Czwartek, 06 marca 2025 r. 
REKLAMA

Znielubiłam kobiety, próbując je wspierać

Data publikacji: 2025-03-06 10:58
Ostatnia aktualizacja: 2025-03-06 10:58

Piszę ten tekst w Dniu Teściowej, za chwilę Dzień Kobiet, potem Dzień Matki i jeszcze kilka przypominajek (nie tylko świeckich) o naszej wyjątkowości, o tym, że mamy w społeczeństwie kobiety i jest nas całkiem sporo.

W dni takie jak ten szczególnie otwierają się moje rany będące opowieściami o relacjach między kobietami. Na szczęście zaraz sobie przypominam, że to nie jest już moje, że źle się do tego zabierałam, że porwałam się motyką na słońce, że nie wystarczyło nazwać coś Kobiecą Sprawą, pójść z tym do kobiet i powiedzieć: ja teraz Wam powiem jak będzie dobrze. Może nadal wolimy słuchać mężczyzn, wypatrujemy ich atencji, akceptacji, dobroci, mądrości życiowej, biznesowej, nawet głos ma znaczenie. Im niższy, bardziej męski tembr, tym bardziej ufamy i wierzymy.

Świadomość tego, że święta kobiet nie są dla kobiet, a dla mężczyzn, którzy ich częstotliwością, a raczej rzadkością podkręcają swoje dżentelmeństwo, docierała do mnie pomalutku, sączyła się z roku na rok otwierając oczy na background, motywacje, przyczyny i skutki.

Ale dziś nie o nich, dziś o nas i naszych zagmatwanych relacjach. Dziś o czasie, którego jeszcze sporo potrzebujemy, by nauczyć się żyć w przyjaźni prawdziwej, czystej, nieoceniającej, wspierającej. Dlaczego jeszcze nie do końca potrafimy w siostrzeństwo? Nadal mimo piorunów na piersi, feministycznych haseł, mamy w sobie wzajemną niechęć, zmurszałe kody kulturowe, stereotypy, tradycje. Bezpieczne schematy z jednej strony opatulają nas w znajomym bagienku antagonizmów, z drugiej stanowią barierę, bez pokonania której nasze przyjaźnie nadal będą podszyte konkurencją o mężczyzn, o dzieci, licytowaniem się urodą, ubiorem, stanem posiadania, porównywaniem się i zazdrością. To z kolei zaburza naszą wiarę w feminizm, a my chcemy wierzyć, że to ma sens, więc walczymy w mniej dla nas ryzykownych obszarach, często popełniając błędy i wypaczając ideę feminizmu.

„Lepiej mieć jednego kolegę niż sto koleżanek” – powtarzała moja babcia mamie, a mama mnie.

Tak jesteśmy uczone i tak też będziemy siebie postrzegać, dopóki nie zrozumiemy, że konkurencja nie ma płci, a kobiety nie muszą ze sobą walczyć. Ach i wcale nie jest tak, że gdzie kucharek (nie kucharzy) sześć, tam nie ma co jeść.

Czy mamy szansę myśleć o innej kobiecie jak o prawdziwym wsparciu, bez podszeptów o odebraniu stanowiska, męża, sympatii, dzieci czy psiapsiółek na wyłączność? Czy możemy zacząć myśleć o sobie jak o pełnopłatnych partnerkach w biznesie nie jak o wolontariuszkach? Wiem, że możemy, bo tak jest w moim otoczeniu. Jednak to jest praca ze zmianą kobiecego myślenia o pracy kobiet. Czy dasz wiarę, że gdy jeszcze 15 lat pracowałam z kobietami, oczekiwały rabatów, zniżek lub dodatkowej pracy niepłatnej? Czy dasz wiarę, że gdy pierwszy raz, przedstawiając ofertę mężczyźnie, nauczona doświadczeniem zaproponowałam zachowawczo rabat i usłyszałam: – Agata, to jest twoja praca, znam jej wartość i to rozumiem.

Zatkało mnie wtedy, dał mi moc i poczucie sprawiedliwości jakiej oczekiwałam od kobiet. Zatem organizując wydarzenie nie róbmy tego za darmo, nie oczekujmy od innych kobiet, że dołączą do organizacji za darmo. Zdobądźmy budżet i płaćmy sobie uczciwie za wykonaną pracę lub zostawmy to. Tak rozumiem feminizm. 

I wiesz co? Od kiedy zaczęłam tak myśleć, wokół mnie są kobiety, które mówią do mnie jak ten mężczyzna. Płacimy sobie i jest nam z tym dobrze. Rozumiemy i ufamy, że nasza wycena jest rzetelna i uzasadniona rynkowo. Owszem negocjujemy, bo tak trzeba, ale już z szacunkiem i uznaniem, że za pracę należy zapłacić. Owszem czasem robimy dla siebie coś nieodpłatnie, ale to jest wyjątek nie reguła.

I jeszcze chwila refleksji o teściowych. Jeśli chodzi o moją, nie mogę narzekać. Owszem były próby sił, ale jej serio mądra postawa, wobec mojego niedoświadczenia bycia żoną i mamą, była imponująca. Przykład? Bardzo proszę. Kiedyś mój mąż pożalił się mamie, że jego skarpetki po każdym praniu tracą biel, a w domu rodzinnym było inaczej. Dobrodusznie przy najbliższej okazji teściowa postanowiła wesprzeć mnie dobrą radą, tak, by synkowi nie było przykro przyodziewać nie pierwszej bieli skarpetki.

– Agatko wiesz, ja te skarpetki najpierw opierałam ręcznie w cieplutkiej wodzie, z dużą ilością mydlin, kilka razy zmieniałam wodę, a potem szybciutko do pralki.

– Mamo, to bardzo dobry pomysł! Będę do mamy przywozić jego skarpetki, żeby były bialutkie jak dawniej – oparłam z uśmiechem i niepewnością jak to będzie odebrane.

Nie obraziła się, roześmiała serdecznie i wtedy już wiedziałam, że nie jest stereotypową teściową.

Wiele razy doświadczyłam jej mądrości, poczucia sprawiedliwości, stawania po mojej stronie, gdy tak czuła. Jednak dziś wiem, że to nie jest praca jednej ze stron. Obie musiałybyśmy się siebie uczyć, być otwarte na odmowę, niezgodę, inne postrzeganie wielu spraw, szacunek nie za coś, ale pomimo wszystko.

W gabinecie mam klientki będące teściowymi i często wybrzmiewa jedna obawa ubrana w słowa, które stanowią punkt zapalny konfliktów i nieporozumień: Oddałam jej swojego syna. Oddalam jej moje kochane dziecko.

Postrzeganie dziecka jako kogoś będącego własnością swoich rodziców jest wstępem do zaburzonych relacji z jego partnerkami. Ten konstrukt myślowy z gruntu ustawia nasze codzienności jako pole walki o wpływy, konkurencję, żale, pretensje, poczucie opuszczenia, utratę władzy, sprawczości, kontroli. Matka oddając wypieszczonego syna w ręce bliżej nieznanej kobiety czuje zagrożenie, lęk o jego bezpieczeństwo, wygodę. No i wiadomo – lepiej ufać jednemu mężczyźnie niż stu koleżankom, a tym bardziej synowej. Czy może tak czuć? No pewnie, bo dlaczego nie, skoro syn wzrastał w jej jurysdykcji, robił tak jak tego od niego oczekiwała i w końcu: do tej pory była jedyną kobietą, którą kochał.

Dla teściowej jest to koniec pięknego czasu posiadania na wyłączność syna w jego fizyczności, duchowości, emocjonalności. Dotychczas jego myśli, marzenia, spojrzenia były zarezerwowane dla niej. Dotychczas (prawdopodobnie) tylko ona widziała go bez majtek w wannie. Jak więc się z tym pogodzić? Podjąć trud rozumienia wypowiadanych słów, które „porządkują” relacje, konstytuują zależności, przypisują im określone wymagania, oczekiwania, wywołują emocje i stres, gdy nie idzie po naszej nieuświadomionej często myśli.

Mówiąc: „Daj mi dziecko, a będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie”, „Jak mógłbym Cię nie kochać, dałaś mi syna, córkę”, „Dałem ci dziecko, czego ty jeszcze ode mnie chcesz?”, definiujemy nasze rodzicielstwo jako swoiste obdarowywanie się żywym towarem. Dzieci stają się prezentami, nagrodami, dowodami wdzięczności, miłości, jak więc je oddać innej kobiecie.

Jak widać pracy jest przed nami mnóstwo, bo setki, a nawet tysiące lat mówiono nam, że się nie lubimy i że to jest ok, tak jest skonstruowany świat, nie ma co z tym dyskutować. Właśnie takie dni, jak Dzień Kobiet czy Dzień Teściowej powinny nas inspirować do szczerej i jednocześnie wyważonej rozmowy między nami kobietami o tym dlaczego czasem idzie jak po grudach. Dlaczego nie musimy wcale się atakować, na siebie krzyczeć, deprecjonować wzajemnie, by się nie zgadzać ze sobą. W razie, gdy popełnimy błąd przeprosiny są dowodem na dojrzałość emocjonalną, są wyrazem odwagi, pewności siebie i poczucia wartość, brania odpowiedzialności za siebie. Nie oczekujmy od innych kobiet ślepej lojalności, lecz mądrego wsparcia. 

Tak rozumiem współpracę kobiet i muszę przyznać, że gdy po ponad 10 latach zamknęłam (mój ukochany) rozdział: pt. Kobieca Sprawa, wiem, że był po coś. Pomógł mi zrozumieć, że nie wystarczy mieć misji naprawiania świata, że każdy problem ma swój początek, tam należy wejść i posprzątać. Kobieca Sprawa miała być uniwersalną „szlifierką” kobiecych talentów, zmieniać je w najdroższe kamienie świata. 

Zrozumiałam, że życie to nie jest zunifikowana taśma produkcyjna, każda z nas ma inną historię. Mimo uniwersalnych kodów, stereotypów, kobiecych formatów, każda z nas potrzebuje innej uważności na swoje potrzeby, porozumiewa się innymi językami miłości, jest na innym etapie świadomości, miała inny dom, innych nauczycieli. Świadomość ta, choć z początku bolesna w gruncie rzeczy jest niezwykle uwalniająca. Dobrych dni kobiet. ©℗

Agata Baryła

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500