Trudno odmówić racji opozycyjnym posłom prawicy, zarzucającym władzy istną biegunkę legislacyjną. Najnowszy rządowy projekt ustawy – pod nazwą Prawo Komunikacji Elektronicznej (liczący 3,5 tys. stron!) umożliwia państwu inwigilację już nie tylko osób podejrzanych o szpiegostwo, działalność przestępczą czy malwersacje (i to za pozwoleniem sądu), ale wszystkich obywateli!
Na mocy nowej ustawy policja, służby specjalne, straż graniczna i administracje różnych szczebli mogą, forsując wszelkie zabezpieczenia, podsłuchiwać, podglądać i rejestrować nasze kontakty, rozmowy, nawet intymne spotkania. I co gorsza mogą, na wniosek tej czy innej ze służb – w ciągu 6 godzin, bez podania przyczyn, odłączyć nam komunikację, telefon, smartfon, komputer w każdej postaci… Słowem – odciąć nas od świata, pozbawić podstawowego środka kontaktu, odesłać pół wieku wstecz!
Tak działa okupant w podbitym kraju albo reżim totalitarny i to ten z czasów Bermana i Bristigierowej. Aby wciągać ofiarę do systemu „Cellebrite”, wystarczy znać jej numer telefonu lub e-mail.
Jak się okazuje, zanim jeszcze nowy akt legislacyjny wszedł pod obrady parlamentu, rząd pośpiesznie zakupił w Izraelu (za 5,5 mln zł) licencję na system cyfrowej inwigilacji pod ponętnym imieniem „Cellebrite”. Tu przypomnę, że owa „celebrytka” ma już w Polsce funkcjonującego od kilku lat swego starszego i mądrzejszego (nie przypadkiem obdarzonego skrzydłami i kopytami) krewniaka imieniem „Pegasus”, który nie wymaga podłączenia do elektronicznej sieci, zatem umożliwia inwigilację wręcz totalną. Sprawność tego urządzenia już poznali politycy opozycji.
Warto zauważyć, że tylko Konfederaci, wywodzący się spoza „Okrągłego Stołu”, ośmielili się wyrazić swe głośne oburzenie na nowy akt dyscyplinowania narodu. Jako opozycja antysystemowa mają mniejsze niż „zasiedziałe w systemie” partie szanse na wygraną w wyborach. Reszta sejmowych stronnictw ani chybi została już z owym novum w kuluarach oswojona. A to dobrze nam nie wróży.
Projekt totalnej inwigilacji pasuje jak ulał do innej, wciąż oczekującej w Sejmie na rozpatrzenie ustawy „O ochronie ludności…” przygotowanej, jak sugerują autorzy, z myślą o narastającej groźbie rozszerzenia się wojny Rosji z Ukrainą na nasze terytorium.
Natrętne wpajanie Polakom, nie tylko przez inspirowanych z USA domorosłych strategów, ale też prezydenta i premiera, że jest to „nasza wojna” i „okazja do pokonania Rosji” oraz co gorsza rozbrajanie naszej armii, by wspomóc ukraińską, nosi znamiona samobójstwa. I chyba słusznie niepokoi większość naszych sąsiadów – sygnatariuszy NATO. Mocarstwa anglosaskie, zachęcające nas do boju, są oddzielone morzami! Nie dajmy się wpuścić w krwawe maliny tym, którzy zwykli walczyć cudzymi rekami.
Gdy zaś idzie o podsłuchy i podglądy… Na szczęście, choć i u nas za Bieruta zdarzało się milicjantom przymknąć antysocjalistycznych „kawalarzy’’, daleko było PRL do Kraju Rad, gdzie Białomorski kanał budowały brygady „anegdotczików”. W Polsce reżim był łagodniejszy. Może więc rusofile potajemnie czytający np. Lwa Tołstoja potępionego przez naszego patriotycznego ministra kultury ocaleją, ale w rządowej firmie oczywiście kariery nie zrobią…
Mam nadzieję, wbrew katastroficznym wróżbom, że wojna za wschodnią granicą nie przerodzi się w hekatombę światową i nastanie jakaś forma rozejmu. „Celebrytka” natomiast – elektroniczny kaganiec godzący w prywatność nas wszystkich – jeśli zostanie zatwierdzona przez Sejm, trafi do rąk rządzących, tych i kolejnych. Niestety, wiele wskazuje na to, że większość parlamentarna, tłumiąc sumienie, poprze antywolnościowy projekt. I - z braku wyobraźni – nie weźmie pod uwagę, że bat dyscyplinujący innych może kiedyś ugodzić ich samych.
Jestem jednak przekonany, że nawet połowa posłów nie czytała owych 35 tysięcy stron radosnej twórczości naszych „prawokletów”. ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.