Bardzo mnie poruszył niedawny wpis znanej szczecińskiej feministki, aktywistki, prawniczki i prezeski fundacji, przedstawicielki młodego pokolenia. Wpis traktował o tym, o czym piszę w książce, mówię w mediach społecznościowych, objaśniam podczas szkoleń, warsztatów, sesji indywidualnych.
Nasze zasoby są wyczerpywalne, nie są nieskończone i jeśli nie będziemy ich monitorować, dawać sobie oddechu na uzupełnienie, odbudowanie, źle to się dla nas skończy.
Dlaczego? Podświadomie uczestniczymy w konkursie, którego nikt nie ogłosił. W konkursie na pomagacza. Nagród jest kilka, a najważniejsza – kolejna uratowana idea, osoba, wraz z nią pochwały, satysfakcja, wdzięczność. Ekscytacja, radość, poczucie sprawczości skutecznie przesłaniają niebezpieczne aspekty walki o dobrą sprawę. Tym niebezpieczeństwie jest m.in. zamrożenie emocjonalne, wypalenie, depresja. Działalność społeczna obok oczywistego pozytywnego backgroundu ma jak wszystko ciemną stronę, ten cień to uzależnienie, a każde uzależnienie jest niebezpieczne, nawet czynione w imię dobra, tak w sektorze NGO, jak i politycznym. Łączę te dwa światy, bo co prawda mężczyźni skutecznie sprofesjonalizowali i zmonetyzowali działalność społeczną, my kobiety nadal często tkwimy w ofiarnym wolontariacie. Pisząc o politycznej pracy pro publico bono, mam na myśli także to, że nawet jeśli pobieramy wynagrodzenie jest ono niewspółmierne do tego co oferujemy i jakie koszty ponosimy. Poza wszystkim, kobieta zarabiająca na pomaganiu? Nieładnie.
„Musiałam być bardzo silna psychicznie, a nie jestem. Od 6 lat jestem w terapii, przeżywam wszystko bardzo mocno […] Dałam więcej, niż byłam w stanie. Wyczerpałam swoje zasoby. Jestem wykończona. Jedyne, czego dzisiaj pragnę i potrzebuję, to normalne życie, na które wreszcie zaczynam sobie pozwalać […]”
Napisała na swoim profilu pani Dagmara, pozwoliła sobie na normalne życie. Wypowiedź tę odczytuję jako postawienie granicy sobie samej i bardzo mi się podoba ta myśl. Sam fakt, że my sobie na „pozwalamy” łaskawie żyć zdrowo jest kuriozalny, co nie zmienia faktu, że tak jest. Umiejętność powiedzenia sobie „nie” jest bardzo ważna. Wiele mówimy o stawianiu granic, dużo już o nich wiemy, ale nadal najtrudniej jest wyznaczyć je sobie samym. Zwłaszcza gdy kulturowo wymaga się od kobiet ofiarności, oddania, lojalności w imię mitycznej bezinteresowności. Dla porządku, ofiarność to składanie siebie w ofierze, poświęcanie siebie, a bezinteresowność nie istnieje. W każdej sekundzie naszego życia jesteśmy interesowni. Każde nasze działanie lub jego brak, realizuje nasze konkretne potrzeby, nie ma znaczenia czy świadome, czy nie. Psychologiczna koncepcja interakcji międzyludzkich nazywanych transakcjami ma swoją nazwę, o czym pisałam już we wcześniejszych felietonach, jej autor, Eric Berne ujął ją w dwóch prostych słowach: analiza transakcyjna. Nie ma w tym nic złego ani dobrego, dopóki nie wchodzimy w odchylenia, ale o tym kiedy indziej. Po prostu tak jest, uświadomienie sobie tego uwalnia nas od poczucia winy, że coś z tego (życia) chcemy mieć.
Dlaczego piszę o pieniądzach w kontekście wypalenia i pracy społecznej? O ile mężczyźni mogą swobodnie na wszystkim zarabiać, bo cóż to byłby za facet, który pieniędzy do domu nie przynosi, a fuchy za darmo ogarnia, o tyle kobiety wolontariat mają wpisany w role społeczne i mogą liczyć najczęściej na pozafinansową gratyfikację. W ten sposób uczy się nas przedkładania dobra innych nad swoje (np. bezpieczeństwo finansowe), bazując na zakodowanych w nas społecznie motywacjach. Potrzebie bycia wsparciem, bycia przydatną, potrzebną, silną, opiekuńczą. To jest zapłata, która na dłuższą metę frustruje, gdy np. przychodzi nam płacić rachunki m.in. za psychoterapię.
Jesteśmy zdeterminowane, waleczne, wychodzimy, krzyczymy i w tym wszystkim nie dbamy o siebie, mylimy empatię ze współczuciem, nie mamy świadomości, że nasze piękne, mocne, naturalne zasoby są niewłaściwie wydatkowane. Polityka to dziś hejt, który karmi się emocjami. Zatem dobrze jest tym zarządzać, uczyć się mówić o emocjach bez emocji, nauczyć się żyć w świecie hejtu, umiejętnie się przed nim chronić. Budować swoją wewnętrzną siłę, trwały fundament mentalny. Gdy pojmiemy istotę hejtu, manipulacji, zrozumiemy jak się go nie bać, jak reagować. Nie znaczy to, że nie będzie bolał, dotknie i to bardzo, ale będziemy wiedzieć, co z tym robić. Hejter czyha na naszą emocjonalność, dlatego my musimy wykształcić w sobie wewnętrzny monitoring, czujność na siebie i swoje zasoby, wiedzieć kiedy odpuścić. Musimy nauczyć się nie spalać, dozować swoje emocje światu. Nie należy przy tym utożsamiać mądrego odpuszczania z poddawaniem się i słabością. Jest zgoła odwrotnie.
„Wiesz, bo jak ja będę zadowolony, to wszyscy też będą” – usłyszałam pewnego dnia. Egoista jeden. Ja myślę najpierw o innych, bo kto im pomoże jak nie ja? – pomyślałam dumnie. Dziś uważam jak on i serio zastanawiam się, kto i dlaczego nakładł mi takich głupot do głowy. Przecież jak byk jest napisane w świętych księgach: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”.
Jak siebie samego. Siebie samą. To takie proste! By kochać zdrowo i sensownie innych, najpierw muszę pokochać siebie, a więc uznać swoje potrzeby, szanować swój czas, emocje, zaangażowanie. Roztropnie tym gospodarować. Nie dać się znów zrobić w trąbę. Nauczyć się czasem odmawiać innym, nawet gdy pęka serce. To jest prawdziwa odwaga i szacunek dla siebie. Nie dawać więcej niż mogę. Nie być silną, gdy nie jestem. Upaść i poleżeć, gdy taki czas przyjdzie. Powiedzieć sobie „teraz ja”, powiedzieć: „Za darmo mogę zrobić to i to, a to i to będzie kosztować tyle i tyle, może więc zapytaj kolegę, czy zrobi to za darmo, trzymam kciuki”.
Gdy pytam moje klientki, kiedy były wobec siebie lojalne, dookreślając przy tym jak rozumiem to słowo, w odpowiedzi słyszę: „Na mnie przyjdzie czas, teraz muszę się zająć tym i tym”.
Otóż ten czas nie nadejdzie, póki same sobie go nie wygospodarujemy, nie zaznaczymy go kropką w kalendarzu. Dopóki nie uznamy, że czas dla siebie, czas na regenerację emocjonalną i fizyczną nie jest przywilejem, a obowiązkiem. Tak rozumiem prawdziwy szacunek dla siebie i innych.
To się nigdy nie kończy.
Zawsze ktoś będzie nas potrzebował, ktoś słabszy, w gorszej sytuacji, uciemiężony, niesprawiedliwie traktowany. Pomogę im tylko wtedy, gdy sama będę kompletna. Panowie w zdecydowanej większości już dawno to zrozumieli i chwała im za to. Czas na nas.
Drugą, po kobietach w polityce grupą, szczególnie narażoną na wypalenie są wolontariusze, choć ich publicity jest zdecydowanie przyjemniejsze. W ubiegłą sobotę, na zaproszenie Stowarzyszenia „Pactum”, podczas I Kongresu Myśliborskich Organizacji Pozarządowych, miałam przyjemność prowadzić krótki warsztat o wypaleniu w pracy wolontariusza. Siedzieliśmy w pięknej sali pałacu w Dolsku i rozmawialiśmy o tym, jak bardzo wolontariusze są narażeni na wypalenie. To jest bardzo krótki lont. Zachęcając i słusznie do wolontariatu upowszechniamy opinie o jego korzystnym wpływie na zdrowie psychiczne, przypisujemy mu nawet działanie antydepresyjne.
„Nie sposób przecenić radości i szczęścia, jakie daje wolontariat. Nie ma innego sposobu na zabicie depresji niż służenie innym” – czytam na jednej ze stron internetowych rekrutującej wolontariuszy.
Rzeczywiście pomaganie jest przyjemne, daje mnóstwo radości, kształtuje w nas to, co najważniejsze w życiu: empatię i umiejętność budowania wspierających, partnerskich więzi międzyludzkich. Nie wolno nam jednak zapominać o zagrożeniu, jakie niesie za sobą pomaganie, gdy niewystarczająco opiekujemy się wolontariuszami mentalnie, psychologicznie, emocjonalnie. Społecznicy potrzebują być zaopiekowani tu i teraz, by móc dalej robić piękną robotę na rzecz potrzebujących. To jest nasze zadanie, zwłaszcza dziś kiedy Polska walczy z powodzią i jej skutkami rękoma wolontariuszy. Wyrażanie dumy, pisanie pochwał i peanów o bohaterskości pomagaczy jest budujące, ale nie zastąpi systemowej, profesjonalnej pomocy psychologicznej.
Jeśli więc idziesz w politykę i/lub w wolontariat wiedz, że musisz szczególnie zadbać o swoją psychikę, motywację i emocjonalność. Nikt tego nie zrobi za Ciebie. Nie załatwi tego tabletka na sen, gorący posiłek, poklepanie po plecach, uśmiech i wdzięczność osób, którym pomagamy. Wypalenie jest konsekwencją długofalowych zaniedbań, opakowanych w słodki smak dopaminy, serotoniny, endorfin, po których zawsze przychodzi spadek formy. ©℗
Agata BARYŁA
Agata Baryła, coach mentor, wykładowczyni akademicka, prowadzi firmę Świadoma Komunikacja.