Niespełna miesiąc temu (w czerwcu) instytut badania opinii Social Changes zapytał Polaków: czy popierasz członkostwo twego kraju w Unii Europejskiej?
Aż 74 proc. uczestników ankiety odparło twierdząco, w tym 47 proc. określiło swą postawę jako „zdecydowanie za”.
Zaledwie 14 proc. opowiedziało się za wyjściem z Unii.
Przy tak jednoznacznym (by nie rzec ślepym) poparciu eurokołchozu nad Wisłą, o wyjściu z unijnej stodoły nie ma co marzyć. Nawet gdyby dach zawalił się wszystkim na głowy, a inne narody przezornie uciekły. Polacy najwyraźniej chcą wytrwać do ostatka. Nawet jeśli opresje związane z tym członkostwem wielokrotnie przewyższają plusy. Tak silne jest zaszczepione rodakom przekonanie, że „Unia daje”.
Że już nie wspomnę o takim szczególe, jak obowiązek spłacania wspólnie zaciągniętej przez kraje Unii pożyczki na tzw. Krajowy Fundusz Odbudowy, z której Polska nie dostała ani centa. W podobnej sytuacji maleńkie Węgry zachowują twarz. Orban oświadczył Brukselce: wy nam nie płacicie funduszu, my wstrzymujemy składkę.
Tymczasem stosunek przywódców państw „starej Unii” do Polski – bezmiar szykan i upokorzeń zaaplikowanych w ostatnich trzech latach naszym przedstawicielom – na pewno nie daje poczucia godnej pozycji we Wspólnocie. Raczej sugeruje, że Polacy – którzy mają tak potulnych, tak łatwych do wykiwania przywódców – są narodem mało ambitnym, stworzonym do posłuszeństwa innym, sprytniejszym.
Nawet znękani wojną Ukraińcy, tak hojnie, ofiarnie przez Polskę wspomagani w walce z najazdem Rosji, miast gorąco dziękować oraz wyznając własne ciężkie przewiny z ponurej przeszłości pokornie błagać o przebaczenie, silni poparciem USA, odgrażają się nam, swym dobroczyńcom za to, że w obronie własnego rolnictwa zamykamy granicę przed importem ukraińskiej żywności. Słowem – czarna komedia.
W latach 80., tkwiąc w socjalistycznej RWPG, Polacy gremialnie marzyli o wspaniale rozwijającym się europejskim Wspólnym Rynku.
Potem – pod wpływem mediów Okrągłego Stołu – rodacy uwierzyli, że dla Unii Europejskiej, która przekształciła się w europejską wspólnotę gospodarczą,nie ma alternatywy. Choć już wtedy mieliśmy wolne media, wśród nich i takie, które przed owym tworem (euro-potworem?) ostrzegały.
Pamiętam, jak pod koniec dekady lat 90. uczestniczyłem w grupie dziennikarzy podróżujących po krajach Unii, by przedstawić Polakom, na czym owa wspólnota polega. Po ciekawej wycieczce do Francji opisałem swe wrażenia w „Kurierze”, przedstawiając nie tylko blaski, ale i cienie unijnej rzeczywistości. Okazało się, że z dalszych wojaży moje nazwisko skreślono (uczynił to jeden ze znanych europosłów z partii rządzącej). Tak to skarcono mnie za niedostatek zachwytu. Jak za czasów starej, dobrej komuny…
Tymczasem wręcz żelazne przywiązanie większości rodaków do idei trwania w Unii narzuca politykom swoisty kaganiec. Mogą otwarcie krytykować brukselskie porządki, nawet bardzo ostro, ale na pytanie, czy uważają, że należy wyjść z UE, odpowiadają niejasno, po prostu kręcą, aby nie zrazić do siebie wyborców, w ogromnej większości ślepo w Unii zakochanych. Po prostu chcą być przez lud wybrani. Nawet Konfederacja, tak trafnie punktująca unijne nieprawości i absurdy, unika jak ognia konkluzji, a zwłaszcza określenia „polexit”. Znaczy to, że to wyraziste stronnictwo zaczyna poważnie myśleć o udziale w rządzeniu krajem nad Wisłą.
Odnotowuję jednak ze smutkiem, że 74 proc. narodu, o tak wspaniałej historii, bez walki rezygnuje z niepodległości. Zatroskanych o finanse nie rusza, że budżet unijny w przyszłym roku ma mocno schudnąć. Jak tu się cieszyć, że większość rodaków – nawet w obliczu wyraźnych kroków uniokratów w stronę budowy superpaństwa pod niemieckim przewodem, czyli IV Rzeszy (o czym trąbi nawet PiS!), nie wyobraża sobie życia poza eurokołchozem.
W epoce minionej 45 lat żyliśmy w „obozie pokoju”, ale w „najweselszym baraku”. Czy dziś nasz barak jest równie wesoły? ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.