Gdy podziemia opuszczają turyści, zapada tutaj martwa cisza. Gasną światła. W schronach i tunelach jest ciemno. Czasami tylko można usłyszeć dziwny świszczący dźwięk. To latające korytarzami nietoperze. Ale tylko pozornie miejsce pozostaje puste. Dla niektórych Podziemne Miasto na wyspie Wolin domem pozostało na zawsze.
Teren Podziemnego Miasta na prawobrzeżu Świnoujścia. To był 1979 rok. Jeden z marynarzy przystawił sobie karabin AK do głowy. Nacisnął spust. Trzy naboje przebiły głowę, a 27 pozostało w magazynku. Historię, którą „Kurier” opisywał przed rokiem, potwierdzili emerytowani wojskowi, którzy służyli w tamtym okresie.
– To była prawdziwa tragedia. Młody chłopak. Ale na zewnątrz się o tym nie mówiło. Nie służyłem bezpośrednio w Podziemnym Mieście, ale zajmowałem się tą sprawą. Musiałem napisać raport. Młody marynarz, który prawdopodobnie nie wytrzymał i strzelił sobie w głowę. Myślałem o jego rodzinie. Takie rzeczy się zapamięta już na zawsze – mówi emerytowany żołnierz, dzisiaj prowadzący działalność gospodarczą w Świnoujściu.
Ale samobójstw na terenie Podziemnego Miasta było więcej. Pasjonatom historii z Muzeum Obrony Wybrzeża udało się ustalić, że co najmniej dwa. Dlaczego żołnierze kończyli ze sobą? – Wojsko. Łatwo nie było. Nie wszyscy wytrzymywali – mówi radiotelegrafista, który służył w Podziemnym Mieście na przełomie lat 70. i 80. ©℗
Cały tekst w magazynowym „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 7 września 2018 r.
Tekst i fot. Bartosz Turlejski