Wspomniany program to „VitaMenu", który działa w Polsce od sześciu lat:
- Nasz program żywieniowy powstał jeszcze przed rewolucją na stołówkach szkolnych i przedszkolnych. Proponujemy w nim ponad 1000 receptur posiłków, każda była oczywiście przetestowana - opowiada Marta Faleńska, dyrektor ds. wdrożeń programu „VitaMenu". - Są też wersje posiłków dla osób, które muszą być na diecie bezglutenowej i bezmlecznej. Program został najpierw zmodyfikowany, kiedy kilka lat temu zmieniły się normy żywieniowe, a potem znów kilka składników trzeba było zmodyfikować, gdy pojawiło się rozporządzenie zmieniające zasady żywienia w szkołach i przedszkolach.
Aleksandra Dubiel, prezes zarządu Fundacji HelpFood, liczy na to, że ministerstwo doceni, iż może dostać gotowy produkt w postaci programu, który bierze pod uwagę choćby to, by posiłki były właściwie zbilansowane i przygotowywane z użyciem odpowiednich technik kulinarnych:
- W programie nie ma produktów wydumanych, które trzeba sprowadzać z końca świata, ale ogólnodostępne - zaznacza A. Dubiel. - Nasze posiłki nie są też drogie. Zresztą, placówki, które już przystąpiły do programu, mają zapewnione szkolenie. Pamiętam, jak po szkoleniach praktycznych, kucharki, nastawione czasem dość sceptycznie do nowych receptur, przyznawały, że posiłki są smaczne. Zresztą, „VitaMenu" to nie tylko doskonała pomoc dla pań z kuchni, ale też dla intendentów, którzy dostają gotowe jadłospisy.
Jak mówi A. Dubiel, przy okazji nowego rozporządzenia dot. żywienia w placówkach oświatowych, za mało mówi się o dobrych stronach tego przepisu:
- Małe dzieci mają szansę zmienić swoje nawyki żywieniowe i niejako zmusić rodziców do innego gotowania w domu - mówi szefowa fundacji. - Jeśli taki maluch będzie przyzwyczajony do przedszkolnych posiłków niedosładzanych czy z małą ilością soli, to też takich będzie oczekiwał od mamy i taty.
Fundacja HelpFood zgłosiła w wakacje do Ministerstwa Zdrowia swoje uwagi do projektu rozporządzenia, ale - jak mówią obie panie - chyba było zbyt późno, by urzędnicy wzięli pod uwagę sugestie, jakie napłynęły nie tylko od nich, ale też z różnych stron kraju:
- Nie zgadzamy się choćby z miodem jako jedyną substancją słodzącą - mówi A. Dubiel. - Bo miód ma swoje plusy, ale i minusy. Poza tym, placówki, które zdecydują się słodzić miodem, często z oszczędności kupią sztuczny produkt z dyskontu. A to dzieciom nie wyjdzie na zdrowie. Poza tym, pisząc swoje uwagi, alarmowaliśmy w sprawie suszonych owoców. Wiele z nich jest siarkowanych, czyli niezdrowych. No i jeszcze jest sprawa progu ilości soli, jaką można dodawać do potraw. W rozporządzeniu nie ma podziału na dzieci starsze i młodsze, a wiek powinien tu zostać uwzględniony. Tymczasem norma soli jest i tak dość wysoka. Kiedy zapytaliśmy w ministerstwie, dlaczego jest tak duża, usłyszeliśmy, że szkoły i przedszkola muszą podchodzić do sprawy zdroworozsądkowo i tak właśnie interpretować przepisy. ©℗
Monika GAPIŃSKA