacją typowali polskich mężczyzn, w tym ojców rodzin, na przymusowe roboty do Rzeszy… Niestety, dowództwo AK do ostatniej chwili próbowało skłonić jawnie wrogą UPA do… wspólnej walki przeciw Niemcom (których banderowcy wprost uwielbiali!). Dopiero kilka miesięcy później powstała Wołyńska Brygada AK, walcząca z Niemcami i bandami UPA.
Ukraińscy nacjonaliści, nawet po wkroczeniu Armii Czerwonej, nie ustawali w mordowaniu Polaków. Nocne napady na wsie nie ustawały aż do 1947 roku. Wtedy to – z inicjatywy przedwojennych dowódców WP – udało się przeprowadzić ratunkową akcję „Wisła”, czyli przymusowe przesiedlenie ludności ruskiej na Ziemie Odzyskane, co położyło kres terrorowi, zwłaszcza nocnym napadom band na uśpione wsie.
Według polskich szacunków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej z rąk oprawców ukraińskich zginęło ponad 100 tys. Polaków. Natomiast zmarły niedawno pierwszy prezydent niepodległej Ukrainy Leonid Krawczuk (1991-94) podał w 1994 roku, że zbrodniarze z OUN/UPA wymordowali ponad pół miliona Polaków! Niestety, Krawczukowi nie udało się wygrać kolejnej kadencji. Może właśnie dlatego, że miał odwagę spojrzeć prawdzie w oczy i dążył do prawdziwego pojednania z Polską.
W latach 60. oburzenie niemałej części opinii publicznej wzbudził w Polsce list biskupów polskich do ich niemieckich kolegów za słynne, niefortunne słowa „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”.
Dziś polscy hierarchowie katoliccy w porozumieniu z biskupami ukraińskimi zamierzają w 80-lecie tragedii Wołynia posłużyć się tą samą niefortunną formułą w rozliczeniu z Ukrainą. Czy bestialskie mordy polskiej ludności przez oddziały nacjonalistów z UPA można porównać do spóźnionych działań polskiej samoobrony, czy niemal bezkrwawej akcji „Wisła”? Na takie równanie nie ma zgody.
Kościelni negocjatorzy mają jeszcze parę dni. Bez uznania prawdy pojednanie nie ma sensu. Może modlitwa wiernych ich oświeci. Ukraina znużona wojną łaknie pokoju. A Polacy i - miejmy nadzieje także Ukraińcy – pojednania w p r a w d z i e.
PS Atutem Szczecina jest szczególny pomnik wołyński na Cmentarzu Centralnym – niby spokojny, ale niosący dramatyczne przesłanie. Zapadająca się w jamę wiejska chata. Utrata gruntu pod nogami. Piękna legenda Kresów w czarnej otchłani. Pamięć o tysiącach niewinnych w bezimiennych dołach śmierci. ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.