W polskiej debacie publicznej jest jednym z gorętszych tematów – edukacja zdrowotna. Nowy przedmiot, który od września pojawił się w szkołach, budzi nadzieje, ale też ogromne emocje i opór. Jedni widzą w nim szansę na przygotowanie młodego pokolenia do świadomego dbania o zdrowie. Inni biją na alarm: „to seksualizacja dzieci!”.
Jako społeczeństwo stoimy na rozdrożu – czy pozwolimy, aby niewiedza i strach rządziły wyobraźnią, czy raczej oprzemy się na badaniach i doświadczeniu krajów, które od lat stawiają na profilaktykę i edukację?
Skąd bierze się lęk?
Osobiście bardzo rozumiem rodziców. Instytucje zarządzające oświatą z MEN na czele zawiodły na całej linii. Dyrektorzy, nauczyciele zostali pozostawieni samym sobie, brakuje wykwalifikowanej kierunkowo kadry, dobrowolność uczestnictwa w przedmiocie, tylko pogorszyła sytuację. Prawo Murphyego obserwujemy w pełnej krasie. Wszystko poszło nie tak.
Kiedy słyszymy o „edukacji zdrowotnej”, a w niej o module dotyczącym zdrowia seksualnego, włącza się czerwona lampka: czy ktoś obcy będzie „uczył” dzieci seksu? Czy nie za wcześnie? Czy to bezpieczne? I ja to absolutnie rozumiem. Sama miałabym obawy i właśnie tymi obawami w pierwszej kolejności powinno się zaopiekować Państwo.
Jak? Zdiagnozować gdzie będzie najwięcej i jakich obaw, nieustannie rozmawiać, edukować, wyjaśniać, korzystać z najbardziej skutecznych kanałów dotarcia: wewnętrznych jak Librus i zewnętrznych jak social media. Mieć przygotowane atrakcyjne, multimedialne materiały i błagam – nie nudne, przeładowane tekstem ulotki – kto je czyta? Nie wiem czy była zaplanowana jakakolwiek strategia informacyjna, jeśli tak, to nieskuteczna.
Czego się najbardziej boi rodzic?
Niepewności co do bezpieczeństwa swojego dziecka. Kiedy jest niepewny? Kiedy nie ma wiarygodnej, przekonującej, merytorycznej, prosto podanej wiedzy o tym, z czym zetknie się dziecko, gdy nie będzie rodzica w pobliżu. Tam gdzie tego nie ma, natychmiast pojawiają mniej lub bardziej uzasadnione obawy.
Warto zauważyć, że lęk karmi się półprawdami i przekazem politycznym, a nie faktami. Badania pokazują coś zupełnie innego niż nagłówki krążące w mediach i przekazach dnia politycznych oponentów.
Co mówią badania światowe?
WHO i UNESCO w swoich raportach (2018, 2021) podkreślają, że rzetelna edukacja seksualna chroni, a nie naraża. Dzięki niej:
• dzieci później rozpoczynają życie seksualne,
• rzadziej podejmują zachowania ryzykowne,
• częściej korzystają z rzetelnych źródeł informacji,
• lepiej rozpoznają i zgłaszają sytuacje przemocy seksualnej.
• lepiej rozpoznają manipulację,
• częściej mówią„nie”, stają się asertywne.
Obserwacje z Holandii, Niemiec, Szwajcarii, Skandynawii są dość jednoznaczne: w krajach, gdzie edukacja seksualna jest standardem, wskaźniki niechcianych ciąż nastolatek i zakażeń przenoszonych drogą płciową są jednymi z najniższych w Europie.
Polska perspektywa – gdzie jest prawdziwe zagrożenie?
W Polsce realnym problemem nie jest to, że dzieci dowiedzą się, jak działa ich ciało. Prawdziwe zagrożenie płynie z zupełnie innej strony:
• Internet i pornografia. Raport NASK Nastolatki wobec pornografii cyfrowej (2022) pokazał, że średni wiek pierwszego kontaktu z treściami pornograficznymi w Polsce to około 11 lat, a niemal co piąty nastolatek zetknął się z nimi jeszcze przed 10. rokiem życia. W sytuacji braku rzetelnej edukacji to właśnie pornografia staje się jednym z pierwszych „nauczycieli” seksualności, kształtując nierealistyczne i nierzadko przemocowe wzorce intymnych relacji.
• Grooming i cyberprzemoc. Brak wiedzy, znajomosci mechanizmów przemocowych, rozumienia słownictwa sprawia, że dzieci łatwiej padają ofiarą manipulacji w sieci. Jeśli nie umieją nazwać tego, co się dzieje, trudniej im zgłosić zagrożenie.
• Tabu, wstyd, tajemnica i milczenie. Dzieci, które nie wiedzą, że mają prawo do odczuwania i wyrażania granic, dotyku tylko za zgodą czy intymności, są cześciej narażone na nadużycia.
Krótko mówiąc: to brak edukacji, a nie sama edukacja, czyni je bardziej bezbronnymi.
Czym naprawdę jest edukacja zdrowotna?
Nowy przedmiot w polskich szkołach nie jest więc „lekcją seksu”. To szerokie, interdyscyplinarne podejście do zdrowia, w tym seksualnego:
• ciało (aktywność fizyczna, odżywianie, higiena),
• psychika (zdrowie emocjonalne, radzenie sobie ze stresem),
• relacje (empatia, granice, komunikacja),
• profilaktyka uzależnień i bezpieczeństwo w sieci,
• a także ZDROWIE seksualne – rozumiane jako część dobrostanu człowieka, a nie instrukcja zachowań.
Treści są dostosowane do wieku. Uczniowie klas IV–VI uczą się o zmianach w dojrzewaniu i szacunku dla własnego ciała. Starsi – o świadomym podejmowaniu decyzji i dbaniu o zdrowe relacje.
Głos ekspertów i praktyków
Polski Instytut Badań Edukacyjnych zwracał uwagę, że rzetelna edukacja seksualna pomaga młodym ludziom odróżniać fakty od mitów i dezinformacji, co wspiera rozwój krytycznego myślenia – najważniejszą kompetencję przyszłości.
Psychologowie i organizacje zajmujące się ochroną dzieci, jak Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, podkreślają, że znajomość właściwych nazw części ciała i pojęcia granic zwiększa bezpieczeństwo – dziecko łatwiej opowie dorosłym, jeśli spotka je coś złego.
Międzynarodowe instytucje (WHO, UNESCO) ostrzegają, że brak merytorycznej edukacji tworzy próżnię, którą wypełnia internet – pełen drapieżników seksualnych. A ten nie wychowuje – premiuje treści najbardziej klikalne, w tym porn§ografię, która utrwala nierealistyczne i przemocowe wzorce zachowań intymnych.
Jeśli nie damy dzieciom mądrych narzędzi, oddajemy ich uwagę, ciekawość świata algorytmom i branży, której celem jest zysk, a często ich intymność właśnie.
Dlaczego w Polsce wciąż się boimy?
Ktoś by powiedział: taki mamy klimat. W polskiej kulturze, obok słowa cielesność natychmiast pojawia się drugie: tabu. Zawstydzanie, owianie tajemnicą czegoś, co w gruncie rzeczy jest naszą codziennością zamyka nas w pułapce niewiedzy, domysłów, zabobonów.
Ciało, a zwłaszcza części intymne, są czymś wstydliwym, brudnym, grzesznym; rozmowa o seksie – zakazana. Jedyna osobą, której można ewentualnie coś wyznać był ksiądz w konfesjonale, a i tak lepiej nie było nie mówić, by uniknąć poczucia winy. Teraz, gdy wchodzą zmiany, naturalne jest, że odzywa się strach pokoleniowy. Jak to obcy człowiek ma rozmawiać z moim dzieckiem o jego ciele? Jakby ksiądz nie był obcy… Do tego dochodzi nierównomierna dystrybucja wiedzy o płci i potrzebach. Zwyczajowo dotychczas z lekcji WDŻ chłopcy byli wypraszani z klas, gdy była mowa o menstruacji i kobiecych ciałach.
Moja refleksja
Może rodzice boją się, że będą musieli rozmawiać z dziećmi na tematy niewygodne? Nikt nas tego przecież nie nauczył. Co więc zrobi tato, gdy przyjdzie do niego córka i zwierzy się, że miała pierwszy orgazm. Speszony ucieknie wzrokiem, odeśle do mamy czy podejmie mądrą, empatyczną rozmowę? Co zrobi mama, gdy syn powie o nocnych polucjach. Czy odeśle do taty, by ten po męsku wprowadził syna w swój świat? Czy chcemy, aby edukacja chłopców należała wyłącznie do mężczyzn, a dziewczynek do kobiet. Co wtedy z wzajemną wiedzą o sobie, swoich potrzebach rozwojowych, emocjonalnych, cielesnych.
Dziś chłopcy i dziewczynki uczą się fałszywej kobiecości i męskości z internetu. Synowie słyszą od ojców: prawdziwy mężczyzna musi posadzić drzewo, zbudować dom i spłodzić dziecko. Nie ma słowa o kobiecie jako takiej i jej potrzebach. Gdy czas chłopca wprowadzić w dorosłość, tato podrzuca Playboya, parę linków instruktażowych do PornHuba lub OnlyFans, wynajmuje pracownicę seksualną, która z pewnością nie nauczy chłopaka prawdy o kobiecości.
Patrząc na toczącą się debatę myślę, że boimy się nie samej edukacji, ale utraty złudzenia, że dzieciństwo można odizolować od świata. Tymczasem świat już dawno wtargnął do naszych domów przez ekrany telefonów, zastąpił rozmowę z rodzicem. Nie przekonują mnie argumenty, że to rodzice powinni mieć jedyne prawo do edukowania dzieci o ich intymności. Gdzie Ci rodzice byli wcześniej. Nagle zaczną rozmawiać choć sami nie mają pojęcia jak to robić mądrze? Większość rodziców nie rozmawia uważnie ze swoimi dziećmi, poza zadaniem pytania: co w szkole, co było na obiad? Większość nie zadaje pogłębionych pytań i nie słucha odpowiedzi. Skąd to wiem? Zapytajcie swoje dzieci i wysłuchajcie do końca co mówią.
Zamiast zakończenia
Może więc warto przypomnieć sobie Taplary z Konopielki. Wieś, w której świat miał być niezmienny, a każda nowinka budziła lęk, wydaje się dziś dziwnie znajoma. Bo czy nasze spory o edukację zdrowotną nie brzmią podobnie do dyskusji Kaziuka, dla którego elektryfikacja była bolesnym końcem znanego porządku?
Kaziuk chciał, żeby wszystko było jak dotąd: konopie, kosy, przesądy, relacje i zwyczaje. Ale świat nie pytał o zgodę – przyszedł prąd, przyszła nowoczesna szkoła, przyszła inna rzeczywistość. Dziś naszą „konopielką” staje się strach przed edukacją zdrowotną.
Bronimy go, bo daje poczucie bezpieczeństwa i ciągłości, ale w gruncie rzeczy wiemy, że zmiana już przyszła – przez internet, przez TikToka, przez łatwo dostępną pornografię. Pytanie nie brzmi więc, czy dopuścimy nowoczesność, tylko czy damy dzieciom szansę, by nauczyły się ją rozumieć i bezpiecznie w niej żyć? ©℗
Agata BARYŁA
Agata Baryła, coach mentor, wykładowczyni akademicka, prowadzi firmę Świadoma Komunikacja.