Temat (podany w tytule) na szczęście powraca! Krótka rozmowa Radia Wnet z inż. Tadeuszem Bąkiem – na tle obecnej czarnej serii polskich porażek na wszystkich frontach – to nareszcie jakiś konkret, rozbłysk nadziei.
Tu przypomnę, że niedawno Szwecja – kraj dysponujący najdłuższym odcinkiem wybrzeża Bałtyku – zakwestionowała polski plan budowy morskich farm wiatrowych. Argumenty są racjonalne – stosunkowo nieduży akwen jest nie tylko intensywnie użytkowany przez statki handlowe, ale też stanowi obszar częstych manewrów państw NATO (Szwecja doń aspiruje!), jak również Rosji. Wysunięte w głąb morza wiatraki mogą być utrudnieniem dla ćwiczących okrętów. Wprawdzie nauka forsowania przeszkód to sens ćwiczeń, obawiam się jednak, że akurat to weto poprą kraje Zachodu, aby zmusić naszych przywódców do nabycia niemieckich wiatraków lądowych – udekorowania całej polskiej ziemi germańskim złomem.
Ale wrócę do dobrej nowiny. Wspomniany inż. T. Bąk już jakiś czas przed „pandemią” podał krzepiącą wieść, że Polacy opracowali znakomity sposób pozyskania energii cieplnej i kinetycznej ze spalania śmieci, osobliwie popularnego miksu trafiającego do osiedlowych kubłów! Aby uniknąć oskarżenia o ekoherezję (wszak „spalanie” kojarzy się z „zagrażającym klimatowi” dwutlenkiem węgla), inż. Bąk doprecyzował, że chodzi o proces spalania bez płomienia, a więc g a z y f i k a c j ę. W jej efekcie – w możliwie najtańszy sposób – uzyskujemy gaz i prąd elektryczny. Już wtedy dowiedzieliśmy się, że polskim wynalazkiem żywo zainteresowały się różne kraje. Co ciekawe – Arabia Saudyjska (śpiąca na ropie) chciała nasz patent kupić natychmiast.
Anonsując wówczas tę innowację – gdy jeszcze o inflacji nikt nie mówił (!) – T. Bąk wymienił niewiarygodnie niską cenę uzyskania tą metodą gazu i energii. Niestety, wkrótce potem temat pokryło długie milczenie, jakby ktoś ważny nakazał innowację stłumić. W Polsce, gdzie prawdziwi decydenci są w głębokim cieniu, zdarza się to nierzadko.
Obecnie, po prawie trzech latach badań – Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska wydał tzw. decyzję środowiskową, czyli zgodę. To moment przełomowy, znak, że pomysł zyskał aprobatę władzy. Gazyfikacja śmieci – w dobie wyreżyserowanego przez globalistów kryzysu energetycznego – to szansa dla samorządów borykających się z rosnącymi kosztami produkcji ciepła i energii. Państwo obiecuje wesprzeć wszelkie przedsięwzięcia lokalne, zainteresowane s ą banki! Wnioski należy kierować do resortu ochrony środowiska. Koszt inwestycji jest o 50 proc. niższy niż w przypadku spalarni rusztowych…
To niejedyny sukces rodzimej myśli technicznej w sferze energetyki: Polska jest dziś skazana na drogi LPG z USA, tym droższy, że przed transportem morskim wymagający zamrożenia – co podwyższa cenę surowca o 45 procent! – a następnie, przed przesłaniem go odbiorcy, odmrożenia – za podobną cenę. Otóż pomysłowi rodacy postanowili ów proces odmrażania wykorzystać do odzyskania azotu i tlenu i wytworzenia energii! W przypadku dostaw LPG na obecnym poziomie – daje to szanse zaoszczędzania rocznie 10 mld zł. To krok w dobrą stronę. ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.