Niemal przepłynął arktyczne szlaki w kierunku Alaski. Niemal, bo awaria silnika zmusiła go do powrotu do punktu wyjścia na Grenlandii. Mowa o kapitanie jachtowym Grzegorzu Węgrzynie, który na jachcie „Regina R. II” zamierza pokonać Szlak Północno--Zachodni. Co się działo na morzu i w portach w ostatnich tygodniach?
Jak pamiętamy, po opuszczeniu Grenlandii, 8 sierpnia br. dotarł do kanadyjskiej osady Pond Inlet. Tu spotkał szwajcarskich żeglarzy, których poznał w Upernavik po drugiej stronie Atlantyku.
Szwajcarzy popłynęli dalej, a nasz bohater musiał odespać zmęczenie. – Umówiliśmy się w Fort Kennedy przed samym Bellot Strait. W tę cieśninę mieliśmy wejść razem – opowiada żeglarz.
Jak się jednak okazało, jeden dzień różnicy w wypłynięciu z Pond Inlet miał mieć decydujący wpływ na późniejsze zdarzenia.
– Z prognozy pogody wynikało, że dzień różnicy nie będzie miał wpływu na żeglugę. Ale, niestety, nastąpiło załamanie pogody i zanim dopłynąłem do cieśniny Regenta, złapał mnie sztorm o sile 9 stopni w skali Beauforta. na Lancasterze. Walczyłem dwa dni zanim udało mi się wejść w Regenta (Cieśnina Księcia Regenta – red.), na prostą drogę do Bellot Strait. Gdy przypłynąłem, ich już nie było – mówi.
Odpoczął więc nieco w dryfie i rozpoczął przygotowania do wejścia w Cieśninę Bellota. – I jak do tej pory wszystko było klawo, tak stało się coś, czego w ogóle nie brałem pod uwagę; przestał działać silnik, a w tym rejonie bez spalinowego napędu ani rusz – zauważa. – Zdając sobie sprawę, że tędy nie przepłynę na drugą stronę, wycofałem się. W tym też czasie w Regenta napłynęły ogromne pola growlerów (kawałków lodu – red.), które musiałem omijać płynąc na żaglach.
Grzegorz Węgrzyn zastanawiał się, gdzie w tej sytuacji płynąć. A może wracać do Pond Inlet, co wiązałoby się z pokonaniem 300 mil morskich. Z kolei do portu Resolut miał ich zaledwie 100. – Wybrałem bliższy port, zwłaszcza że od Andrzeja (kpt. jacht. Andrzej Gryt) dostałem informację o nadchodzącym sztormie na wschodnim Lancasterze. Dostałem też informację o możliwości naprawy silnika właśnie w Resolut – relacjonuje samotnik.
21 sierpnia tam też zakotwiczył. Wkrótce odwiedzili go marynarze ze stojącego opodal statku. Zapytali z ciekawością, co tam robi. Po zrelacjonowaniu problemów z silnikiem kapitan usłyszał, że to żaden kłopot, że ich elektrycy „załatwią sprawę”.
– Najpierw przypłynęło dwóch, zabrali się do roboty, ale bez skutku. Potem przypłynęło następnych dwóch i stwierdzili: „uszkodzony rozrusznik i słaby akumulator, zabieramy na warsztat do siebie. Jutro będzie wszystko gotowe”. – wspomina tamtą sytuację kpt. Grzegorz Węgrzyn.
Ale wkrótce sprawy przybrały inny obrót. – Ze słonecznej pogody i 1015 hPa na barometrze zrobiło się nieciekawie. Z gór zaczął schodzić bardzo silny i porywisty wiatr. Dwie kotwice, które wydałem, nie dawały rady utrzymać jachtu. Zacząłem dryfować w kierunku pola growlerów. Na ratunek przypłynęli zaprzyjaźnieni marynarze z owego statku, przywożąc ze sobą kotwicę, która ich zdaniem powinna utrzymać „Reginę R. II”. Przeholowali mnie w inne miejsce, rzuciliśmy ich kotwicę, dodając moje dwie – wspomina dramatyczne chwile.
Sytuacja była w miarę stabilna do nocy. Ale nadszedł jeszcze silniejszy wiatr, a z nim metrowa fala, na którą nie było już rady. – Z trzema wlokącymi się kotwicami wylądowałem w polu growlerów. Z każdą chwilą byłem otaczany coraz większą ilością lodu. Co udało mi się odepchnąć bosakiem, to na to miejsce napływały następne kawały lodu – kontynuuje relację.
Na szczęście wiatr siadł i żeglarz miał nadzieję, że jakoś wyjdzie z tego lodowego okrążenia. Z odsieczą przybyła ni stąd, ni zowąd jednostka straży przybrzeżnej. Po kilku godzinach wyciągnęli „Reginę R. II” na wolną wodę i zaholowali do burty swojej jednostki.
– Zaczęły się procedury i pytania. Dlaczego, co i jak, skąd się tutaj wziąłem. Kapitan z Coast Guard zadecydował, że przejmują sprawę i teraz oni zajmą się mną i silnikiem – kontynuuje żeglarz.
Ich spece nie znaleźli jednak usterki i musieli popłynąć do innych zadań. Żeglarz miał pozostać w porcie do ich powrotu.
– Zadecydowano o przywiązaniu mnie (jachtu – red.) na długiej linie do plaży. Nie chciałem się na to zgodzić, chciałem iść w morze, ale kapitan nie wyraził zgody. Jak stwierdził, pogoda się nie zmieni. „Spokojnie postoisz do rana. My wrócimy z nowym inżynierem i silnik naprawimy”. Wrócili, ale po południu, gdy ja wraz z jachtem leżałem na prawej burcie, trzymany liną za dziób, kilka metrów od plaży – opowiada kpt. Węgrzyn.
Zaproponowali, aby Polak opuścił jacht i udał się na obiad do kapitana. – Wyczułem podstęp. Pomimo stuprocentowej gwarancji, podziękowałem kapitanowi za gościnność. Do tych rozmów włączono policję i Tomka, Polaka pracującego w tej formacji – dodaje.
Odpowiedź żeglarza była jedna: – To jest mój dom, a domu się nie opuszcza i kapitan nigdy statku nie zostawia. Narozrabialiście, to teraz ratujcie sytuację, tym bardziej, że „Regina R. II” wszystko dzielnie przetrwała. Nie zostawię zdrowego jachtu.
Woda podniosła się w końcu i jednostka znów uzyskała pływalność, ale trzeba ją było jeszcze odpiąć od feralnej liny i ściągnąć z mielizny. Kapitan patrolowca zapytał żeglarza o dalsze plany. Chciał wiedzieć, czy Polak popłynie w Northwest Passage, czy wróci do Pond Inlet.
– Moja odpowiedź była tylko jedna. Wszystko będzie zależeć od tego, czy silnik będzie naprawiony. Jeżeli będzie sprawny, to płynę w Cieśninę Peela i do Cambridge Bay. Jeżeli nie uda się go uruchomić, to skieruję się do Pond Inlet – poinformował kpt. Węgrzyn. – Kapitan zaakceptował mój plan i czekaliśmy na efekty pracy nowych inżynierów. Niestety – i bez urazy – nie wnieśli nic nowego, błądzili przy silniku jak przysłowiowe dzieci we mgle.
W efekcie kapitan Coast Guardu nakazał płynąć żeglarzowi do Pond Inlet. Na drogę zaopatrzył go w dodatkowe 300 litrów paliwa, prognozę pogody i adres e-mail, na który codziennie miał przesyłać swoją pozycję. – Jak się później okazało, adres był zły i żadna wiadomość nie dotarła – komentuje nasz samotnik.
Piątego września po raz drugi zawitał do Pond Inlet. Tam pożyczył agregat i naładował akumulatory. Na mechanika, który miał przypłynąć na niebieskim kutrze, musiał jednak czekać kilka dni. Niestety, znów dramat. 7 września zaczął się sztorm ze wschodu, co oznaczało, że jacht będzie walił o stalową keję. Żeglarz zabezpieczył „Reginę R. II” podwójnymi cumami i szpringami. Burtę obłożył wszystkimi posiadanymi odbijaczami.
– Po dobie sztormu straty: obijacze poprzebijane, płaskownik z odbojnicy odbity, stalowy poler z pokładu wyrwany, liny porwane, bukszpryt pokrzywiony, pokrzywiony reling. Pozytyw: jacht nie bierze wody, trzyma się dzielnie, wanty całe – wylicza skutki.
Kolega Maciek z „Inatiza” podsuwa mu wspaniałe rozwiązanie: „Obłóż burtę oponami samochodowymi”. – Daję więc sygnał do osady i za chwilę mam 17 sztuk opon. Zabezpieczam burtę, następne 1,5 doby sztormu wygląda już lepiej. Dewastacja jachtu została zatrzymana – relacjonuje.
Rozpoczął się kolejny „sztorm”, tym razem w osobie pani inspektor Tamary. Podczas inspekcji poprosiła o dziennik pokładowy i wszystko co należy do karty bezpieczeństwa. Wszystko było OK, więc zapytała o piankę do nurkowania.
– Zdziwiło mnie to bardzo, ale na jej nieszczęście, a moje szczęście piankę też mam – komentuje. – Na drugi dzień dostałem papier zezwalający odpłynąć z Pond Inlet. W tym samym czasie przypływa niebieski kuter, a na nim najlepszy na świecie mechanik od silników Volvo Penta. Pod dwóch dniach walki poddaje się, a problem niesprawnego silnika pozostaje. Zaczynam więc sam kombinować i… po pewnym czasie silnik pracuje. Wystarczyło, że przeczyściłem złączki w wiązce elektrycznej pomiędzy silnikiem a stacyjką.
Nasz samotny żeglarz wypływa z kanadyjskiego portu. Sukces w naprawie silnika okazuje się jednak złudny. Po wejściu w cieśninę Pond Inlet napęd zaczyna szwankować i po chwili staje. Dzieje się to przy silnym wietrze w dziób i dwumetrowych falach (prognoza mówiła co innego).
– Stawiam genuę i wracam do Pond Inlet. Po godzinie żeglowania wywołuję stację brzegową w tym porcie. Informuję o sytuacji. Dostaję potwierdzenie, że wypłynęła motorówka, aby mnie zholować – opowiada.
Znów stanął przy kei w otoczeniu pani inspektor, miejscowych znajomych.
„Teraz pani inspektor już nie będzie taka łaskawa i nie wypuści mnie, dopóki nie będzie miała 100 procent gwarancji, że silnik jest sprawny” – pomyślał nasz śmiałek.
– Proszę miejscowego znajomego, żeby podesłał normalnego mechanika samochodowego, który coś wie na temat silników. Przecież jest tutaj ciężki sprzęt, samochody cysterny, ktoś to przecież remontuje – zauważa.
Przychodzi Jimmy, stawia diagnozę: „woda w paliwie”. Zaczyna od regulacji obrotów, potem zabiera się za wymianę filtrów. Po tych czynnościach silnik zaczyna pracować. I wtedy do akcji wkracza pani inspektor: Jacht ma stać przy kei sześć godzin na pracującym silniku. Jak ten test przejdzie, to przechodzimy do następnego, którym będzie kręcenie kółeczek i ósemek w pobliżu portu.
– Silnik te testy przechodzi i pani inspektor daje drugi raz pieczątkę zezwalającą na wypłynięcie. Napęd pracuje bez zarzutu. Płynę tak do godz. 8 i wtedy z niewiadomej mi przyczyny gaśnie. Stawiam żagle, zaczyna się halsowanie. Jestem w stałym kontakcie z Andrzejem i prognozę pogody mam na bieżąco. Myśli, jak najprędzej dopłynąć do Nuuk (Grenlandia), tam będzie ratunek. No i najważniejsze, oderwałem się od lądu, jakoś to będzie.
– „Spróbuj chociaż raz northwestowe przejście zdobyć, Znajdź miejsce, gdzie zimował Franklin….” Tak śpiewają w szancie Smaglersi. I ja spróbowałem. Teraz wracam, poobijany, zestresowany, ale jacht „Regina R. II” jest cały, a ja żywy – reflektuje się kapitan. – Działaniami pozornymi straciłem dobre dwa tygodnie, aby uciec przed pogarszającą się pogodą. Czarne noce i okres sztormów już się rozpoczęły. Owiane złą sławą wody Baffina już zaczęły dawać znać, że to nie jest bajka. Prawie 800 nm do Nuuk, to w tych warunkach bardzo daleko.
Gdyby miał sprawny silnik, mógłby pokonywać 100 mil na dobę. A tak płynie z prądem, raz do przodu, raz do tyłu. „Do tego zimno, padający śnieg i wszechobecne góry lodowe, których nijak zobaczyć w czarną noc.
– Dla bezpieczeństwa musiałem zrezygnować z płynięcia nocą. Tym samym przeloty dobowe osiągały zawrotne 30-40 mil. Jak łatwo wyliczyć, do Nuuk miałem płynąć ponad miesiąc, co stawało się niebezpieczne – kontynuuje.
Kapitan zmienia decyzję i kurs. Zaczyna się kierować ku wyspie Disko na Grenlandii.
Andrzej napisał: idzie sztorm. Tamara alarmuje: „idzie potężny sztorm”, konsekwencja huraganu Fiona, występującym jako burza tropikalna.
– Wręcz skaczę z radości i czekam z utęsknieniem na spotkanie z Fioną. Po dobie wiatr sobie poszedł, a ja zostałem bez komputera, vebasto (system grzewczy), dwóch sztagów. Robi się coraz weselej, przecież teraz to ja nigdzie nie dopłynę. Sztorm mnie cofnął o 30 tak ciężko wypracowanych mil.
Po ciszy znów morska zawierucha. – Teraz już bez grota, na foku sztormowym próbuję sztormować. Osiągam prędkości, których wcześniej ze względu na prądy nie mogłem uzyskać. W porządku, ale żeby w dobrym kierunku. Zaczyna się dalsze wywiewanie na północ, nerwy zaczynają mi puszczać. Disko (Grenlandia – red.) i port Godhavn, które były w zasięgu 40 mil, zaczynają się oddalać. Zaczynam pracować na UKF, chcąc złapać kontakt z portem. Za daleko. Po dwóch dniach dryfowania, zziębnięty, niewyspany podejmuję decyzję: dzwonię do Andrzeja z prośbą o organizację holu. Zamarznąć 60 mil od portu to bezsens – relacjonuje.
W Godhavn organizują hol. Po kilku godzinach oczekiwania Polak widzi światła. – Pierwsze łzy w tym rejsie, na pewno łzy szczęścia. Przyznaję, już miałem dosyć. Dobrze, że umię się modlić i mam przyjaciół na lądzie – zauważa.
Razem z kutrem rybackim przypływa policyjna motorówka. Sprawdzają stan techniczny jachtu, tożsamość. Jacht zostaje wzięty na hol. Po sześciu godzinach cumuje w porcie Godhavn na Grenlandii.
– Od razu policja, w jeepa i na posterunek. Bardzo młody, miły policjant (już zna moje imię i co więcej, wymawia) rozpoczyna procedurę od początku – kończy tę relację żeglarz.
* * *
Jak poinformował nas kpt. Andrzej Gryt, „Regina R. II” została przeholowana z Godhavn do odległej o 40 mil morskich osady Aasiaat. Kpt. Węgrzyn negocjuje tam warunki naprawy silnika oraz zimowania jachtu. Ostatnio zaapelował też o wsparcie logistyczne i finansowe, ewentualnie pożyczki. Wpłaty dla żeglarza można przesyłać za pośrednictwem konta Stowarzyszenia „Rejs Żeglarski w Northwest Passage”. Na jego prośbę publikujemy dane stowarzyszenia, które zarejestrowane jest pod nr. 30 w starostwie gryfińskim. Regon 386715576; NIP 8581874301; konto BS Gryfino 57 9377 0000 00001209 2000 0010. ©℗
Marek KLASA