Kiedy państwo Z. ze Szczecina składali w sądzie pozew przeciwko swoim sąsiadom, domagając się odszkodowania za zalanie, nie spodziewali się, że sprawa ta trwać będzie kilka lat, a sądy wydadzą dwa skrajnie różne wyroki.
Banalna historia
Pech chciał, że w ten dość pogodny (tego dnia, co ważne – nie padało) zwykły marcowy dzień w jednym z mieszkań na ostatnim, czwartym piętrze budynku pękł wężyk doprowadzający zimną wodę do umywalki. W mieszkaniu nie było właścicieli. Woda pod dużym ciśnieniem najpierw zalała łazienkę i wszystkie pozostałe pomieszczenia, a następnie zaczęła przesiąkać przez strop do mieszkania niżej. Lała się także przez drzwi. Zalana została część klatki schodowej. W krótkim czasie przeniknęła do mieszkania na trzecim piętrze, bezpośrednio pod pechowym lokalem.
Jak wynika z relacji świadków woda lała się po ścianach i suficie niezwykle obficie. Zaskakująco szybko zalane zostało praktycznie całe mieszkanie; trzy pokoje, kuchnia, łazienka i przedpokój. Tryskało z sufitu, lało się z lamp.
Przebywająca w tym czasie w zalewanym mieszkaniu współwłaścicielka bezskutecznie dobijała się do mieszkania sąsiadów. Powiadomiła pogotowie lokatorskie i spółdzielnię mieszkaniową. Straty były duże.
Uszkodzeniu, co oczywiste, uległy tynki praktycznie w całym mieszkaniu, podłogi nadawały się do wymiany, podobnie zresztą jak część wyposażenia.
W związku z tym, że właściciele mieszkania na czwartym piętrze nie zareagowali na przedsądowe wezwanie do pokrycia kosztów remontu i strat spowodowanych przez zalanie, zdecydowali się złożyć pozew w sądzie. Wydawało im się, że rekompensata, którą przyzna im sąd jest... tylko kwestią czasu. Okazało się jednak, że ta „oczywista sprawa” trwała cztery lata.
Sąd: A gdzie są dowody czyli... pęknięty wężyk?
Ku zaskoczeniu poszkodowanego małżeństwa sąd w trakcie rozpraw oczekiwał przedstawienia dowodów winy „sprawców”. Tymczasem jedynym dowodem mógł być pechowy wężyk, który – jak wynikało z wcześniejszych relacji współwłaściciela mieszkania na czwartym piętrze – „nie był wymieniany przez około półtora roku”.
R.K. Ciepliński
Fot. Archiwum: Dariusz Gorajski
Więcej w piątkowym „Kurierze Szczecińskim” i e-wydaniu z dnia 15 kwietnia 2016 roku